Odprawiałem niedawno mszę świętą z udziałem grupy młodzieży przygotowującej się w języku angielskim do przyjęcia sakramentu bierzmowania, w ramach amerykańskiego programu CCD. Celem tego programu, który jest realizowany we wszystkich amerykańskich parafiach, jest nauczanie katechizmu oraz przygotowanie do przyjęcia sakramentów. W stylu lekcji religii w salkach katechetycznych, jakie wielu jeszcze pamięta z Polski, z minionych czasów (w roku 1989 w Polsce lekcje religii wróciły do szkół). Obecność młodzieży w kościele, w okresie dorastania należy coraz częściej do rzadkości. Jeśli przychodzą, to są najczęściej rozproszeni po kościele, zajmując miejsca obok rodziców. Niezbyt często też ich przychodzenie do kościoła jest regularne, bywa, że jest wymuszone koniecznością otrzymania podpisu księdza, potwierdzającego obecność na mszy. Taka sytuacja dzieje się nie tylko w USA, ale w bardzo wielu krajach świata, łącznie z Polską, gdzie wszczęto alarm w związku z coraz liczniejszymi deklaracjami młodych, że nie będą więcej uczestniczyć w katechezie szkolnej. Jeden z kolegów-księży z okolic Tarnowa pisze na forum: „U nas niby jeszcze sporo chodzi, ale bardzo często ci zaangażowani w parafii mówią, że coraz trudniej im wytrzymać wyśmiewanie w klasie… ze strony chodzących na religię…”. Niewątpliwie może być wiele racji, które przemawiają za tym, że młodzi szczerze buntują się na religię i Kościół, a także na wiarę. Najczęściej jednak u podstaw kryje się brak podstawowej wiedzy i życia w kulturze chrześcijańskiej, począwszy od domów rodzinnych, skończywszy na szkole i społeczeństwie. Nie rozumie się, czym jest wiara i chrześcijaństwo w swojej istocie.
Mając przed sobą grupę młodych Amerykanów, bądź co bądź pochodzących z różnych kulturowo rodzin, zauważyłem z nieukrywaną radością, że wcale się nie nudzili. Co więcej, zwracali uwagę na gesty w czasie mszy i słuchali tego, co się mówi. Tego dnia otrzymali od katechetów teksty odpowiedzi w czasie mszy. Bardzo zapraszałem ich i zachęcałem do tego, żeby je sobie przyswoili, gdyż aktywne uczestnictwo w liturgii pomoże im zasmakować wiary i zidentyfikować się z nią jeszcze bardziej. Zauważyłem jednak, że mają podstawowe problemy, jak na przykład przeżegnanie się czy złożenie rąk. A przecież, jak zakładam, tego powinien się młody człowiek, jeszcze w okresie dzieciństwa, nauczyć w domu rodzinnym. Ilekroć udzielam sakramentu chrztu, zwracam uwagę rodzicom na ich niezastąpioną rolę w edukacji wiary u ich dzieci. Chodzi o to, by przyprowadzać dziecko do kościoła na niedzielną mszę, nawet jeśli sobie gaworzy czy popłacze, to jest jednak przyzwyczajanie go do tego, że w niedzielę uczestniczymy we mszy św. Oczywiście, jeśli sami rodzice nie zwalniają się, albo zapominają o tym obowiązku. Tłumaczenie się tym, że jest dziecko i nie można przychodzić na mszę, jest jednak trochę nijakie, gdyż za wyjątkiem szczególnych sytuacji, dziecko przeszkodą być nie powinno. Znam kilka rodzin, gdzie jeśli nie można przyjść na mszę razem, rodzice dzielą się i idą na różne msze. To świadczy o tym, że udział w Eucharystii należy do rodzinnych priorytetów. Osobiście należę do tych szczęśliwców, którzy, odkąd pamiętam, chodzili z rodzicami i jeszcze dziadkami na mszę, pokonując piechotą około 25 minut drogi, bez względu na porę roku i pogodę. I jeśli dobrze pamiętam, bywały czasy, że jako dziecko także się nudziłem, aż w końcu zacząłem rozumieć coraz więcej.
