Listopadowy klimat pamięci o zmarłych jest zawsze na czasie i wykracza poza ramy miesiąca oraz tradycji. Ze śmiercią mamy wciąż do czynienia, dotyka nas ona niejednokrotnie zupełnie zaskakująco i niespodziewanie. A każde życie jest jak książka zapisana od pierwszej do ostatniej strony. Są historie ciekawe i budujące, są takie pełne wzburzeń i walki, są proste i krótkie, bywają nagle przerwane, niczym słowa urwane w połowie zdania. Nie ma jednak historii nieinteresujących i powierzchownych, wbrew pozorom. Każda historia jest historią świętą, ktoś kiedyś napisał, jedyną i niepowtarzalną i nie nam jest ją oceniać, gdyż nigdy nie przenikniemy jej do głębi i w pełni. Spacerując w Dniu Zadusznym po cmentarzu pełnym mogił i zapełnionych miejsc w kaplicach mauzoleów, usłyszałem zdanie pewnej osoby: „Coraz więcej przystanków tu mamy”. Sam lubię się zatrzymywać i czytać nagrobne inskrypcje, czasami tylko imiona, nazwiska, informacje o tym, ile lat ktoś przeżył. Przyglądam się umieszczanym zdjęciom twarzy, wspominam swoich bliskich i tych, którym towarzyszyłem w ostatniej drodze życia jako ksiądz i duszpasterz. Zatrzymują mnie groby ludzi młodych i moich rówieśników. A wszystko po to, by obudzić w sobie refleksję nad życiem i jego przemijaniem. Refleksję, która jest czymś więcej niż filozoficznym wywodem lub nostalgią wspomnień, które prowadzić mogą najwyżej do obniżenia nastroju. To wszystko raczej po to, aby obudzić w sobie jeszcze bardziej wolę życia i przeżywania go najlepiej, jak tylko można.
Co to oznacza? Przede wszystkim, nie chcąc zmarnować życia ani swojego, ani innych, dobrze jest uświadamiać sobie, że jest ono, w wymiarze ziemskim, czasem ograniczonym, podarowanym, które jednocześnie stanowi konkretne zadanie, albo nawet całą gamę zadań do wykonania. To jest pierwsza rzecz, jak mi się wydaje i nie można z tym zwlekać, zostawiając ją na później, pozwalając sobie na iluzje nieskończoności, wiecznej młodości, życia bezstresowego, w którym cały czas będę realizował własne „widzi mi się”. Niestety pokusa, aby jej ulec, jest niezwykle silna, podsycana propagowanym stylem życia, bycia, wyrażania się i filozofiami myślenia. Kult hedonizmu, czyli traktowania przyjemności i rozkoszy jako najwyższego dobra, w połączeniu z egoizmem, zbiera tragiczne owoce zamykania się na siebie przez ludzi, ograniczania się do wybranych, przerostu formy nad treścią.
Pewien 27-letni Albańczyk, Bruno, który przyjechał jakiś czas temu do USA, wkrótce podjął się studiowania dietetyki i medycyny sportowej, aby móc pracować w dosyć modnym dzisiaj zawodzie „trenera personalnego”. Szybko stał się nie tylko trenerem, ale także modelem fitness. W czasie pandemii stało się coś nieoczekiwanego w jego życiu. Kiedy wpadł w silną depresję, będącą skutkiem niespełnionej miłości, pocieszany przez innych w mediach społecznościowych, postanowił, że będzie promował coś zupełnie przeciwnego współczesnemu trendowi, przybierze na wadze! Robiąc to w sposób świadomy, zauważył, że zwiększa się nie tylko waga, ale także liczba obserwujących go użytkowników mediów społecznościowych. Jest ich dzisiaj około miliona! On sam odkrył, że ludzie lubią to, że promuje prawdziwość, bez ograniczania się do schematów, które są bardzo modne i pochłaniają nie tylko duże sumy pieniędzy, ale także dość często pogrążają w depresji. Ot, przykład tego, że można żyć radośnie i twórczo, nie ulegając mitom, które nie są jednak prawdziwe, gdyż są dalekie od rzeczywistości życia.
Życie potrzebuje, by nadać mu sens, aby go odkryć i mieć go ciągle na horyzoncie, przed sobą. To dzięki niemu można żyć bardziej świadomie. A mając cel, trzeba podporządkować mu środki. I tutaj jest miejsce na realizację w pełni swojego życia. W domu, w rodzinie, w małżeństwie, w kapłaństwie czy zakonie, wśród innych, w wykonywanym zawodzie, żyć w pełni, to nie chcieć zmarnować ani jednej chwili, ale ją wypełniać swoimi twórczymi zdolnościami. To wcale, a wcale nie jest jakąś utopią albo pobożnym bajaniem. Pan Bóg jest niezwykle kreatywny w stwarzaniu świata i każdego człowieka. Czyż świat nie jest piękny? A człowiek, mając swoje zdolności i włączając je w obieg życia, może go uczynić jeszcze piękniejszym. Jeśli tylko tego chce i wierzy, że potrafi! Nuda, powierzchowność, lenistwo, odkładanie na później, nie służą absolutnie niczemu, a raczej pogłębiają poczucie bezsensu. To dlatego zrealizowane historie życia mogą być niczym iskry zapalające do działania, będąc dobrymi przykładami. A co z tymi po ludzku niezrealizowanymi? Czy są tylko ostrzeżeniem, sygnałami przegranego życia? One także mogą wiele nauczyć, motywując do tego, aby się w końcu poderwać, wstać, wziąć w garść, poprosić o pomoc, ruszyć z miejsca. Nigdy nie jest za późno, byle by się nie poddać! W chrześcijaństwie nazywa się to nawróceniem, a jak wierzymy, Pan Bóg daje szansę na nie nawet w ostatniej chwili życia. Tyle jednak, czy warto czekać i odkładać? A może trzeba spróbować i ucieszyć się, widząc, że się udało?!
Znalazłem ostatnio niewielką książeczkę wydaną w Warszawie w 1902 roku pod tytułem: „Samotność duchowa, czyli rekolekcje miesięczne jako przygotowanie się na śmierć”, a w niej choćby takie słowa na samym wstępie: „Uklęknij przed krzyżem i wyobraź sobie, że ostatnia dla ciebie nadeszła godzina, że dzisiaj jeszcze musisz umrzeć i stanąć przed trybunałem Bożym. Potem rozważ, co następuje: Co to znaczy umrzeć? Umrzeć jest to wszystko porzucić i wnijść do wieczności. Śmierć to koniec czasu i wszystkich rzeczy ziemskich, to wstąpienie do wieczności szczęśliwej lub nieszczęśliwej. Umrę, to znaczy porzucę wszystko, zgoła wszystko – bliźnich, krewnych swoich, dom, który zamieszkiwałem, rzeczy, które mi służyły (…) Jestemże gotów na śmierć? Jakie moje usposobienie obecne? Czy jestem gotów stanąć przed sądem Boga, by Mu złożyć rachunek?”. Pytania, a nawet wiele pytań, prowokujących do przemyśleń, do odpowiedzi. Instrukcje, nie tyle co robić w tej ostatniej chwili, ale teraz, żeby się na nią przygotować, to znaczy, żeby dobrze przeżyć własne życie, tak, aby było spełnione.
Szkoda by było odwracać uwagę od tematu. On jest i regularnie będzie wracał, do końca. A jeśli tak jest, to tylko po to, aby pomóc być szczęśliwym. Bo szczęście jest synonimem pełni, spełnienia, jest radością, która nie ma granic.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.