Z lektury medialnych doniesień dotyczących Polski – zwłaszcza zaliczanych do tzw. mainstreamu – można odnieść wrażenie, że jest to kraj pełen ksenofobów, niechętnie nastawiony do obcych. To jeszcze jeden z dowodów na to, jak narzucana „jedynie słuszna” narracja może zniekształcać obraz rzeczywistości.
Tymczasem, jak wynika z oficjalnych danych Eurostatu – głównego urzędu statystycznego UE – w 2020 roku Polska przyjęła najwięcej cudzoziemców spoza Unii Europejskiej spośród wszystkich krajów Wspólnoty. Co więcej, w 2019 roku Polska także była w tej kategorii liderem. Na 2,2 miliona pierwszych zezwoleń na pobyt w UE, w ub. r. 26 proc. wydano w 2020 w Polsce – w sumie 598 tys. Drugie na liście Niemcy wydały tych dokumentów o połowę mniej – zaledwie 313 tys. A przypomnijmy, że mieszkańcy Polski to zaledwie niecałe 9 proc. wszystkich mieszkańców Unii Europejskiej. Gdzie tu dowody na antyimigracyjne nastawienie Polaków?
Najliczniejszą grupę przybywających do Polski stanowili Ukraińcy i Białorusini, co nie jest specjalnym zaskoczeniem, bo to najbliżsi sąsiedzi, a poziom życia w tych krajach jest niższy niż Polsce. Dodatkowo, w przypadku Białorusi migracje stymulowało zaostrzenie represji reżimu Aleksandra Łukaszenki i strach przed dalszym zamykaniem się tego kraju na Zachód.
Skoro krajem, który w latach 2019-2020 pozytywnie rozpatrzył największą liczbę wniosków o pierwszy pobyt, jest Polska, skąd obecna narracja?
Można odnieść wrażenie, że politycznie poprawni dziennikarze wykazują objawy swoistego syndromu sztokholmskiego, mniej lub bardziej świadomie powielając narrację reżimu Aleksandra Łukaszenki o wrednych Polakach/Litwinach/Łotyszach (niepotrzebne skreślić) niewpuszczających na swoje terytorium błąkających się po lasach kobiet i dzieci. Polskę ganią za to takie media jak liberalny „New York Times”, a jeden z czołowych polskich publicystów zamieścił na Twitterze fejkowe zdjęcie serbskiej dziewczynki w lesie jako rzekomej ofiary „krwiożerczego” polskiego rządu. A to przecież dokładnie ta narracja, o którą chodzi reżimowi w Mińsku. To białoruskie, rządowe media przekonują przecież, że wszystkiemu winna jest Polska. Fotografia przykrytego kocem, śpiącego w lesie dziecka z komentarzem: „Polska’2021 – Bóg, honor i dziczyzna” umieszczona na koncie rodzimego celebryty podtrzymywała tylko tę narrację. A gdy Wojownicy Klawiatury, czyli internetowa społeczność walcząca z dezinformacją w sieci, ustalili ponad wszelką wątpliwość, że chodzi o zdjęcie z granicy węgiersko-serbskiej w 2015 roku, które notabene zajęło drugie miejsce w konkursie UNICEF-u na Fotografię Roku, to przyjęto postawę, że jeśli fakty mówią co innego, to tym gorzej dla faktów.
W tym politycznie poprawnym przekazie pomija się wiele faktów, kluczowych dla zrozumienia sytuacji. Nie mówi się na przykład o tym, w jaki sposób rzekomi uchodźcy dostali się na terytorium autorytarnej Białorusi. Ani o tym, że celem reżimu w Mińsku nie jest pomoc ludziom, a próba ich wykorzystania dla wywarcia presji na Unii Europejskiej. Całej UE, a nie tylko na Polsce, Litwie czy Łotwie.
Nikt nie przypomina, że np. w sierpniu na Białoruś latały samoloty z czterech miast w Iraku, a kilka miesięcy wcześniej nie było żadnych połączeń lotniczych pomiędzy tymi krajami. Podobnie było także w przypadku innych krajów, z których pochodzą cudzoziemcy, którzy pojawili się na granicy UE.
Nie mówi się także, że Białoruś nie pozwoliła na udzielenie pomocy humanitarnej osobom koczującym po drugiej strony granicy.
Nie przypomina się tym bardziej jak powinno wyglądać poprawne składanie wniosków azylowych i gdzie zgodnie z prawem międzynarodowym można to zrobić.
Polskie media zapomniały także, że osoby przyjęte w Polsce, a łapane np. w Niemczech, Szwecji czy Holandii są odsyłane nad Wisłę na koszt polskiego podatnika na podstawie umów o readmisji. Często tylko po to, aby ponownie mogły ruszyć dalej na Zachód.
Rzadko pisze się lub mówi o tym, że osoby próbujące pokonać granicę za przerzut do UE przez Białoruś płacą przemytnikom nawet do 12 tys. dol. Jeśli wspomina się o przechwytywaniu migrantów, którym już udało się przedostać do Niemiec (bo tam chce osiąść większość zakładników Łukaszenki), to pomija się fakt, że są to głównie młodzi mężczyźni. Obrazki dzieci i kobiet sprzedają się w mediach dużo lepiej.
Dopóki media będą podtrzymywać taką narrację, reżim Łukaszenki będzie otwierał kolejne szampany. Będzie ściągać kolejnych migrantów, także rodziny z małymi dziećmi, aby krążyły po lasach między Białorusią a Polską, często bez jedzenia i picia. Ich relacje są i będą coraz bardziej dramatyczne w miarę jak jesień będzie przechodzić w zimę.
Podobnie jak większość Polaków, szczerze współczuję Irakijczykom (w tym w szczególności Kurdom i Jezydom), Syryjczykom, Jemeńczykom oraz Afgańczykom próbującym przedostać się do Europy przez Białoruś. Celowo wprowadzano ich w błąd, mówiąc, że bez problemu przekroczą granicę z UE. Tymczasem stali się oni zakładnikami w wojnie hybrydowej. Należy tu jednak odróżnić prowadzenie normalnej polityki imigracyjnej od działań obronnych w przypadku niekonwencjonalnej agresji nie tylko na Polskę, ale na całą UE, bo Łukaszenka mści się przecież za unijne sankcje. A wracając do danych Eurostatu: co piąta osoba, która zdecydowała się na przyjazd do kraju Unii Europejskiej, motywowana jest podjęciem pracy właśnie w Polsce. O tym też mainstreamowe media jakoś niechętnie przypominają.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.