Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 07:37
Reklama KD Market
Reklama

Żal Djokovicia. Ale tylko trochę

Trochę żałuję, że Novak Djoković nie zagrał w Australian Open. To w końcu rakieta nr 1. Media nie do końca traktowały go sprawiedliwie. Ale Djoković złamał prawo, a w życiu trzeba płacić za popełnione błędy. Choć trzeba przyznać, że w tej sprawie Australijczycy także popełnili wiele głupot. 

Przypomnijmy – Djoković otrzymał zezwolenie na wjazd do Australii na pierwszy wielki turniej tego roku na podstawie tzw. medycznego wyjątku. Od obowiązku zaszczepienia miało go zwalniać niedawno przebyte zakażenie koronawirusem. Serba jednak zatrzymano na granicy z powodu poważnych wątpliwości, a sądowa saga trwała kilka dni. Zakończyła się bez happy endu dla Djokovicia. 

To, co zrobił obóz Djokovicia, można określić jako klasyczny grzech pychy. To trochę dziwne, bo tenisista dużo podróżuje po świecie i powinien wiedzieć, że procedury graniczne w krajach wywodzących się z anglosaskiego systemu stanowienia prawa potrafią być konsekwentne i restrykcyjne. Ci, którzy próbują wjechać do USA, Kanady, Irlandii, Wielkiej Brytani i – jak przypuszczam – także Australii na zasadzie „jakoś to będzie” często są zawracani do domu. Tymczasem Djoković, przedstawiając zaświadczenia o przebytym zakażeniu, nie potrafił być przekonujący. Mam na myśli wątpliwości dotyczące rejestracji jego zaświadczenia o pozytywnym wyniku testu oraz to, że w czasie domniemanej izolacji pokazywał się publicznie, a nawet podróżował za granicę. 

Ale Australijczycy także nie są bez winy, a część ich działań wyrządziła więcej szkody niż pożytku sprawie, którą bronić miały nowe obostrzenia. Wydłużanie procedur i zmienianie przed sądem linii uzasadnienia swojej decyzji ze ściśle prawnej na ideologiczną wydłużyło i skomplikowało medialny przekaz. Co więcej, dostarczyło amunicji antyszczepionkowcom i koronasceptykom. Długie dni spędzone przez Djokovicia w rzekomo „nieludzkich” warunkach pozwoliły na stworzenie z serbskiego tenisisty męczennika za sprawę – antyszepionkową oczywiście. I to z perspektywą ciagu dalszego, bo Francuzi właśnie zabronili niezaszczepionym udziału w imprezach sportowych. A kolejną imprezą wielkoszlemową jest turniej na kortach Rolanda Garrosa. 

Już samo uzasadnienie decyzji sądu o wydaleniu Serba tym, że „ikoniczna gwiazda tenisa może wpłynąć na wszystkich ludzi niezależnie od wieku, co mogłoby sprzyjać popularyzacji środowisk antyszczepionkowych” stworzyło z Djokovicia antyszczepionkową gwiazdę, na którą Serb nigdy się nie kreował. Niepotrzebnie. Wystarczyłoby zwykłe uzasadnienie, dlaczego Novak złamał warunki wjazdu na podstawie „medycznego wyjątku”, na co pierwotnie zezwolili Australijczycy. Sucho, zwięźle i konsekwentnie w sensie prawnym. Wtedy wszyscy mogliby powiedzieć – dura lex, sed lex. Prawo dotyczy każdego. 

Jest także inny problem, który pozostawia niesmak – czy media w trakcie całej awantury referowały sprawę Djokovicia obiektywnie i bezstronnie? Mam poczucie, że tak do końca nie było. Novakowi zawsze obrywało się bardziej za to, że pochodzi z nielubianej Serbii, posiada cięty język i specyficzne poczucie humoru. Nawet w trakcie wybijania się na pozycję nr 1 w rankingach, w tonie wielu komentarzy czuć było pewną niechęć. Dużo więcej sympatii można było wyczuć wobec innych gigantów mijającej już tenisowej epoki – Rafaela Nadala, Rogera Federera czy Andy Murraya. 

W mojej dziennikarskiej karierze miałem dość unikalną okazję obserwowania tenisowego wielkiego touru i codziennych rozmów z zawodnikami, trenerami i działaczami, a także obserwowania ich interakcji i zachowań. Przez ponad 20 lat posiadania dziennikarskiej akredytacji na US Open i inne imprezy z najwyższej półki widziałem wiele zaburzonych osobowości i osobliwych poglądów, przy których ezoteryczność i nielogiczność działań Djokovicia jest naprawdę niewinnym dziwactwem. Świat profesjonalnego tenisa gromadzi młodych ludzi marzących o wielkiej fortunie, która tak naprawdę może być udziałem jedynie nielicznych. Choć jeden udany turniej może przenieść zawodnika czy zawodniczkę z piekła do nieba – z trzeciorzędnych hotelików czy mieszkania kątem u znajomych do pięciogwiazdkowych lokali, to cena, jaką trzeba zapłacić za sukces, potrafi być bardzo wysoka. Media zwykle ze zrozumieniem traktują doroślejące szybko dzieciaki usiłujące oderwać się od rodziców, którzy często zainwestowali w ich talent cały rodzinny kapitał. Potem z sympatią opisują ich kolejne życiowe wyboje. Ale nieustanny stres, napięcia na osi trener-zawodnik, nieustanne życie na walizkach, przy ogromnych obciążeniach fizycznych, sprawiają, że wiele tenisistów czy tenisistek jest mocno pokiereszowanych psychicznie. Przykład japońskiej gwiazdy Naomi Osaka, cierpiącej na depresję, jest tylko jednym z wielu. Postawię więc pytanie: gdyby zawodnik nr 1 w światowym tenisie pochodził ze Szwajcarii, Szkocji czy Portugalii i okazał się koronasceptycznym ekscentrykiem, czy musiałby przejść przez taki medialny magiel, jakiemu poddano Djokovicia? Szczerze wątpię. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama