Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 16:22
Reklama KD Market
Reklama

Samotność geniusza

Był cudownym dzieckiem. Jego iloraz inteligencji przewyższał ten, który stwierdzono u Alberta Einsteina. Wróżono mu świetlaną przyszłość, wybitne osiągnięcia naukowe. Media śledziły jego poczynania. A jednak gdy dorósł, usunął się w cień. Umarł samotnie w wieku 46 lat...

Cudowne dziecko

William Sidis urodził się w 1898 roku w Nowym Jorku. Nie był zwyczajnym dzieckiem, lecz cudem natury, w którym rodzice i świat nauki pokładali wielkie nadzieje. Wybitny naukowiec tamtych czasów, profesor Daniel Comstock miał powiedzieć: – Przewiduję, że młody Sidis zostanie wielkim astronomem. Rozwinie nowe teorie i odkryje nowe sposoby obliczania zjawisk astronomicznych. Wierzę, że będzie znakomitym matematykiem, liderem tej dziedziny nauki w przyszłości. Wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem możliwości intelektualnych małego geniusza. Jego iloraz inteligencji według niektórych źródeł szacowano na niebywały wręcz poziom powyżej 250. Tymczasem iloraz inteligencji przeciętnego człowieka wynosi około 100, a przyjmuje się, że u Einsteina wynosił on około 160.

Rodzice Williama nie posiadali się z radości, że trafiło im się tak fenomenalnie zdolne dziecko. Sami byli niezwykle inteligentni i wykształceni. Jako ukraińscy Żydzi przyjechali do Stanów Zjednoczonych, by uciec przed politycznym i religijnym prześladowaniem w ich kraju. Ojciec Williama został psychiatrą i pisał książki naukowe, a matka ukończyła studia medyczne. Edukacja była dla nich czymś niezmiernie ważnym.

Dlatego kiedy okazało się, że ich syn jest nadzwyczajnie pojętny, postanowili nie zmarnować nawet ułamka procentu jego możliwości intelektualnych. Od pierwszych miesięcy jego życia – tak, miesięcy a nie lat, sic! – nieustannie go uczyli. Sara Sidis zrezygnowała nawet z pracy i wydała oszczędności życia na podręczniki, mapy oraz inne przybory, które mogły się przydać w procesie intensywnej edukacji ich małego geniusza.

Ośmioletni poliglota

Rezultaty pojawiły się szybko i przerosły oczekiwania wszystkich. William nie miał jeszcze roku, gdy nauczył się rozpoznawać i wymawiać litery alfabetu. Kiedy skończył 6 miesięcy, miał już w miarę bogaty zasób słów i znał takie wyrazy jak „drzwi”, podczas gdy zazwyczaj dziecko w tym wieku nie potrafi jeszcze nawet wymówić słowa „mama”. W ósmym miesiącu posługiwał się już łyżką.

Kiedy miał 18 miesięcy, samodzielnie czytał gazetę The New York Times. Jako dwulatek pisał na maszynie do pisania i to w dwóch językach. Ojciec był poliglotą i na naukę języków obcych kładł u syna szczególny nacisk. Do ósmego roku życia William opanował osiem języków. Mało tego, opracował własny system językowy, który nazwał Vendergood.

Boris Sidis miał dwa powody, żeby cieszyć się z postępów syna. Po pierwsze był dumny ze swojej pociechy, po drugie jako psychiatra mógł wykazać, że jego innowacyjne techniki wychowawcze zdają egzamin. Dlatego osiągnięcia syna opisywał w licznych publikacjach naukowych. Oboje rodzice chcieli, aby cały świat dowiedział się o ich cudownym dziecku oraz o ich udziale w jego kreowaniu.

Dlatego byli wręcz wściekli, kiedy okazało się, że władze Harvardu nie zgadzają się na przyjęcie ich syna w poczet swoich studentów. Co prawda William przeszedł pomyślnie cały proces rekrutacji i to w wieku dziewięciu lat, ale uczelnia stwierdziła, że dziecko w tak młodym wieku nie jest wystarczająco dojrzałe emocjonalnie, by móc zostać studentem. Państwo Sidisowie odebrali to jako krytykę ich metod wychowawczych i zwrócili się o pomoc do mediów.

Informacje o cudownym dziecku trafiły na pierwszą stronę New York Timesa. William stał się obiektem specjalnego zainteresowania opinii publicznej, na którą niejeden dorosły nie jest gotowy, a co dopiero dziecko. W rezultacie został przyjęty do Tufts College. Rodzice dalej wywierali jednak presję na Uniwersytet Harvarda. W końcu władze uniwersytetu uległy i w ten sposób jedenastolatek został ostatecznie studentem jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie.

W wieku 12 lat dał wykład na temat figur czterowymiarowych przemawiając przed grupą studentów należących do klubu matematycznego na Harvardzie. To znów przyciągnęło uwagę mediów. Reporterzy od tej pory chodzili za nim wszędzie na kampusie.

Kryzys tożsamości

Pytany o plany na przyszłość – kiedy w wieku 16 lat udzielał wywiadu podczas uroczystości odbierania dyplomu uczelni – odpowiedział dziennikarzom, że chce żyć perfekcyjnym życiem. A ponieważ nie znosi tłumu, perfekcyjne życie oznacza dla niego odosobnienie. Lat spędzonych na uczelni nie wspominał dobrze.

Z powodu poważnej różnicy wieku był wyśmiewany i prześladowany przez innych studentów. Z tych samych względów nie potrafił odnaleźć dla siebie miejsca w Rice University w Houston w Teksasie, gdzie przez pewien czas wykładał matematykę przed salą pełną studentów znacznie starszych od niego. W rezultacie rzucił posadę i podjął studia prawnicze. Jednak i tę inicjatywę szybko zarzucił.

Przeżywał kryzys tożsamości. Być może z desperacji zaangażował się w ruch komunistyczny. Za udział w socjalistycznej demonstracji trafił w 1919 roku do aresztu. To tam poznał jedyną miłość swojego życia, irlandzką aktywistkę działającą na rzecz socjalizmu, Marthę Foley. Podczas procesu oświadczył, że jest wrogiem kapitalizmu i został skazany na 18 miesięcy więzienia. Rodzice zdołali jednak porozumieć się z prokuratorem rejonowym i William zamiast za kratkami spędził rok w sanatorium ojca.

Po tym doświadczeniu niepotrafiący znaleźć dla siebie miejsca wśród ludzi Sidis prowadził życie odludka i zdawało się, że świat przestał się nim interesować. Na chwilę przypomniał o kontrowersyjnym geniuszu magazyn New Yorker, który zlecił dziennikarce zaprzyjaźnienie się z nim i następnie opisanie jego aktualnego życia. Zdaniem Williama artykuł przedstawiał go w złym świetle. Rozczarowany Sidis pozwał nawet pismo o zniesławienie, ale w sądzie niczego nie zwojował.

Życie w odosobnieniu

Osamotniony geniusz od lat podejmował się różnych prac, przeprowadzał się z miasta do miasta i ciągle pisał. Jego biografowie twierdzą, że mógł napisać dziesiątki książek. Nigdy jednak nie uda się tego ustalić, ponieważ swoje prace podpisywał fałszywymi nazwiskami. Najwyraźniej tak bardzo cenił swoją prywatność i anonimowość. Część z jego dzieł prawdopodobnie też nigdy nie trafiła do druku.

Dlatego prawdopodobnie nie dowiemy się już nigdy, czy spełniła się przepowiednia profesora Comstocka o luminarzu astronomii i matematyki. Dziś wiadomo jedynie, że spod pióra Williama Sidisa wyszło opasłe opracowanie historyczne The Tribes and the States – rzecz o pierwotnych mieszkańcach Ameryki Północnej oraz The Animate and the Inanimate („Ożywione i nieożywione”). W tym ostatnim dziele poruszał sprawy kosmosu i przewidział istnienie czarnych dziur.

Najwyraźniej służyło mu proste życie, w którym nie było miejsca na karierę akademicką ani na zbieranie laurów za osiągnięte sukcesy. Liczył się tylko on sam i jego geniusz. Tym dwóm żyło się razem dobrze. Szkoda tylko, że tak krótko. Pewnego letniego dnia 1944 roku właściciel mieszkania, które Sidis wynajmował, znalazł go nieprzytomnego. Okazało się, że William miał udar mózgu. Nigdy nie odzyskał już przytomności.

Kiedy porządkowano rzeczy osobiste zmarłego, w jego portfelu znaleziono zdjęcie jego ukochanej Marthy, która dawno zdążyła sobie ułożyć szczęśliwe życie z kimś innym. William Sidis żył tylko 46 lat, ale po koszmarze dzieciństwa być może udało mu się stworzyć perfekcyjne życie w odosobnieniu, o jakim marzył.

Emilia Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama