Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 05:20
Reklama KD Market
Reklama

Tańce z Omikronem

Omikron – to litera greckiego alfabetu, o której istnieniu jeszcze do niedawna nie wiedziała większość mieszkańców naszej planety. Dziś znają ją niemal wszyscy. Choć Omikron nie powinien być Omikronem, a emocje związane z nową odmianą koronawirusa warto podporządkować rzetelnej wiedzy.

Przyzwyczailiśmy się już do tego, że pojawienie się każdego znaczącego wariantu koronawirusa jest równoznaczne z nadaniem mu kolejnej nazwy wziętej z greckiego alfabetu. Miało być to niestygmatyzujące i neutralne. Stąd słyszeliśmy o wariancie delta, a nie indyjskim. Kiedy okazało się, że wariant B.1.1.529 stanowi kolejne poważniejsze zagrożenie, naukowcy zaczęli nazywać go wariantem nu. Jak się okazuje było to politycznie niepoprawne, podobnie jak nadanie temuż nazwy kolejnej litery alfabetu – xi. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) dała tu pokaz językowo-politycznej wrażliwości. Nu miało brzmieć podobnie do angielskiego „new” a nowy wariant jest tylko mutacją koronawirusa, a nie jakimś nowym zjawiskiem. Jeszcze więcej emocji wzbudziło pominięcie litery xi. Od razu uruchomiono teorie spiskowe, bo przecież prezydentem Chin jest Xi Jinping, a po wycofaniu się USA z finansowania WHO to właśnie Państwo Środka jest głównym sponsorem organizacji. Nazwisku Xi noszą jednak w Chinach miliony ludzi, a Omikron wydawał się dużo bardziej neutralny. Więc wszystkie kraje świata w obawie przed kolejną falą zakażeń zaczęły zatrzaskiwać drzwi z Omikronem na ustach. 

Nad geopolityczną i językową poprawnością można by było jednak przejść do porządku dziennego, podobnie jak nad kolejną falą obostrzeń i to w okresie przedświątecznym.  Ale w obliczu tego, co działo się w tym samym czasie w mediach społecznościowych, po prostu opadają ręce. Przestrzeń wirtualną od razu zalały rozchodzące się z (korona)wirusową prędkością wpisy pochodzące z rzekomo najbardziej wiarygodnych źródeł, utrzymujące, że omikron jest dużo bardziej śmiercionośny od poprzednich wariantów, a co gorsza nie można go wykryć za pomocą testów RT-PCR. Inne nie mniej sensacyjne rewelacje dotyczyły rzekomej nieskuteczności szczepionek na tę odmianę koronawirusa. Im dalej się wczytywać tym gorzej. A może po prostu śmieszniej? Grupa „lekarzy” RSA pisała: „Wirus wrócił, tym razem z większą energią, taktyką i kamuflażem. Nie mamy kaszlu i gorączki, tylko bóle stawów, osłabienie, utrata apetytu i covidowe zapalenie płuc! Oczywiście śmiertelność jest dużo wyższa, a czas rozwinięcia choroby do fazy krytycznej dużo krótszy” – można przeczytać w angielskojęzycznym wpisie. Inne wpisy z rzekomo wiarygodnych źródeł utrzymują z kolei, że często u śmiertelnie chorych zdjęcia rentgenowskie wykazują jedynie umiarkowane zapalenie płuc, pobierane z nosa próbki do testów na COVID-19 dają wynik fałszywie negatywny. 

Wszystko to działo się w czasie, gdy prawdziwi, a nie rzekomi lekarze, którzy mieli okazję zetknąć się z Omikronem, mówili publicznie, że tak naprawdę niewiele o nowej odmianie wiedzą. Z jednego podstawowego powodu – upłynęło za mało czasu, aby zebrać jakiekolwiek rzetelne dane. Jeśli już medycy z RPA (gdzie Omikron pojawił się po raz pierwszy) mówili cokolwiek, to były to raczej pozytywne sygnały – w chwili, w której piszę ten felieton, nie odnotowano śmiertelnych przypadków Omikrona, a objawy zakażenia były z reguły bardziej łagodne choć nietypowe. Negatywnym elementem była jedynie większa zakaźność Omikronem i jego forma zmutowania. Nawet eksperci WHO – organizacji, która podniosła alarm z powodu pojawienia się kolejnego wariantu, przyznawali, że niewiele wiedzą na temat nowego wariantu. 

Może to zabrzmieć jak truizm, ale napiszę po raz kolejny: jedynym sposobem, by w tym wszystkim nie zwariować w tych zwariowanych skądinąd czasach jest rozsądny dobór źródeł informacji. Nawet jeśli te bardziej panikarskie i mniej sprawdzone rozchodzą się w przestrzeni wirtualnej szybciej i mają więcej udostępnień i klików, warto zachować chłodną głowę i nie ulegać panice. Łatwo mentalnie dołączyć do milionów „wirusologów”, którzy nagle pojawili się wśród nas w momencie wybuchu pandemii – znajomych, kuzynów, szwagrów, ciotek, zawsze chętnych służyć nam dobrymi radami. Warto jednak pamiętać, że tych, którzy coś naprawdę wiedzą o COVID-19, jest naprawdę niewiele. Przynajmniej w stosunku do ogółu populacji. I często ich głosy zagłusza szum społecznościowych mediów. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama