Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 10:29
Reklama KD Market
Reklama

Nieprzypadkowe spotkania przypadkowe

Powszechnie wiadomo, że podróże uczą. I to nie tylko wtedy, kiedy docierając do celu, mamy czas na zwiedzanie, poznawanie nowych miejsc z przewodnikiem albo i bez. Wielokrotnie doświadczyłem, że niezwykle interesujące są dla mnie także zupełnie spontaniczne spotkania z ludźmi, na przykład na pokładzie samolotu, kiedy siedzimy po sąsiedzku w jednym rzędzie. Kolejne takie, niezwykle inspirujące spotkanie miałem wczoraj w nocy, w czasie lotu z Newarku do Monachium. Mój sąsiad, ciemnoskóry mężczyzna, lat około 35, wysoki, o sportowej sylwetce, z charakterystyczną fryzurą irokeza, barwioną na blond. Na pierwszy rzut oka bardzo pewny siebie, zaraz po tym, jak rozsiadł się na swoim miejscu, przywitał się ze mną w języku niemieckim: „Guten Tag”, czyli: „Dzień dobry”. Odpowiedziałem mu przywitaniem po angielsku. Przedstawił się z imienia: Eryk. Podaliśmy sobie dłonie na przywitanie, wymieniliśmy kilka zdań, życząc sobie miłego lotu. Po chwili zauważyłem, że Eryk wyciągnął z plecaka zeszyt, dobrze już zapisany, otworzył na nowej stronie, wpisał dzień i datę i rozmyślając od czasu do czasu, robił notatki. Bardzo mnie to zainteresowało. Był przy tym bardzo skupiony. Wyjął także zeszyt-planer, równie gęsto zapisany. Pomyślałem, że to są miejsca jakiejś duchowej pracy mojego sąsiada, zastanawiałem się, jaką religię wyznaje. Po godzinie podano posiłek. Erykowi nie przeszkadzało to jednak, aby spokojnie dokończyć rozpoczętą pracę. Zanim oddał się konsumpcji, zrobił znak krzyża i się pomodlił, składając ręce. 

Od zawsze lubię obserwować ludzi, ich wyraz twarzy, wypisane na niej uczucia i emocje, także ludzkie zachowania i działania. To „studium człowieka” jest dla mnie jak drugi uniwersytet. Zresztą nie tylko obserwowanie ludzkich zachowań, także w ogóle otaczającego mnie świata. Niby-przypadkowe spotkania stają się nieprzypadkowymi i w efekcie widać, że wszystko dzieje się po coś. Wszystko może być codziennie nową lekcją życia. Kiedyś chyba łatwiej przychodziło mi wychodzić z inicjatywą i rozpoczynać rozmowę. Dziś jakoś trudniej, być może uległem przekonaniu o nietykalności przestrzeni drugiego oraz o anonimowości, której coraz więcej. Być może zaakceptowałem zbyt wcześnie, że smartfon i szybkie wyszukiwanie tekstów wystarcza. Być może jest we mnie lęk, by zagadując drugiego, nie narazić siebie na ośmieszenie i pomówienie, że się wtrącam. Nie wiem tego. Wiem tylko, że bardzo mi tego brakuje, a przecież to są początki relacji, których każdy człowiek potrzebuje, aby żyć.

Nad ranem, kiedy podano przekąskę, tuż przed lądowaniem, zaczęliśmy rozmawiać ze sobą po raz drugi. Mój sąsiad okazuje się być profesjonalnym sportowcem, który gra z powodzeniem w swojej drużynie. To jego pasja i praca zarazem. Dużo ćwiczy, a ostatnia poważna kontuzja na boisku kazała mu zastanowić się, czy aby nie przyszedł czas na zmiany. Jego matka jest Afrykanką, a ojciec Europejczykiem. Wyraził to, że mimo wszystko, kolor skóry wiele razy był powodem bycia traktowanym gorzej. To mobilizowało go do wytężonej pracy, aby móc coś osiągnąć. Na moje pytanie o wiarę, odpowiedział: „Jestem wierzącym katolikiem, chodzę do kościoła”. Informacja ta wyjaśniła mi wiele. Kiedy powiedziałem mu, że jestem katolickim księdzem, zauważyłem miłe zaskoczenie. „Świat jest mały. Swój swojego spotka”, odpowiedział. Zapytałem jeszcze o notatki i jak się okazało, co potwierdziło moje przypuszczenia, ten zeszyt jest formą dziennika duchowego, owocem dialogu i spotkania z Bogiem, które dla Eryka mają wielkie znaczenie. Żal było kończyć to krótkie spotkanie. Kolejny raz doświadczyłem, czym jest dar spotkania z drugim, pozornie przypadkowym człowiekiem. Kolejny raz poczułem się obdarowany i zainspirowany zwyczajnością życia wiary drugiego człowieka. Eryk dał mi lekcję odważnego, bezkompromisowego bycia sobą, tego, że nie trzeba wstydzić się wyznawanej przez siebie wiary, że wiara nie wyklucza normalności i zwyczajności życia.

Takich spotkań jest i może być w życiu wiele. Potrzeba tylko uważnego dostrzegania drugiego, który jest obok mnie. Dzisiaj „bombardowani” informacjami, zupełnie zapominamy o refleksji, o spokojnym przemyśleniu wielu spraw, które się dzieją. Takie wyizolowane życie niezwykle spłyca i wyjaławia ducha. Zbyt wiele wokół powierzchowności, bazującej jedynie na zasłyszanych informacjach. Tak rodzą się plotki, zawiść, zazdrość, nienawiść. Nie da się żyć, karmiąc się jedynie opiniami i gotowcami. Pan Bóg dał człowiekowi rozum, aby z niego korzystał. Pan Bóg postawił też człowieka we wspólnocie, w której potrzeba wzajemnej otwartości i nawiązywania relacji. Nie warto żyć anonimowo, wszyscy mamy imiona i nazwiska, a te wiążą nas konkretnie ze środowiskiem, w którym żyjemy. A dzięki wierze możemy nazywać siebie i być dla siebie braćmi i siostrami. To jest bardzo piękna perspektywa. Eryk, mój brat w wierze, zupełnie nieświadomie, tak wiele refleksji we mnie wzbudził i zarazem sprowokował swoim działaniem do rachunku sumienia z mojej religijności i refleksyjności. Czy to samo mógłby powiedzieć z drugiej strony? On i wielu innych? Dobre pytanie! 

Codziennie mijamy mnóstwo ludzi, siadamy obok, modlimy się, spożywamy posiłki, pracujemy, odpoczywamy. Codziennie rano odmawiam taką modlitwę, nazywa się „modlitwą zanurzenia”, ułożoną przez siostrę Gertrudę Bociąg MSC. Są w niej takie słowa: „Jezu, zanurzam w Twojej Przenajdroższej Krwi cały ten rozpoczynający się dzień, który jest darem Twojej nieskończonej miłości. Zanurzam w Twojej Krwi siebie samego. Wszystkie osoby, które dziś spotkam, o których pomyślę czy w jakikolwiek sposób czegokolwiek o nich się dowiem. Zanurzam moich bliskich i osoby powierzające się mojej modlitwie. Zanurzam w Twojej Krwi, Panie, wszystkie sytuacje, które dziś zaistnieją, wszystkie sprawy, które będę załatwiać, rozmowy, które będę prowadzić, prace, które będę wykonywać i mój odpoczynek. Zapraszam Cię, Jezu, do tych sytuacji, spraw, rozmów, prac i odpoczynku.” Bardzo mi pomaga i okazuje się też być skuteczna. Zatem, nie oceniajmy innych ani po wyglądzie, ani po sposobie wyrażania się, a raczej uważnie wpatrujmy się i słuchajmy, może się okazać, że to naprawdę wspaniali ludzie, których właśnie spotkaliśmy po to, by się czegoś nauczyć, o czymś przypomnieć, albo też zwyczajnie, nawiązać relację.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama