Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 08:30
Reklama KD Market

O dobroci pewnego namaszczenia

Co cztery tygodnie mam „dyżur szpitalny”. Polega on na tym, że pracownik szpitala w naszym mieście dzwoni, jeśli jest taka potrzeba, na prośbę pacjenta lub jego rodziny, wzywając katolickiego księdza z posługą sakramentów. Ponieważ są w mieście cztery parafie katolickie, każda ma swój tydzień dyżuru. Jak dotąd nie miałem wezwania w nocy. Czasami dzwonią z oddziału ratunkowego, najczęściej jednak jesteśmy wzywani na intensywną terapię lub na oddział hospicyjny. Każde wezwanie jest inne, bo za nim kryje się konkretny człowiek w bardzo szczególnej chwili swojego życia. Idąc do szpitala, nigdy nie wiem, kto i w jakiej kondycji na mnie czeka. Zdarzają się sytuacje, kiedy rodzina przypomni sobie o wciąż nazywanym tutaj „ostatnim namaszczeniu”, kilka minut po śmierci. Takie namaszczenie nie ma już szczególnego znaczenia, skoro dusza staje właśnie przed samym Bogiem, zawsze w takich chwilach odmawiam modlitwy za zmarłego i towarzyszę mu z Koronką do Miłosierdzia Bożego. Czuję, jak idę w tym momencie obok duszy, która dopiero co opuściła ciało, wchodząc w nową przestrzeń duchową. To bardzo ważne dla mnie chwile. 

Kilka lat temu przyszedłem do pani Stasi, która leżała w hospicjum. Jakby czekała na przyjście księdza. Była sama na łóżku w pustym pokoju. Ruszała powiekami i miała bardzo słaby oddech. Udzieliłem jej sakramentu namaszczenia chorych. Nie była już w stanie przyjąć Pana Jezusa w komunii. Wraz z drugim księdzem, który mi wtedy towarzyszył, rozpoczęliśmy głośno odmawiać Koronkę do Miłosierdzia. W trakcie trzeciej dziesiątki spokojnie odeszła. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Podobnie jak każde towarzyszenie umierającej osobie, traktuję jako wyróżnienie, że mogę w takiej chwili być przy kimś, szczególnie gdy jest sam. Kiedyś się tego bałem. Chociaż doświadczenie przebywania w szpitalach w roli pacjenta znam od wczesnego dzieciństwa, to jednak miałem jakiś lęk przed umieraniem. On czasem wraca, tak było w maju ubiegłego roku, kiedy umierał mój tato. Choć byliśmy przy nim wszyscy, nie chciałem, aby „to się stało” w czasie mojego nocnego dyżuru. Bałem się najwięcej płaczu bliskich, tego swoistego rumoru, który często towarzyszy śmierci najbliższej osoby. I stało się coś nieoczekiwanego. Tata oddał ostatni wydech, kiedy wracałem z mszy świętej w kościele. Kiedy wszedłem do domu, „było już po wszystkim”. Czułem tylko, jakby jego dusza stała obok ciała i patrzyła z miłością i wdzięcznością na nas, pogrążonych w bólu i smutku.

Duchowy wymiar cierpienia jest czymś niezwykle ważnym. Będąc pacjentem w domu czy szpitalu, siłą rzeczy nie myśli się tylko o bólu i chorobie z nadzieją na szybkie wyzdrowienie. Raz po raz przychodzi myśl o życiu i przyszłości. Kiedy przychodzi pragnienie, aby pójść do spowiedzi, przyjąć komunię, poprosić o namaszczenie chorych, to jest bardzo dobry sygnał, że lecząc ciało, nie zapomina się o duszy. Tam, gdzie w szpitalu jest stały kapelan, jest to łatwiejsze. Wystarczy poprosić, a to jest dobry początek, gdyby były wcześniej jakieś opory. Jeśli się jest „na chodzie”, można pójść do szpitalnej kaplicy, zwłaszcza jeśli jest tam sprawowana msza święta. Zawsze budowało mnie, kiedy na szpitalnej mszy widziałem obecnych lekarzy i inne osoby z personelu. To było świadectwo, że podchodzą do swojej pracy w wymiarze dużo szerszym niż tylko fizyczny. 

Sakrament Namaszczenia Chorych, nazywany kiedyś „ostatnim namaszczeniem”, w czasie Drugiego Soboru Watykańskiego został przedstawiony w nowym świetle. Jest sakramentem żywych, nie umarłych. Kościół uczy, że jest to sakrament umocnienia i uzdrowienia. Jest potrzebny nie tylko chorym, ale również ich bliskim, we wspólnym przeżywaniu prawdy, że człowiek powołany jest do życia z Bogiem w wieczności. W Nowym Testamencie jest zapisany tekst w Liście Apostoła Jakuba, traktowany jako biblijny fundament sakramentu namaszczenia: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone” (Jk 5, 14-15). Kapłan modli się nad chorym i namaszcza go olejem w imię Jezusa Chrystusa. W starożytności łączono wychodzenie z choroby z namaszczeniem. Sakrament namaszczenia chorych łączy człowieka z Jezusem Chrystusem, umacnia go tak, że chory ma odwagę w wierze, aby pogodzić się z zaistniałą sytuacją, która przecież może nawet skończyć się śmiercią. W niebezpieczeństwie śmierci udziela się choremu wiatyku, czyli sakramentu „na drogę” do wieczności, a jest nim komunia święta, o ile osoba jest w stanie ją jeszcze przyjąć.

Dnia 11 lutego, kiedy w Kościele katolickim wspominane są objawienia Matki Bożej w Lourdes, we Francji od 1993 roku obchodzony jest Światowy Dzień Chorego. To św. Jan Paweł II ustanowił ten dzień i połączył go z Lourdes, światowym sanktuarium maryjnym, do którego od początku pielgrzymują chorzy. Przy okazji tego dnia w wielu parafiach udziela się namaszczenia osobom chorym i starszym, w czasie specjalnie zorganizowanej dla nich mszy. Często także rekolekcje parafialne są okazją do zaproszenia tej grupy ludzi. Mam wiele dobrych świadectw i potwierdzeń, jak wielu osobom pomógł sakrament namaszczenia. Poruszające są świadectwa, w których mówią o uzdrowieniu wewnętrznym, które się wtedy dokonało, o doświadczeniu pokoju i zgodzie na nowy, nieznany etap życia, jaki wiąże się z chorobą czy przygotowaniem na śmierć. Nie warto zwlekać zatem z poproszeniem o ten sakrament, a przy okazji, jeśli to możliwe, o rozmowę i spowiedź. Jeśli się jest na siłach, oczywiście. Jeśli nie, warto poprosić w imieniu chorego o przyjście księdza. W obecnym czasie bywa to bardzo trudne, kiedy na przeszkodzie staje Covid. Zamknięte oddziały szpitalne, brak kontaktu z chorymi. Są sytuacje, że ksiądz modli się, stojąc za szybą. Nigdy jednak nie będzie to tym samym, co bycie przy osobie. Kiedyś każdy może znaleźć się w takiej sytuacji. Jest to bardzo prawdopodobne.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama