Jest coś, co sprawia, że co pięć lat stajemy się na kilka dni chopinologami, mimo że często brak nam muzycznego wykształcenia. Zaczynamy słuchać muzyki klasycznej, która na co dzień jest nieobecna w przestrzeni publicznej. Bierzemy udział w dyskusjach o tym, jak zagrać koncert e-moll. Ignorujemy otaczający nas zgiełk i wsłuchujemy się w brzmienie mazurków, polonezów, walców, sonat czy nokturnów.
Kilkanaście dni trwania Konkursu Chopinowskiego, a poprawnie –Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina – to czas wyjątkowy. Rok temu mimo pandemii bilety wyprzedały się w trzy godziny i zachowały ważność, choć konkurs przełożono o 12 miesięcy, co zdarzyło się dopiero po raz drugi w jego historii. (Planowana na 1943 rok czwarta edycja nie doszła do skutku z powodu II wojny światowej.)
W Konkursie Chopinowskim jest coś fascynującego, co sprawia, że w wielu domach świat potrafi się zatrzymać na chwilę. Tak było odkąd sięgam pamięcią. W komunistycznych czasach, kiedy były tylko dwa programy telewizyjne i cztery radiowe, twórczość Fryderyka była jeszcze bardziej eksponowana. Dziś bodźców i pokus jest dużo więcej, tym większe więc zdumienie budzi popularność konkursu.
Ale wróćmy do starych czasów i do epoki skądinąd słusznie minionej. Brak innego wyboru nie oznaczał, że przed śnieżącymi telewizorami i chrypiącymi odbiornikami siadano mniej chętnie, by posłuchać Chopina. Magia konkursu sprawiała, że bez przymusu wielokrotnie wysłuchiwano tych samych utworów wykonywanych przez młodych ludzi z całego świata, w tym w fazie finałowej koncertu fortepianowego e-moll, najchętniej wybieranego przez uczestników. Każdy miał też własnego faworyta. Dyskusje, kto jest lepszy, bardziej „chopinowski” potrafiły zdominować niejedno rodzinne czy towarzyskie wydarzenie. W tle był także powiew wielkiego świata i niemal sportowe emocje – kibicowano nie tylko Polakom, ale także Japończykom, Chorwatom, Rosjanom, Chińczykom, Niemcom… Bo przecież Chopin był nie tylko „nasz”, ale także całego świata. Mieliśmy też świadomość, że jest o co walczyć, bo nagroda Konkursu Chopinowskiego w muzycznym resume zawsze oznaczała (i nadal oznacza) przepustkę na międzynarodową scenę pianistyczną, występy w największych salach koncertowych oraz nagrania płyt w renomowanych wytwórniach płytowych. Wiedzieliśmy, że dla młodych ludzi granie Chopina w Warszawie, podczas jedynego wydarzenia tej rangi na świecie poświęconego twórczości tylko jednego kompozytora, to także rywalizacja o wejście do wielkiego świata. Że miesiące morderczych ćwiczeń mogą się w ten sposób odpłacić.
Historia pokazuje, że już samo wyróżnienie się w konkursie, często nawet niekoniecznie po myśli głównego nurtu jury „skazywało” pianistę na przyszły sukces. Pamiętam gorące dyskusje towarzyszące niedopuszczeniu Ivo Pogorelicia do III etapu przesłuchań Konkursu Chopinowskiego w 1980 roku. Albo protesty przeciwko przyznaniu I nagrody Rosjance Yuliannie Avdeevej 30 lat później. Emocje naprawdę sięgały zenitu. Tak jakby nie chodziło o muzykę klasyczną i wydarzenie kulturalne z najwyższej półki, a o sportowy pojedynek.
Tegoroczny konkurs, w środku czwartej fali pandemii, w sytuacji gdy nad Polską zgromadziły się różne czarne chmury, okazał się niezwykłą ucztą duchową. Przyniósł powiew normalności i świeżości – przypominał o tym, co może być i piękne, i ważne, choć jakże często pomijane i ignorowane. Wypełniona po brzegi sala Filharmonii Narodowej, transmisje na żywo w najnowszych technologiach, strefy słuchacza w wielkich światowych metropoliach – trudno o lepszą promocję polskiej kultury. Wszyscy krytycy muzyczni podkreślali także wyjątkowo wysoki poziom konkursowych przesłuchań i niezwykle trudny wybór, przed jakim stanęło jury. Zwykli zjadacze chleba dostali uderzeniową dawkę chopinowskiej melancholii. Mimo to końcowy werdykt nie budził wielkich kontrowersji – mistrzostwo i kunszt głównego laureata, Kanadyjczyka Bruce’a Liu nie budziło wątpliwości. Może trochę żal, że nie było się o co kłócić? Gratulacje i do zobaczenia/wysłuchania w 2025 roku!
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.