Kilka tygodni temu mój kolega z Londynu poprosił mnie o napisanie artykułu o fenomenie świętowania dnia Wszystkich Świętych w Polsce. Fenomenie, gdyż każdego roku gromadzi na wszystkich cmentarzach tysiące ludzi, którzy odwiedzają mogiły swoich bliskich i znajomych, uprzątając wcześniej groby, przyozdabiają je kwiatami i zapalają kolorowe znicze. Mój kolega, nie będąc Polakiem, był zachwycony tą nieznaną mu wcześniej tradycją, obchodzoną na tak wielką skalę. Podjąłem się wyzwania i napisałem tekst, który dla mnie samego okazał się dobrym motywem do wspomnień, a zarazem do pogłębionej refleksji nad moim własnym życiem i przemijaniem. Poczułem, że obok wielu naszych pięknych, polskich tradycji, ta jest rzeczywiście bardzo wyjątkowa i dobrze, że jest wciąż żywa, angażując każdego roku całe rodziny w jej przygotowanie i przeżycie.
Dzień 1 listopada, z katolicką uroczystością Wszystkich Świętych, błędnie nazywaną „Świętem zmarłych” oraz „Wspomnieniem Wszystkich Wiernych Zmarłych” w dniu następnym, 2 listopada, zapraszają przede wszystkim do modlitewnej pamięci o tych, co umarli. I to jest istotą tego czasu. Zmarli najbardziej potrzebują modlitwy. Kwiaty i znicze nie są im potrzebne, są jednak pięknym i wymownym świadectwem naszej pamięci i bardzo często wyrazem wdzięczności. W dniu 1 listopada, Kościół kieruje myśl swoich wiernych na świętość, która jest celem życia ziemskiego chrześcijanina. Wszyscy święci to nie tylko ci ogłaszani uroczyście przez papieży, których wpisuje się do kalendarza liturgicznego. Świętym staje się każdy, kto przekracza „progi” nieba. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że „wszyscy chrześcijanie jakiegokolwiek stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego i do doskonałości miłości” (KKK 2013). A św. Paweł w Pierwszym Liście do Tesaloniczan pisze: „Wolą Bożą jest wasze uświęcenie” (1 Tes 4, 3). Świętość jest zatem dla każdego. Jest podstawowym powołaniem człowieka, każdego, bez wyjątku. Św. Matka Teresa z Kalkuty mawiała: „Świętość nie jest przywilejem zarezerwowanym dla wąskiej garstki wybranych, ale jest obowiązkiem każdego chrześcijanina. Moim i twoim”. Wiele pięknych cytatów można by przytoczyć. Nie o to jednak teraz chodzi, a raczej o to, aby mieć świadomość tego, że w dniu 1. listopada czcimy w jednej uroczystości zasługi wszystkich świętych, których doczesne szczątki lub prochy spoczywają na cmentarzach całego świata. Cmentarze to miejsca święte, dlatego staramy się zachować szacunek i ciszę tych miejsc. Oczywiście nie mamy 100% pewności kto już jest w niebie, a kto nie, dlatego modlitwa za zmarłych, a zwłaszcza za dusze w czyśćcu cierpiące.
Dobrze jest, jeżeli świętowanie tego dnia rozpoczyna się od mszy św. W wielu miejscach, zwłaszcza w Polsce, ale także gdzieniegdzie na katolickich cmentarzach poza jej granicami, msze są odprawiane właśnie tam. To daje możliwość przeżycia mszy wszystkim, którzy właśnie w danej chwili przychodzą odwiedzać groby. W mojej rodzinnej parafii w Polsce, na przykład, cmentarz jest dookoła kościoła. Tak bywa również w wielu innych miejscach. Msza za zmarłych jest wielkim darem dla nich, choć może nawet wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Po południu na cmentarzach odbywają się procesje i specjalne modlitwy za zmarłych. Wiele osób składa tak zwane „Wypominki”, wypisując imiona swoich bliskich i znajomych, za których modlitwa będzie trwała przez cały miesiąc. Zakupują też świece, które płoną w imię pamięci o zmarłych, zwłaszcza gdy spoczywają oni gdzieś daleko. Przy grobach spotykają się całe rodziny. Prawda, czasami skłóceni, nie rozmawiający ze sobą. Bardzo często jednak groby bliskich stawały się miejscami pojednania i zawarcia zgody. Wiele osób przychodzi na cmentarze także późnym wieczorem, aby w zadumie popatrzeć na łunę światła, którą widać z daleka. To światło ma też swoją wymowę. Wskazuje nie tylko na pamięć, ale przypomina także o życiu, które trwa, także po ziemskiej śmierci.
Znajdą się oczywiście krytycy, dla których tak przeżywane przez polskich katolików listopadowe „zaduszkowe” dni są nawiązaniem do pogańskich, słowiańskich obrzędów. Faktem jest, że została ona bardzo dawno już schrystianizowana. W tradycji ludowej, z czasów sprzed przyjęcia chrześcijaństwa, panowało silne przekonanie, że w okolicy jesiennego przesilenia dusze zmarłych przodków powracają na ziemię. W związku z tym, by przygotować im godne powitanie, żywi udawali się na miejsca pochówku i tam rozpalali ogień, aby oświetlić drogę zmarłym i urządzali uczty. Przynosili jedzenie, nie brakowało także trunków. Do takich tradycji nawiązuje w „Dziadach” Adam Mickiewicz. Historia mówi dalej, że chociaż „z oficjalnych biesiad na mogiłach zrezygnowano dość szybko, to tradycje palenia ognia dla dusz przetrwały do dziś”, a wyrażają je zapalane znicze na grobach. Początków chrześcijańskich „zaduszek”, których nazwa pochodzi od wyrażenia „modlitwy za dusze zmarłych” w Polsce, to okres XII wieku. Od XVI do XVIII wieku dużą popularnością w wielu miejscach Polski cieszyło się palenie światła dla zmarłych. Wierzono także, że dusze przybywają do swoich gospodarstw już po zmroku 1 listopada. By ich nie urazić, nie zdenerwować i nie spłoszyć starano się zachować możliwie jak największą ciszę. Surowo wzbronione było maglowanie, rąbanie drewna, kiszenie kapusty czy ubijanie masła. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku, ludzie zaczęli wychodzić na cmentarze i dbać o mogiły zmarłych. Zwyczaj palenia ognisk na mogiłach zamieniono w zapalanie lampek. A dawne wołanie w oświetlonym domu imion zmarłych przyjęło formę odczytywanych w kościele przez księdza wypominków. Taka jest historia w wydaniu polskim. Z odwiedzaniem cmentarzy w te dni spotkałem się także w Rzymie i w ogóle we Włoszech. Także wszędzie tam, gdzie żyją Polacy, tradycja ta jest żywa. Dobrze jest też pamiętać o grobach innych, także tych zapomnianych. Uprzątnięcie nagrobków, jak i samych cmentarzy, jest niewątpliwie pięknym i szlachetnym gestem!
Na pewno dobrze jest podtrzymywać nie tylko tradycję, ale przede wszystkim podejmować refleksję nad życiem i przemijaniem. Wspominanie naszych zmarłych, tego wszystkiego, co było dobre i piękne, może być budujące i jednoczące. Wszak oni nie umarli, a tylko śpią, czekając na zmartwychwstanie ciał. Ich dusze zaś są po drugiej stronie życia. Tam żyją albo w radości nieba, albo przebywają w cierpieniu potępienia, wszak Kościół, mówiąc o „rzeczach ostatecznych” wymienia: śmierć, Sąd Boży, niebo albo piekło. Kościół wierzy także w istnienie czyśćca, czyli „przedsionka nieba”, gdzie dusze przechodzą przez ostateczne oczyszczenie, aby w czystej miłości wejść do życia wiecznego. To właśnie im pomagamy modlitwą, nie tylko w listopadzie, ale dobrze by było, jeśli każdego dnia. Do tematu tej praktyki i „świętych obcowania” powrócimy w kolejnym felietonie.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.