Nie tylko rodzice mają obowiązek katolickiego wychowania swojego dziecka. To oni proszą o chrzest. Wybierają jednak do pomocy chrzestnych. I tutaj rodzi się kolejny problem. Jeśli z różnych względów rodzicom dziecka bardzo zależy, żeby ta konkretna osoba była matką chrzestną lub ojcem chrzestnym, to często kompletnie nie rozumieją, dlaczego w kancelarii parafialnej wymaga się potwierdzenia o tym, że dana osoba jest praktykującym katolikiem. Bywa, że dochodzi wręcz do absurdalnych zupełnie kłótni w tej kwestii. Moje pytanie w takich sytuacjach brzmi: Czy szukacie figuranta, kogoś, kto jest wam bliski, na kim wam zależy, bez względu na religię i wiarę, czy szukacie kogoś, kto publicznie zadeklaruje, iż będzie służył pomocą w katolickim wychowaniu dziecka? No bo jak może być kimś takim ktoś, kto żyje z dala od wiary i Kościoła, albo wręcz jest zupełnie poza nim. W tej kwestii musi być pewien rygorystyczny wymóg. Czy ktoś chce się z tym zgodzić, czy nie. A jeśli podstawowe sprawy dotyczące wiary rodziców czy chrzestnych są wątpliwe, to może warto z chrztem nieco zaczekać, albo nawet pozwolić, żeby człowiek kiedyś sam zdecydował, jak dorośnie? Zdaję sobie sprawę, że takie pytania mogą brzmieć prowokacyjne i mogą być trudne. Uważam jednak, że w wielu sytuacjach trzeba je postawić i się z nimi zmierzyć.
Faktem jest, że młodzi są bardzo szczerzy w wyrażaniu siebie, są także krytyczni i okazuje się, że także bardzo uważni. I bardzo dobrze, że tak jest. To tylko świadczy o tym, że do sprawy podchodzą poważnie. Nawet jeśli nie jest to spora grupa. Teraz jest moment, aby rolę przewodników po wierze przejęli księża, diakoni i katecheci. To jest wielka, ważna i odpowiedzialna rola. Nie może ona polegać na dokonywaniu prostej selekcji, kto się nadaje, a kto nie. Potrzeba serdecznego otwarcia na każdego oraz wielkiej cierpliwości, a nawet delikatności, aby nie zranić i nie złamać tego, co delikatnie w człowieku się rozwija. Potrzeba przede wszystkim autentyczności. Nie można udawać albo grać, bo to jest kłamstwem, a ono może pogrzebać kompletnie to, co się rozwija, czyli wiarę w Boga i relację do Kościoła. Młodzi są wrażliwi, są czujni. Są też bardzo otwarci na doświadczenie wiary. To w nich widzę. Nie można odbierać im prawa do młodzieńczego buntu albo do tego, że mogą czegoś po prostu nie wiedzieć, na przykład, jak się zachować w danej chwili lub jaką postawę przyjąć. Nie wolno też zbyt wcześnie i pochopnie oceniać. W ten sposób bowiem można ich tylko wyprosić albo wręcz brutalnie wyrzucić poza wspólnotę Kościoła. A tak się niestety często dzieje. A przecież to są przedstawiciele kolejnego pokolenia, nowego, które tworzy historię świata. Nawet jeśli w życiu wybierają różne drogi, odkrywają takie czy inne orientacje, są zwolennikami takiego, a nie innego ugrupowania politycznego, to nikt nie może odebrać im prawa do wiary, do spotkania z Jezusem Chrystusem i do odnajdywania swojego miejsca w Kościele.
Naprawdę, w ciągu 35 minut mszy dla młodych przed bierzmowaniem, zobaczyłem w ich oczach piękno i otwartość w poszukiwaniach, wobec których nie można być obojętnym lub je zignorować, albo jęczeć, że „takie złe czasy mamy” i tyle.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.