Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 08:22
Reklama KD Market
Reklama

Żarty się skończyły

Nie było zaskoczenia ani przełomu, co nie znaczy, iż rozmowa na szczycie prezydentów Rosji i USA nie była potrzebna. Władimir Putin musi za każdym razem słyszeć, że cena inwazji na Ukrainę będzie bardzo wysoka. Tak wysoka, że może się po prostu nie opłacać. Gra toczy się nie tylko o bezpieczeństwo wschodniej części Starego Kontynentu. Na szali mamy cały ład światowy. Wykorzystując ewentualną bezczynność Zachodu wobec Kremla, Chiny mogą np. zaatakować Tajwan, o ile uznają, że to im się opłaca. Ruszy efekt domina. Scenariusz co prawda mało prawdopodobny, ale nie niemożliwy. 

Trudno nie dostrzegać pełzającej strategii Kremla zmierzającej do odbudowania strefy wpływów z czasów sowieckiego imperium. Choć czasem łatwo zapomnieć o tym, co neoimperialna Rosja zdążyła już odbudować. Kilkanaście lat temu, kiedy Gruzja wyraźnie orbitowała w kierunku NATO, Putin zdecydował się na dywersję w Abchazji i Osetii Południowej. Rezultatem była nie tylko utrata kontroli nad tymi terytoriami przez Tbilisi, ale zniknięcie tematu akcesji do Paktu Północnoatlantyckiego. W podobny sposób Kreml obszedł się z ukraińskim Krymem i Donbasem. Dziś protesty Putina przeciwko możliwości akcesji Ukrainy do NATO to tylko chwyt propagandowy, bo nikt tego Kijowowi nie proponuje. Zachód może grozić jedynie dotkliwymi sankcjami na wypadek ewentualnej agresji i wzmacniać wschodnią flankę sojuszu.

Rosja skutecznie utrzymuje swoje wpływy w Mołdawii, gdzie od kilku dekad funkcjonuje nieuznawane przez większość świata Naddniestrze, albo w tradycyjnie prorosyjskiej Armenii. A to tylko najbardziej pobieżny przegląd sytuacji. 

Pytanie, kto może być następny, jest jak najbardziej uzasadnione. Dziś na pierwszej linii ognia stoi Ukraina. Rosja sama i zupełnie niesprowokowana wywołała eskalację napięcia ze swoim sąsiadem i przeprowadziła koncentrację wojsk. 

Ogromne obawy o swoją integralność mogą mieć państwa bałtyckie, stosunkowo słabo zaludnione i – jeśli nie liczyć członkostwa w NATO – relatywnie bezbronne. Nie bez powodu, bo w krajach tych funkcjonują dość prężnie mniejszości rosyjskojęzyczne, a – w odróżnieniu od Polski – pojawienie się „zielonych ludzików”, podobnych do tych z Krymu, jest zupełnie możliwe. Zresztą metody stosowane podczas wojen hybrydowych są wciąż udoskonalane, więc różne formy dywersji mogą nas jeszcze zaskoczyć. 

Rosja wyraźnie gra na podziały w Europie. Nie należy mieć złudzeń – Putin nie przestanie wywierać nacisku na Ukrainę czy testować odporności Joe Bidena i innych przywódców Zachodu. Będzie inspirował i wspierał awantury graniczne Aleksandra Łukaszenki, celowo osłabiał Unię Europejską, która jest najpoważniejszym konkurentem na zachodniej flance odtwarzanego imperium. Ma przy tym możliwość realnego oddziaływania na bezpieczeństwo energetyczno-surowcowe Europy, która nie może się obyć bez importowanego ze wschodu gazu. To także tworzy dodatkowe pokusy – ciągłego  „nagradzania” Putina za to, że powstrzyma sę od agresywnych działań. Prowadzić to będzie do dalszego uzależniania kontynentu od Rosji, a do tego do nabijania kremlowskiej kasy.

Ciągle jest jeszcze czas, aby problemy rozwiązywać na drodze dyplomatycznej. Moskwie trzeba pokazywać, że pełna wojna lądowa z Kijowem nie będzie się opłacać ani dyplomatycznie, ani gospodarczo (zablokowanie Nord Stream 2), ani militarnie, bo armia ukraińska jest już zupełnie inna niż kilka lat temu i nie podda się bez walki. Rozmowa Biden-Putin po raz kolejny pokazała, że z Rosją należy rozmawiać z pozycji siły, bo wszelkie ustępstwa są przez Kreml odbierane jako oznaka słabości. Trudno sobie co prawda wyobrazić, aby świat chciał umierać za Ukrainę, ale grając twardo, można uczynić wszelkie potencjalne zdobycze w tym kraju kompletnie niestrawnymi dla rosyjskiego niedźwiedzia. Dla konsekwentnej i twardej gry wobec Putina trudno wskazać inną alternatywę. Jeśli Zachód ustąpi, po Ukrainie przyjdzie kolej na Bałtów. A potem na Polskę. Żarty się naprawdę skończyły.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama