Podwojenie legalnej imigracji do USA może być sposobem na wystudzenie inflacji i uzupełnienie luk na rynku pracy. To nie opinia jakiegoś lewicowego działacza czy progresywnego ekonomisty, ale US Chamber of Commerce – Izby Handlowej Stanów Zjednoczonych, poważnej organizacji reprezentującej interesy amerykańskiego biznesu.
W najnowszym raporcie „State of American Business” przeczytać można, że twórcy polityki gospodarczej USA powinni skupić się przede wszystkim na działaniach, które zmniejszą napięcia inflacyjne. Chodzi przede wszystkim o zwiększenie wymiany handlowej, obniżkę ceł, a przede wszystkim – uporanie się z problemem braku rąk do pracy.
Zacząć od Dreamersów i zielonych kart
„Potrzebujemy więcej pracowników. Powinniśmy przyjmować ludzi, którzy chcą tu przyjechać, kształcić się i zostać. To jest obszar, w którym rząd powinien być szczególnie pomocny i uważamy, że to działanie antyinflacyjne” – powiedziała szefowa US Chamber of Commerce, Suzanne Clark. W tym kontekście wypełnienie 11 milionów wakujących miejsc pracy powinno stanowić priorytet władz federalnych. Jednym z możliwych działań powinno być zwiększenie liczby wydawanych zielonych kart i ostateczne uregulowanie sytuacji prawnej Dreamersów – imigrantów wwiezionych do USA jako dzieci. Clark wskazuje także na inne działania – usunięcie barier dla rodziców, których nie stać na zapewnienie płatnej opieki nad dziećmi, czy likwidacja ograniczeń dostępu do szerokopasmowego internetu. Przy okazji izba handlowa uderzyła w administrację Joe Bidena, krytykując pomysły socjalne rządu w rodzaju Build Back Better, jako inicjatyw, które w przypadku realizacji jeszcze zwiększą napięcia inflacyjne.
Zabrakło 2 milionów ludzi
Inflacja stanowi rzeczywiście bardzo poważny problem, nie tylko w USA. Spadek wartości pieniądza powoduje wzrost kosztów utrzymania, zjada także oszczędności. Widzimy to na co dzień, robiąc zakupy czy tankując paliwo. I rzeczywiście – brak rąk do pracy powoduje, że pracodawcy znajdują się pod nieustanną presją na zwiększanie płac. Brak równowagi na rynku zatrudnienia stanowi czynnik proinflacyjny. Jednym z powodów jest gwałtowne zahamowanie napływu legalnych imigrantów do USA. W ciągu minionych dwóch lat przyjechało ich o 2 miliony mniej niż powinno. Złożyły się na to dwa czynniki – antyimigracyjne rozporządzenia administracji Donalda Trumpa, których skutków do dziś nie udało się usunąć, oraz paraliż funkcjonowania placówek konsularnych i systemu wydawania wiz spowodowany przez pandemię koronawirusa. Z tych dwóch milionów mniej więcej połowa miałaby wyższe wykształcenie. To spora strata na rynku wykwalifikowanej siły roboczej szacowana na ok. 1,8 proc. wszystkich pracowników z wyższym wykształceniem w USA. W rezultacie na koniec 2021 roku liczba imigrantów w wieku produkcyjnym (wiek 18-65 lat) była w USA niższa niż pod koniec 2019 r. – wynika z zestawień podanych przez Current Population Survey, które sponsorowane jest wspólnie przez Biuro Spisu Powszechnego i Departament Pracy. Mamy tu zresztą do czynienia z paradoksem, bo przy spadku legalnej imigracji liczba potencjalnych zatrzymywanych przy próbie nielegalnego przekroczenia granicy była w ubiegłym roku najniższa od 20 lat.
Przedsiębiorczy jak imigrant
Raport US Chamber of Commerce przypomina po raz kolejny o roli imigrantów w życiu Stanów Zjednoczonych. Nie tylko jako pracowników, ale także i pracodawców. Przedsiębiorcy urodzeni poza USA zawsze odgrywali dużą rolę w utrzymaniu innowacyjności i konkurencyjności gospodarki, a także w tworzeniu nowych miejsc pracy. Wśród zaczynających działalność spółek technologicznych (start-upów) wartych co najmniej 1 miliard dolarów w 55 proc. przynajmniej jeden z założycieli jest imigrantem.
Z analizy dwóch profesorów University of California Davis – Giovanniego Periego i Reema Zaioura wynika, że nieobecność imigrantów jest jednym z głównych powodów obecnych problemów na rynku pracy. Oczywiście są też inne. Do 2021 roku funkcjonował stosunkowo hojny system zasiłków i innych świadczeń, który zniechęcał do powrotu do pracy. Wielu potencjalnych pracowników przemyślało w czasie pandemii swoje priorytety i zaczęło też poszukiwać zajęć o elastycznym czasie pracy, z lepszymi świadczeniami i warunkami zapewnionymi przez pracodawcę. Nie zmienia to jednak faktu, że brak napływu nowych imigrantów, w tym tych wykształconych, może mieć konsekwencje dla całej gospodarki, a przede wszystkim – jej konkurencyjności w skali globalnej. Odczujemy to przede wszystkim w liczbie zakładanych nowych firm. Peri i Zaiour szacują, że brak dwóch milionów nowych imigrantów w dłuższej perspektywie przełoży się na to, że w USA nie powstanie kolejnych 200 tys. miejsc pracy, które utworzyliby imigranci-przedsiębiorcy. Brak zagranicznych studentów odbije się z kolei na kondycji amerykańskich uczelni wyższych. To potencjalnie grupa młodych ludzi, która nie zasili po studiach amerykańskich spółek technologicznych, nie stworzy nowych rodzajów usług i nie zarejestruje patentów. Naukowcy sugerują rządzącym ułatwienie procedur wydawania wiz – zarówno imigracyjnych, jak i czasowych dla pracowników.
Imigracja ważniejsza od urodzeń
Dane Biura Spisu Powszechnego sugerują z kolei, że przy spadku wskaźników urodzeń, to imigracja w perspektywie dekady stanie się najważniejszym czynnikiem przyrostu liczby ludności. W połowie XXI stulecia za ten wzrost będą w większości odpowiedzialni przyjezdni, a nie przyrost naturalny, i to w proporcji 2:1. Niezależnie od zakładanych modeli demograficznych starzenie się społeczeństwa jest procesem nieuchronnym. Już za kilka lat wszystkie roczniki pokolenia powojennego wyżu demograficznego (baby boomers) znajdą się na emeryturze. Jedynym logicznym sposobem na utrzymanie poziomu świadczeń społecznych na przyzwoitym poziomie i utrzymanie konkurencyjności gospodarki pozostaje więc przyjmowanie nowych imigrantów. W ostatnich latach było jednak dokładnie odwrotnie.
Świat biznesu nie pierwszy raz apeluje o większe otwarcie na legalną imigrację. To jeden z punktów spornych z konserwatywno-populistycznym nurtem Partii Republikańskiej, mimo że historycznie biznesmeni i pracodawcy sprzyjali raczej prawej, a nie lewej stronie, nie licząc może sektora high-tech. Wszystkie te opinie i analizy dotyczące roli migracji, nawet na tak pozornie odległe zjawiska jak inflacja, pojawiają się w momencie, gdy kolejne próby zreformowania systemu imigracyjnego utknęły w Kongresie bez szans na realizację. Ciekawe, czy na polityków pogrążonych w ideologicznych sporach podziałają argumenty odnoszące się do kieszeni Amerykanów i wydolności systemu emerytalnego?
Jolanta Telega[email protected]