Prorosyjski wywiad twórcy stanu wojennego wywołał burzę w kraju
Tylko PiS chce pozbawić Jaruzelskiego przywilejów i stopnia
W roku przedwyborczym ostre retoryka i niespodzianki to normalka
Jaruzelski jako chwyt
przedwyborczy?
(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa - Nie cichnie dyskusja wokół moskiewskich obchodów Dnia Zwycięstwa, choć od tego czasu mija już drugi tydzień. Wręcz odwrotnie, wątek ten się rozwija, pogłębia, zahacza o nowe elementy. Ponownie w centrum uwagi znalazł się twórca stanu wojennego, niegdyś wszechwładny dyktator Wojciech Jaruzelski, dziś poruszający się o lasce emeryt. Kontrowersja, jaka na tym tle wybuchła, spolaryzowała polskę scenę polityczną. Sprawa ta w przedziwny sposób zazębia się z kontrowersją teczkową, jaka rozgorzała na nowo w związku z rzekomą agenturalnością dominikanina o. Konrada Hejmo. Praprzyczyna tej plątaniny na pozór niezwiązanych z sobą wątków jest jedna: WYBORY!
Jak wiadomo, na zaproszenie prezydenta Władimira Putina Jaruzelski przebywał ostatnio w Rosji. Brał udział w obchodach 60. rocznicy zwycięstwa nad Niemcami i wszędzie był przyjmowany z największymi honorami. Witano go chlebem i solą, spotykał się z sowieckimi kombatantami, z którymi biegle po rosyjsku wspominał dawne frontowe dzieje. Putin odznaczył bojownika utworzonej w ZSRS marionetkowej "armii polskiej" Medalem 60-lecia Zwycięstwa, a wszystkie te momenty skwapliwie rejestrowała rosyjska telewizja. Natomiast poczynione przez prezydenta Kwaśniewskiego próby przedstawienia polskiego punktu widzenia na temat paktu Mołotow-Ribbentrop, 17 września, Katynia czy Jałty w ogóle nie przedostały się do rosyjskiej opinii publicznej.
Natomiast w wywiadzie dla rosyjskiego dziennika "Izwiestija" Jaruzelski usprawiedliwił wprowadzenie stanu wojennego tym, że "działalność "Solidarności" w 1981 roku groziła destabilizacją i wojną domową". Okupację wschodniej części Europy przez Sowietów z kolei nazwał "wyzwoleniem od faszyzmu". Choć sam pomysł wyjazdu Jaruzelskiego do Moskwy z oficjalną delegacją budził negatywne komentarze polskiej opinii publicznej, to takie wypowiedzi dla zagranicznych mediów wywołały największe oburzenie. Sam Jaruzelski usprawiedliwiał się m.in. w wywiadzie dla niemieckiego dziennika "Die Welt", że jako weteran wojenny i deportowany ma "pełne moralne prawo" jechać do Moskwy". Zdaniem Andrzeja Grajewskiego, historyka z Instytutu Pamięci Narodowej, gest Jaruzelskiego wyrażał aprobatę dla koncepcji politycznej "bycia wiernym sojusznikiem Moskwy".
Wprawdzie Jaruzelski tak-że mówił o "powojennej zależności państw wschodniej Europy, w tym Polski, od ZSRR, a w pierwszych dziesięciu latach była to zależność całkowita. Była w naszej historii taka karta, jednak nie powinna ona nas dzielić, tylko połączyć. (...) Największą ofiarę poniósł za stalinizmu naród radziecki. (...) 600 ty-sięcy radzieckich żołnierzy leży w polskiej ziemi, każda mogiła jawi się jako lekcja, że trzeba żyć i myśleć o przyszłości. Mogiły powinny nas połączyć".
Ale łagodna wypowiedź Jaruzelskiego o "powojennej zależności" - pozbawiona zwyczajowo ostrych sformułowań o sowieckim zniewolenie, okupacji i zaborze połowy przedwojennej Polski -przeszła bez echa w kraju. Z właściwą sobie dosadnością znany publicysta tygodnika "Newsweek" i innych pism, Rafał A. Ziemkiewicz napisał o Jaruzelskim, że "służył Kremlowi wiernie przez całe swoje życie, umacniając jego panowanie nad niewdzię-cznymi "polaczkami" (...). Dla zmiażdżenia antysowieckiego buntu nie wahał się wysyłać przeciwko bezbronnym ludziom czołgów i wydać im rozkaz strzelania. Gdzież ma za to odbierać hołdy, jeśli nie w Moskwie?"
Za to wyciągnięcie konkretnych wniosków przeciwko generałowi zaproponował przywódca partii Prawo i Sprawiedliwość, Jarosław Kaczyński, który twierdzi, że "większość jego życia to zdrada, a ostatnie postępowanie w Rosji pokazuje, że to jest stan notoryczny". W związku z tym zażądał pozbawienia Jaruzelskiego uprawnień przysługujących byłemu prezydentowi oraz stopnia ge-neralskiego, bo "jego wypowiedzi pokazały, że jest on człowiekiem "imperium zła", nawet wtedy, kiedy ono upadło". Według obecnie obowią-zującego prawa polskiego, państwo zapewnia każdemu b. prezydentowi dozgonną ochronę osobistą, służbowy samochód oraz fundusze na prowadzenie biura.
Jeszcze dalej się posunęli oburzeni członkowie krakowskiego Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych, którzy zaapelowali wręcz do Jaruzelskiego o zrzeczenie się przez niego polskiego obywatelstwa. Kombatanci są zdania, że rosyjskie zachowanie Jaruzelskiego świadczy jedynie o tym, że "za swoją ojczyznę nie uważa on niepodległej III Rzeczypospolitej, lecz wciąż tęskni za sowiecką kolonią, jaką była PRL".
Sam Jaruzelski przyjął postawę niewinnej ofiary, bezbronnego, schorowanego starca, biorących widownię na litość. Jeśli zabiorą mu samochód - powiedział w telewizji - to będzie jeździł tramwajem, "bo też są dla ludzi". Jeśli zabiorą mu ochronę, może nastawić drugi policzek, bo tylko jeden mu ktoś zmasakrował w zamachu w 1994 r., kiedy trafiony został kamieniem. I ostatecznie może iść na Dworzec Centralny i żebrać.
a głównego partnera przyszłej koalicji rządzącej z PiS braci Kaczyńskich. Ale w jednym z niedawnych sondaży PiS zajął pierwsze miejsce. To oraz fakt, że Lech Kaczyński jest obecnie faworytem w tegorocznych wyborach prezydenckich, zaostrza rywalizację między tymi ugrupowaniami.
Gdyby nie rok wyborczy, nikt by specjalnie inicjatywą Kaczyńskiego się nie przejął, bo nie ma najmniejszych szans realizacji. Według ekspertów prawnych b. prezydenta można by pozbawić uprawnień jedynie na podstawie wyroku sądowego. A wiadomo, że dotychczas żadnemu sądowi nie udało się Jaruzelskiego skazać ani za masakrę robotników w 1970 r., ani za stan wojenny, więc proponowanie takiej kary za wywiad prasowy graniczy z absurdem. Ale kampania przedwyborcza rządzi się własnymi prawami.
PO stara się przyciągnąć niektórych mniej lewicujących b. zwolenników Unii Wolności (która ostatnio przekształciła się w skłonną do współpracy z postkomuną Partię Demokratyczną Frasyniuka, Hausnera i Belki). PiS z kolei chce do siebie przekonać bardziej antykomunistycznie nastawionych wyborców PO oraz mniej radykalny elektorat katolicko-nacjonalistycznej Ligi Polskich Rodzin. To głównie do tych wyborców LPR adresowany był apel Kaczyńskiego o ukaranie Jaruzelskiego za Moskwę.
Taka inicjatywa najbardziej pasowałaby do żądnej rozliczeń LPR, ale ponieważ PiS ją pod tym względem ubiegł, lider nacjonalistów Roman Giertych postanowił uderzyć w swoich rywali. Giertych, któremu się marzy nawet premierostwo, a w najgorszym wypadku jakieś miejsce w przyszłym rządzie koalicyjnym, uznał wypowiedź Jaruzelskiego za niestosowną ale zaraz dodał: "Miałbym wątpliwość, czy należy kogokolwiek karać za poglądy". Po czym wytknął kandydatowi na prezydenta Lechowi Kaczyńskiemu udział w nieformalnej zmowie z 1989 r. "Pewne środowiska najpierw usadziły prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta, a teraz postulują jego degradację - oznajmił Giertych. - To Lech Kaczyński wspólnie z Kuroniem i Stelmachowskim zawarli porozumienie z PZPR, aby wybrać na prezydenta gen. Jaruzelskiego". W związku z tym LPR domaga się ujawnienia wszelkich materiałów SB dotyczących obrad okrągłego stołu: tajnych dokumentów i nagrań podsłuchów, aby tajone od lat kulisy zawartej tam tajnej umowy mogły wreszcie ujrzeć światło dzienne.
O tym, że to bracia Kaczyń-scy przyczynili się do upadku rocznej prezydentury Jaruzelskiego, doprowadzając do wcześniejszych wyborów już w 1990 r. Giertych dobrze wie, ale nie wspomina. Nie pasowałoby to do obranej przezeń taktyki agitacyjnej. Takie niestety są prawa roku wyborczego, kiedy niemal każ-da wypowiedź, gest czy posunięcie należy rozpatrywać pod kątem potrzeb politycznych tych czy innych kandydatów. Dalszych napaści, pomówień, oskarżeń i kontrowersji na polskiej scenie politycznej na pewno do jesieni będziemy jeszcze niejednokrotnie świadkami.
Robert Strybel