To miał być rok wielkiej nadziei dla imigrantów. Miały być zmiany w prawie imigracyjnym i całkowite odejście od polityki poprzedniej, republikańskiej administracji. Tymczasem, jeśli można mówić o jakichkolwiek sukcesach, to tylko bardzo ograniczonych.
Prezydent Joe Biden, który objął urząd 20 stycznia 2021 roku już w pierwszych godzinach po zaprzysiężeniu podtrzymał obietnice z kampanii wyborczej, zapowiadając przeprowadzenie kompleksowej reformy imigracyjnej. Wówczas aktywiści walczący o prawa imigrantów mieli wiele powodów do optymizmu – bo, oto po czterech latach „dokręcania śruby“, władzę przejęło ugrupowanie nieukrywające swojej sympatii wobec nowo przybyłych. Partia Demokratyczna obejmowała kontrolę nie tylko nad Białym Domem, ale także w Kongresie, ponieważ po wyborach uzupełniających w Georgii udało jej się zdobyć minimalną przewagę w Senacie. Wydawało się więc, że proimigracyjne ustawy są tylko kwestią czasu.
„Odkręcanie” decyzji Trumpa
Zaraz po objęciu prezydentury Biden zaczął odwoływać niektóre decyzje swojego poprzednika, które dotyczyły imigrantów i osób przyjeżdżających do USA. Jednym z pierwszych posunięć było wycofanie się z rozporządzeń wykonawczych Trumpa. Na pierwszy ogień poszło odwołanie zakazu wjazdu do USA mieszkańców kilku krajów muzułmańskich, które uznano za potencjalną wylęgarnię terroryzmu. Potem przyszła pora na wycofanie się z kolejnych decyzji republikańskiego poprzednika – demokratyczna administracja wycofała się z kryterium „public charge”, czyli przepisu, który utrudniał, jeśli wręcz uniemożliwiał otrzymanie zielonej karty osobom, które w przeszłości korzystały z programów opieki społecznej. Znów wzmocniono i zaczęto chronić program Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA), który za czasów Trumpa próbowano stopniowo rozmontować i zlikwidować. Tam, gdzie było to możliwe, wstrzymano budowę ogrodzeń granicznych.
W ciągu całego roku wprowadzano także cały szereg zmian w agencjach imigracyjnych, przede wszystkim w U.S. Citizenship and Immigration Services (USCIS). Zmieniono na korzyść petentów algorytmy dotyczące czasu rozpatrywania poszczególnych rodzajów spraw. Przywrócono też starą formułę testów na obywatelstwo. W oficjalnym języku usunięto także termin „alien” (obcy, cudzoziemiec) i zastąpiono go słowem „noncitizen” albo „undocumented noncitizen”. Szefową USCIS została zresztą Ur Jaddou – pierwsza kobieta na tym stanowisku, do tego o pochodzeniu arabsko-meksykańskim.
Kolejki nie zmalały
I na tym w zasadzie lista dobrych wiadomości się kończy. COVID-19 drugi rok z rzędu ograniczał możliwość podróży. Amerykańskie ambasady i konsulaty zaczęły co prawda ponownie otwierać się i rozpatrywać wnioski wizowe, ale często robiły to w ograniczonym zakresie, ze względu na rozwój pandemii w krajach, w których działały. W rezultacie kolejki do zielonych kart zmniejszały się w tak żółwim tempie, że według organizacji Boundless powrót do sytuacji przedcovidowej zajmie prawie pięć lat (58 miesięcy). Według informacji Departamentu Stanu, w listopadzie na spotkania z konsulami w sprawie wiz stałego pobytu (nie wliczając w to wiz tymczasowych czy turystycznych) czekało ponad 460 tysięcy osób. Pojawienie się omikronu z pewnością nie przyczyni się do skrócenia kolejek po wizy stałego pobytu, bo kolejne kraje już wprowadzają nowe lockdowny. Warto też pamiętać, że nowa administracja nałożyła na wszystkich chętnych do imigracji do USA obowiązek pełnych szczepień przeciwko COVID-19.
Nieco lepiej miała się sprawa z naturalizacjami. W roku fiskalnym 2021 (zakończonym 30 września) obywatelstwo nadano 808 tys. osobom – o ponad 200 tys. więcej niż rok wcześniej. Warto jednak pamiętać o punkcie odniesienia – w 2020 roku, kiedy wybuchła pandemia USCIS wstrzymał interviews oraz ceremonie zaprzysiężenia. W 2019 roku naturalizowano 843 tys. osób.
Kryzys na granicy
Rok 2021 nie przyniósł także uspokojenia sytuacji na południowej granicy USA. Więcej – kryzys się pogłębił. Mimo pandemii liczba prób przekroczenia granicy zbliżyła się do rekordowych poziomów z 2000 roku. Jednym z powodów, oprócz pogarszającej się sytuacji w Ameryce Środkowej, były ogromne nadzieje związane ze zmianą administracji w USA. Po konserwatywnym i antyimigracyjnym Donaldzie Trumpie do Białego Domu wprowadził się progresywny i proimigracyjny Joe Biden. Już samo ogłoszenie wyników wyborów dało impuls do naporu tysięcy ludzi na granicę w nadziei na uchylenie zamkniętych drzwi. Nowa administracja w obliczu kryzysu humanitarnego i wizerunkowego została zmuszona do utrzymania pandemicznego rozporządzenia wykonawczego Trumpa „Title 42”, pozwalającego na zawracanie i odsyłanie migrantów do krajów pochodzenia. Po przegranej batalii sądowej obecna administracja została także zmuszona do wskrzeszenia wprowadzonych za czasów Trumpa „Migrant Protection Protocols”, bardziej znanych jako polityka „pozostań w Meksyku” (Remain in Mexico). Na mocy tej procedury odesłano z granicy około 70-tysięcy potencjalnych azylantów, nakazując im oczekiwanie na rozpatrzenie wniosków po południowej stronie granicy.
To nie jedyny paradoks związany z wprowadzonymi za czasów Trumpa procedurami. Nowa administracja odziedziczyła po poprzednikach szereg pozwów sądowych wytoczonych przez organizacje proimigracyjne. W 2021 roku wielokrotnie prawnicy reprezentujący nowe władze federalne wywodzące się z Partii Demokratycznej musiały z urzędu bronić w sądach decyzji podjętych przez republikańskich polityków.
Kongresowa klapa
Największe rozczarowanie przyniosły jednak wysiłki legislacyjne. Zaczęło się od wielkich fanfar i ogłoszenia przez Joe Bidena ambitnego U.S. Citizenship Act. Wprowadzony równolegle w obu izbach Kongresu projekt przewidywał między innymi stworzenie ośmioletniej ścieżki do obywatelstwa dla większości spośród 11 milionów nieudokumentowanych imigrantów w USA, przyznanie stałego statusu Dreamersom, czyli osobom korzystającym z programu DACA oraz imigrantom przebywającym w USA na podstawie Temporary Protected Status (TPS) czy zwiększenie limitu przyznawanych corocznie zielonych kart. Projekt ten jednak, z powodu jednoznacznie krytycznego stanowiska Republikanów w Senacie, nie miał żadnych szans na realizację.
W ciągu całego roku Demokraci zgłaszali cały szereg kolejnych ustaw imigracyjnych. W Izbie Reprezentantów udało się nawet kilka z nich przegłosować. Na przykład w marcu przyjęto American Dream and Promise Act of 2021, będący kolejną wersją Dream Act, który zmieniałby status ok. 3,4 miliona osób korzystających z DACA i TPS, tworząc dla nich dość skomplikowaną ścieżkę do obywatelstwa. Jednak Senat, podobnie jak w przypadku innych legislacji, nigdy nie podjął debaty nad projektem.
Ostatnim aktem walki o reformę imigracyjną były próby włączenia jej elementów do szerszych ustaw budżetowych, które są procedowane bez możliwości zablokowania debaty przez senacką mniejszość. Wysiłki te spaliły na panewce po trzech negatywnych opiniach senackiej arbiter (parliamentarian) Elizabeth MacDonough. Urzędniczka zadecydowała, że kolejne wersje zapisów w ustawie Build Back Better nie spełniają ścisłych kryteriów konstruowania ustaw budżetowych. W rezultacie rok 2021 zamykamy bez żadnej ustawy zmieniającej prawo imigracyjne. Szanse, że w 2022 roku będziemy świadkami legislacyjnego sukcesu wydają się jeszcze bardziej iluzoryczne.
Jolanta Telega[email protected]