Kiedy prezydent Joe Biden pojawił się w tym tygodniu w New Jersey, liczył na przyjazne przyjęcie ze strony swoich zwolenników w przyjaznym stanie, ale specjalistom od politycznego PR-u nie udało się zapobiec trudnym pytaniom ze strony proimigracyjnych aktywistów.
Trudno się dziwić. Co piąty wyborca w New Jersey jest naturalizowanym obywatelem, a obiecywane podczas ubiegłorocznej kampanii zmiany w prawie imigracyjnym pozostały jedynie w sferze projektów. Próby wyjścia z legislacyjnego impasu są coraz bardziej desperackie.
Sito senackiego arbitrażu
Jeszcze kilka tygodni temu imigranci z optymizmem i dużymi nadziejami oczekiwali na wiadomości z Kongresu, gdzie ważyły się losy reformy imigracyjnej. Dziś o szansach na sukces projektów zgłoszonych przez Demokratów mówi się dużo mniej. Z przecieków do mediów wynika, że rozstrzygnięcia mogą zapaść w drodze negocjacji w Kongresie, a zapisy zostaną włączone do kolejnej ustawy budżetowej, tym razem o wydatkach społecznych. Zapisy będą musiały jednak znów przejść przez sito opinii ponadpartyjnej senackiej urzędniczki (parliamentarian), która rozstrzyga, czy zapisy projektów ustaw kwalifikują się do zastosowania specjalnej procedury wykluczającej możliwość zastosowania obstrukcji parlamentarnej przez opozycję. Jak dotąd, pani parliamentarian Elizabeth MacDonough dwukrotnie wykluczyła możliwość włączenia do pakietów budżetowych zapisów o stworzeniu ścieżki do obywatelstwa dla tzw. Dreamersów (osób wwiezionych do USA jako małe dzieci), pracowników rolnych czy osób chronionych przez Temporary Protected Status (TPS).
Progresiści w odwrocie
Frustracja po lewej stronie sceny politycznej wydaje się zrozumiała. Partia Demokratyczna, która posiada większość w obu izbach Kongresu oraz swojego prezydenta w Białym Domu nie jest w stanie spełnić swoich obietnic wyborczych. Problem polega na tym, że przewaga Demokratów w Senacie jest minimalna, a Republikanie mają realną możliwość blokowania inicjatyw legislacyjnych swoich politycznych oponentów. Na domiar złego wola zawierania politycznych kompromisów po obu stronach jest znikoma. Po ostatnich porażkach optymizm progresistów i środowisk proimigranckich mocno przygasł. Frustrację potęguje także konieczność prowadzenia przez obecną administrację twardej polityki imigracyjnej, co wynika z konieczności respektowania odziedziczonych po administracji Donalda Trumpa procedur i kryzysu na południowej granicy, szturmowanej przez rekordową liczbę migrantów. „Odkręcanie” polityki poprzednika, obiecywane w czasie kampanii, okazuje się dużo trudniejsze, niż to wynikało z zapowiedzi. W Partii Demokratycznej narasta też świadomość, że brak konkretów w sprawie reformy imigracyjnej może odbić się negatywnie na wynikach wyborów do Kongresu w 2022 roku, zwłaszcza jeśli chodzi o głosy latynoskiego elektoratu.
Zapisy minimum
Trzeba więc zadać pytanie, czy Demokraci będą w stanie poświęcić część punktów programu imigracyjnego za cenę realizacji tych elementów, które okażą się do przyjęcia dla senackiej arbiter. Szanse na zatwierdzenie mają obecnie trzy zapisy pakietu budżetowego przyjętego przez Izbę Reprezentantów. Pierwszy przywraca limit ponad 1 miliona zielonych kart już zatwierdzonych przez Kongres, których nie wykorzystano od 1992 roku z powodu błędów administracyjnych. Drugi pozwala imigrantom z tymczasowymi wizami, oczekującym w kolejce na zielone karty, na pozostanie w USA po uiszczeniu opłaty. Trzeci ma zapewnić USCIS środki na szybsze rozpatrywanie wniosków imigrantów. Zapisy te mogą pozwolić na połączenie około pół miliona ludzi rozdzielonych przez przepisy imigracyjne. Co więcej, przepisy mają bezpośredni wpływ na wydatki budżetowe, co pozwala na włączenie ich do pakietów budżetowych za przyzwoleniem parliamentarian.
Opcje i warianty
To jednak plan minimum. Ambicje zwolenników reform sięgają dużo dalej. „Washington Post” opublikował w tym tygodniu przecieki dotyczące toczących się wśród Demokratów dyskusji. Dziennikarze stołecznego dziennika twierdzą jednak, że każda z proponowanych opcji jest przedmiotem debat i ocen, czy zapisy przetrwają test senackiego arbitrażu. I tak senator z Illinois Richard J. Durbin powiedział w poniedziałek, że Demokraci pracują nad planem, który dałby parasol ochronny nieudokumentowanym cudzoziemcom – prawo do legalnego zatrudnienia, płacenia podatków i życia w USA bez strachu przed deportacją. Durbin nic nie mówił na temat stworzenia ścieżki do obywatelstwa, ale według jego słów wstępny plan zyskał aprobatę Kongresowego Biura Budżetowego.
Alternatywna propozycja, o której informowała członków Partii Demokratycznej przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi stwarzałaby imigrantom, którzy dotarli do USA przed 2010 rokiem możliwość ubiegania się o zielone karty.
Wśród Demokratów toczy się także dyskusja, czy opinie pani MacDonough należy traktować jako ostateczne i czy nie warto podjąć próby ich obejścia. Tu jednak do gry wkroczył kolejny gracz – Biały Dom. Ponieważ w Senacie przewaga Demokratów jest najmniejsza z możliwych, przy remisie 50-50 o wyniku głosowań rozstrzyga głos wiceprezydenta, który zgodnie z konstytucją jest przewodniczącym izby wyższej. Ostrzeżenie ze strony administracji było jednak bardzo wyraźne. „Podważenie decyzji parliamentarian to nie jest machnięcie magiczną różdżką – wymaga to większości w Senacie, a tym samym głosu pani wiceprezydent” – oświadczyła rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki. Sugestia była wyraźna – obóz prezydencki radzi szukać innych rozwiązań. Jakich? Tu Biały Dom, który wciąż deklaruje poparcie dla włączenia do ustaw budżetowych zapisów dotyczących imigracji, nie proponuje konkretnej strategii.
Podważanie decyzji parliamentarian – o czym pisałam w tym miejscu kilka tygodniu temu – mogłoby zresztą okazać się bardzo krótkowzroczną strategią. Tworzyłoby niebezpieczny precedens, który mógłby zostać wykorzystany przeciwko Demokratom w przyszłości, gdyby ci znaleźli się w mniejszości.
Komentatorzy mediów sprzyjających imigrantom, a taka jest większość mainstreamowego universum, zgodnie podkreślają wyjątkowy moment, w jakim się znaleźliśmy. Sytuacja, w której jedno ugrupowanie posiada większość w obu izbach Kongresu oraz życzliwego prezydenta, nie zdarza się zbyt często. Chciałoby się zapytać – jak nie teraz, to kiedy? Warto też pamiętać, że reforma imigracyjna to nie tylko programy „amnestyjne”, przyznające legalny status nieudokumentowanym imigrantom. Nie brak więc głosów, że warto zacząć mierzyć polityczne siły na zamiary i zacząć pracować już nie nad planem „B”, ale „C” czy „D”. Liter w alfabecie nie zabraknie. Może natomiast zabraknąć czasu na wprowadzenie jakichkolwiek zmian.
Jolanta Telega[email protected]