Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 06:50
Reklama KD Market

Koniec imigracyjnych nalotów

fot. ICE.gov

Administracja Joe Bidena zrezygnowała z kolejnych działań skierowanych przeciwko nieudokumentowanym cudzoziemcom. Tym razem chodzi o zakrojone na szerszą skalę operacje kontroli w miejscach pracy, połączone z zatrzymywaniem osób nieposiadających zezwoleń na zatrudnienie. Jednocześnie jednak Biały Dom chce zwiększyć kary nakładane na pracodawców przyjmujących pracowników na czarno. 

Zamiast „nalotów” na fabryki, zakłady czy restauracje, wysiłki służb imigracyjnych w miejscach pracy skoncentrują się na „pozbawionych skrupułów pracodawcach, którzy wyzyskują pracowników nieposiadających prawa zatrudnienia, działają w sposób nielegalny lub zmuszają do pracy w warunkach niebezpiecznych” – poinformował w wydanym oświadczeniu sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (DHS) Alejandro Mayorkas. Zdaniem szefa DHS rajdy służb imigracyjnych nie rozwiązywały najbardziej szkodliwego aspektu nielegalnego zatrudnienia – nadużyć popełnianych przez pracodawców. „Te mocno nagłaśniane operacje prowadziły do marnowania naszych zasobów, jednocześnie utrudniając współpracę przy standardowo prowadzonych dochodzeniach” – napisał Mayorkas. Przedstawiciele administracji argumentują, że wyzysk nieudokumentowanych pracowników stanowi zagrożenie dla zasady wolnej konkurencji choćby poprzez płacenie stawek niższych od płacy minimalnej.

Wzrosną kary?

Służbom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo granic i egzekwowanie prawa imigracyjnego – Immigration and Customs Enforcement (ICE), Customs and Border Protection (CBP) oraz U.S. Citizenship and Immigration Services (USCIS) powierzono nowe zadanie: opracowanie w ciągu dwóch miesięcy nowego planu zwiększenia kar dla pracodawców, stworzenia mechanizmów, które pozwolą zatrudnionym na informowanie o naruszeniach praw pracowniczych oraz lepszą koordynację działań z innymi instytucjami rządowymi, w tym przede wszystkim z federalnym Departamentem Pracy.

Szef DHS Alejandro Mayorkas zarządził także, aby służby imigracyjne korzystały ze swoich prokuratorskich uprawnień (prosecutorial discretion) w przypadkach ujawniania przez pracowników przypadków wyzysku i wykorzystywania przez pracodawców. W praktyce może oznaczać to ochronę przed deportacją dla nieudokumentowanych pracowników zwłaszcza tam, gdzie pracodawca używa groźby donosu do władz imigracyjnych jako narzędzia szantażu.

Nie zmienia to jednak obowiązującego porządku prawnego. Każdy pracodawca jest zobowiązany do sprawdzenia, czy przyjmowany przez niego pracownik posiada prawo do legalnego zatrudnienia na terytorium USA. Zaniedbanie tego obowiązku grozi dotkliwymi karami. Rząd zachęca do korzystania w tym celu z programu E-Verify, ale wciąż sprawdzanie danych w tej bazie danych nie jest obligatoryjne.

Nie tylko Trump

Imigracyjne „naloty” na miejsca pracy nie były wymysłem poprzedniej administracji. Przeprowadzano je za różnych prezydentów, należących do obu partii. Wielu imigrantów z Polski, którzy pozostali w USA po wygaśnięciu wiz turystycznych, dobrze pamięta doniesienia o kontrolach, potęgowane jeszcze przez wszechobecne plotki. Nie dotyczyło to tylko naszej grupy etnicznej. Ta forma egzekwowania prawa imigracyjnego budziła lęk wśród milionów nieudokumentowanych imigrantów.  Często używano „nalotów” jako środka politycznego nacisku, starając się przy tym nadać tego rodzaju operacjom jak największy rozgłos. Tak było za prezydentury George’a W. Busha, który chciał w ten sposób zmusić Kongres do przeprowadzenia reformy imigracyjnej, co zakończyło się fiaskiem. Do historii przeszła wielka kontrola w zakładach Swift & Co. w 2006 roku. Ponad 1300 zatrzymanych pracowników jest do dziś rekordem jednej operacji w USA.

Za czasów Baracka Obamy deportowano co prawda z USA co roku rekordowe liczby cudzoziemców, ale ówczesna administracja skupiała się przede wszystkim na karaniu pracodawców zatrudniających ludzi na czarno, a nie na przeprowadzaniu „nalotów” na miejsca pracy. Skutek był zresztą podobny, bo mniej inwazyjne kontrole także skutkowały zwalnianiem tysięcy nieudokumentowanych pracowników.

Widowiskowe i nagłaśniane operacje, absorbujące wiele sił i środków, stały się z kolei jednym z priorytetów ICE za czasów prezydentury Donalda Trumpa. Przypomnijmy choćby największą w ostatniej dekadzie operację służb w 2019 roku w kilku zakładach drobiarskich w stanie Missisipi albo zatrzymanie 146 pracowników zakładów mięsnych w Ohio. Republikańska administracja broniła tego rodzaju operacji jako czynnika odstraszającego, a sam prezydent Trump uznał naloty za „centralny punkt zwalczania nielegalnej imigracji”. Obrońcy imigrantów, praw człowieka i praw pracowniczych potępiali z kolei takie operacje twierdząc, że kłócą się one z zasadą sprawiedliwości i noszą cechy dyskryminacji. Jako przykład podawano 680 osób zatrzymanych po wspomnianej operacji w zakładach drobiarskich, spośród których ogromną większość stanowili Latynosi.

Reakcje i rzeczywistość

Obrońcy imigrantów i środowiska lewicowe przychylnie odniosły się do proponowanych zmian, wezwały jednak Kongres do przegłosowania trwałych zmian w prawie imigracyjnym. Z kolei prawicowe media od razu przypomniały, że administracja Bidena od początku starała się ograniczać aktywność ICE na tym polu. Zmieniono także priorytety dotyczące deportacji. Teraz Biały Dom chce się skupić jedynie na usuwaniu z USA osób, które stosunkowo niedawno wjechały nielegalnie do Stanów oraz na ludziach, którzy stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego i narodowego. Jeszcze ostrzej reagują organizacje walczące o ograniczenie imigracji. „Jedna rzecz jest jasna: sekretarz Mayorkas jest największym nieszczęściem dla bezpieczeństwa granic i egzekwowania prawa imigracyjnego w amerykańskiej historii. W sytuacji, kiedy administracja Bidena nie może rozwiązać ICE, próbuje zniszczyć tę agencję od środka” – uważa RJ Hauman z Federation for American Immigration Reform.

Poza polityczną i ideologiczną motywacją wprowadzonych zmian, warto także przypomnieć o ich ekonomicznym kontekście. Całe sektory amerykańskiej gospodarki wołają dziś o ręce do pracy, próbując powrócić do poziomu zatrudnienia sprzed pandemii. Napisy „Help wanted” widać dzisiaj w tysiącach miejsc w całej Ameryce. I o tym także warto pamiętać, dyskutując na temat decyzji sekretarza Mayorkasa.

Jolanta Telega[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama