Proszę nam przybliżyć pismo, które redaguje pan w Stanach Zjednoczonych.
"Zgoda" jest najstarszym i najrozleglej rozchodzącym się pismem Polonii, wydawanym w Chicago od roku1881, dwutygodnikiem pełniącym funkcję oficjalnego organu tamtejszego Związku Narodowego Polskiego. Na ten temat mógłbym mówić długo, ponieważ 124 lata "Zgody", o których zdołałem sporo się dowiedzieć, to temat na pasjonującą monograficzną książkę. Mam nadzieję, że kiedyś ona powstanie, ale napisać ją powinni prawdziwi historycy z kraju. "Zgoda" stała się sztandarem patriotycznej misji tej organizacji, w której szeregach znaleźli się uczestnicy Powstania Styczniowego 1863 r. stawiający sobie jako cel wskrzeszenie niepodległej Polski "wszelkimi prawem dozwolonymi środkami", za sprawą politycznych akcji zjednoczonych środowisk emigracyjnych, w sojuszu z administracją Stanów Zjednoczonych.
To im się rzeczywiście powiodło, jeśli spojrzeć z dziejowej perspektywy! Ciekawe? A przecież to dopiero początek opowiadania tej ponadstuletniej epopei.
Jest pan obecnym redaktorem pisma. Jakie są pańskie doświadczenia?
W tym roku mija 20 lat od chwili, kiedy prezes Związku Alojzy A. Mazewski jesienią roku 1985 powierzył mi prowadzenie "Zgody". Charakterystyczne, że znakomita większość moich poprzedników też wywodziła się z Polski i byli oni zawsze imigrantami politycznymi.
Zjawiłem się w Stanach Zjednoczonych w roku 1979 jako uniwersytecki wykładowca, skierowany do Centrum Studiów Polskich na Uniwersytecie Stanowym w Indianie. Po wprowadzeniu stanu wojennego zdecydowałem się nie wracać do kraju. Trafiłem w końcu do Chicago, występowałem w radiu polonijnym, pisałem w tamtejszych gazetach i czasopismach, wreszcie wykładałem literaturę na tutejszym oddziale Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie (PUNO). Dzięki tej aktywności otrzymałem rekomendację.
Przechodząc do właściwego wątku: zaskoczeniem było dla mnie, że w Ameryce redakcje mogą być jednoosobowe! Tak, okazało się, że krajowy organ ZNP także w przeszłości był dziełem jednego tylko etatowo zatrudnionego redaktora, bez żadnych pomocników, a chodziło w końcu o pismo wychodzące w dwóch językach (angielskim i polskim), wprawdzie raz na dwa tygodnie, ale wciąż o objętości 16 stron. Zresztą w redakcji gazety codziennej, wydawanej przez tę samą organizację, zatrudnionych było zaledwie parę osób. Wspólny był natomiast spory sztab drukarzy, składaczy i pracowników obsługujących dystrybucję, bo "Zgoda" wychodzi na całą Amerykę i trafia do 37 stanów na adresy blisko 100 tysięcy prenumeratorów członków organizacji.
Jak określiłby pan założone funkcje pisma?
"Zgoda" przechodziła barwne koleje losu, od tygodnika wydawanego pierwotnie po polsku dla środowisk emigracyjnych, służącego podtrzymaniu ducha patriotycznego, po ogólnokrajową edycję "Dziennika Związkowego", czyli swoisty skrót tygodniowy najważniejszych rzeczy ukazujących się codziennie w gazecie przeznaczonej na Chicago. Kiedy objąłem redakcję, było to głównie pismo organizacyjne, redagowane po angielsku, z małą sekcją polską, odzwierciedlające zasadnicze działania i decyzje dyrekcji ZNP w Chicago, zbierające także raporty terenowe różnych środowisk polskich w Stanach. Już w ciągu pierwszych lat starałem się wzbogacić "Zgodę" o pełniejszy obraz dyskusji, jakie toczyły się wokół nas (np. kontrowersje w tym kraju dotyczące roli Polski i Polaków w trakcie II wojny światowej, odpieranie zarzutów "antysemityzmu" etc.) Jednocześnie wprowadzałem sylwetki słynnych Polaków, honorowałem rocznice narodowe, rozbudowywałem stopniowo wiedzę o naszych tradycjach, dziejach, obrzędach, słowem o wszystkim, co wiązało się z pojęciem dumy płynącej z kultury polskiej.
Wraz z objęciem prezesury Związku i Kongresu przez Edwarda Moskala polemiczna i publicystyczna strona "Zgody" znalazła daleko większe poparcie i zachętę. Braliśmy więc udział jako organ ZNP, i poniekąd KPA, we wszystkich głównych sporach, jakie toczyły się nie tylko w Stanach, ale i w kraju, na temat wizerunku Polaka i polskich wartości pisząc także o dużych konferencjach, zjazdach polonijnych, które wtedy się zaczęły, omawiając też znacznie częściej ważne dla naszego środowiska nowe książki, filmy, programy TV, które nas dotyczyły. Znajdowało to coraz większe poparcie i zainteresowanie naszych środowisk czytelniczych, choć w sumie wykraczałem wtedy poza format "pisma organizacyjnego Polonii", co niektórym, zwłaszcza naszym adwersarzom, było nie w smak.
Czy "Zgoda" często pisała o zgodzie?
Doskonałe pytanie. Odpowiem anegdotą, podobno autentyczną. Kiedy na II Sejmie ZNP w 1881 r. dyskutowano potrzebę własnego pi sma, padła natychmiast propozycja jego tytułu "Niepodległość". Debata tak się jednak zaogniła, że zwolennicy kompromisu podsunęli hasło "Zgoda", jako programu minimum, potrzebnego każdej emigracji. Oczywiście, w tym duchu pragnąłem też sam w minionych latach działać, ale przyznam, że prawdziwa zgoda, czyli pełne porozumienie co do celów i środków, wśród tak wielkiej rzeszy rodaków, wywodzących się w dodatku z różnych pokoleń (a jest nas 10 milionów w samych tylko Stanach Zjednoczonych), wciąż pozostaje dla nas, mam tego świadomość, niedościgłym ideałem.
Jak sytuuje się "Zgoda" na tle innych mediów polonijnych w Ameryce?
Kiedy objąłem redakcję organu ZNP, istniał wokół z tuzin dość podobnych pism dawnych organizacji polonijnych, wychodzących z myślą o własnych środowiskach. Bardzo nieliczne były natomiast gazety codzienne (w Nowym Jorku i w Chicago), periodyków tyle ile palców u obu rąk. Dziś, gazet są tuziny, kolorowe czasopisma w dużej obfitości, choć najczęściej o motylej żywotności i małym nakładzie. W dodatku teraz dociera do nas niemal cała prasa krajowa, a z taką konkurencją nie sposób walczyć...
Jakię są pana doświadczenia z liderami Związku i Kongresu?
Współpracowałem tylko z prezesem Alojzym A. Mazewskim, w trakcie ostatnich trzech lat jego życia i z prezesem Edwardem J. Moskalem, przez minione 17 lat. Prezes Mazewski traktował "Zgodę" jako swoje pismo, oczekiwał prezentacji wszelkich jego działań, decyzji i wystąpień. Był postacią barwną, lubianą toteż ten swoisty "kult prezesa" nie budził wtedy sprzeciwu. Wbrew temu, co się mówi i sądzi, prezes Moskal miał zupełnie inne nastawienie. Nie oczekiwał wcale od pisma ani redaktora osobistych hołdów, ani komplementów. Natomiast miał duży temperament polemiczny i reagował natychmiast na wszelkie kontrowersje czy spory, aby nie pozostawić otwartego pola adwersarzom. To zmuszało mnie do wkraczania niemal stale w sferę kontrowersji, czy sam tego chciałem czy też nie.
Jak będzie wyglądała sukcesja po śp. Edwardzie Moskalu?
Z pewnością zamknięty został pewien dramatyczny etap w dziejach organizacji polonijnych. Aktualnie funkcje prezesów zarówno Związku, jak i Kongresu czasowo sprawują panie wiceprezes. Wybory następców są kwestią nadchodzących miesięcy. Natomiast muszę powiedzieć, że ludzie takiego formatu, zasad i rozmachu jak legendarni liderzy ZNP i KPA: Karol Rozmarek, Alojzy A. Mazewski czy Edward J. Moskal, byli ostatnimi Mohikanami tamtej wielkiej Polonii. Wśród nas podobnych im ludzi już nie ma. Władzę nieuchronnie przejmie następne, znacznie młodsze pokolenie wykształconych, sprawnych profesjonalistów, wychowane całkowicie w Ameryce i jak sądzę, kierujące się przede wszystkim duchem rzeczowości i pragmatyzmu. Zapewne zyskają na tym tutejsze organizacje, straci nieuchronnie Polska. Takiego poczucia moralnego zobowiązania wobec Ojczyzny przodków, respektu, miłości i woli pomocy jak za tamtych, wielkich poprzedników obawiam się, dłużej tu nie będzie.
Ale nie dziwmy się temu! Pracowały na to usilnie minione lata nieporozumień, politycznych sporów kraju z diasporą, a nade wszystko orientacja polityczna rządów po roku 1989, ostatnio także wielkie skandale gospodarcze i polityczne w Polsce. To nie mogło nie pozostawić trwałych śladów i nie nagromadzić uprzedzeń. Teraz mogą one zaowocować na nieprzewidywalną wręcz skalę.
Uczestniczył pan po raz pierwszy w Forum Polonijnym w Toruniu. Jakie wrażenia i obserwacje pan wywiózł?
Wyjechałem z Torunia z jak najlepszymi wrażeniami. Nie miałem wątpliwości, że spotkania i wymiana wiadomości o tym, co dzieje się w światowych środowiskach polonijnych na wszystkich kontynentach oraz u rodaków na Wschodzie są celowe i potrzebne, ponieważ bywałem już na minionych zjazdach i Polonii w Krakowie i w Pułtusku. Tutaj uderzył mnie bardzo szczery dialog ludzi, którzy wychodzili od tych samych zasadniczych wartości; zatroskanych w dodatku o przyszłość nie tylko lokalnych emigracji, polskiej diaspory jako całości, ale także i przede wszystkim o to, co dzieje się w samym kraju dokąd Polska zmierza i kiedy zacznie rządzić się suwerennie, w poczuciu pełnej obywatelskiej odpowiedzialności. W tej mierze nie spotkał mnie zawód.
Czy coś miłego może pan powiedzieć pod adresem Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej?
Z największą przyjemnością i zarazem szczerością. Po pierwsze, gratulacje profesjonalnej organizacji zjazdu, w którym brało udział tak wiele delegacji. Wiem, że nie jest to łatwe. Co jednak ważniejsze, toruńska uczelnia zdołała stworzyć podczas obrad atmosferę skłaniającą do otwarcia się i mówienia wspólnym dla nas wszystkim językiem. To miara sukcesu. Po drugie, ujęła mnie młodzież studiująca w WSKSiM i pracująca przy medialnej obsłudze Forum swoją skromnością, prostotą, ale i wewnętrzną siłą przekonania, że to, co robi, jest naprawdę ważne. I po trzecie, po zwiedzeniu terenów budowy Centrum Polonia in Tertio Millennio trudno nie być pod wrażeniem potężnych inwestycji poczynionych przez szkołę. Ten dynamizm milowych kroków podejmowanych z myślą o przyszłości nawet na przybyszu z Ameryki, jakim w końcu jestem, potwierdza tylko nadzieje wiązane z całą misją podjętą przez Ojca Dyrektora. Można to jedynie zamknąć wiele mówiącą, choć tradycyjną formułą: "Szczęść tylko dalej, Panie Boże!"
Dziękuję najmocniej. Byłam zaszczycona poznaniem Pana.
Dr łucja łukaszewicz