Chciałbym pozostać dzisiaj jeszcze w temacie dobra, które się dzieje. Uważam, że to bardzo ważne i potrzebne, także dlatego, by nie zgorzknieć, a o to nie trudno. Dobro się dzieje na naszych oczach i chociaż jest najczęściej przysypane grudami i popiołami zła, wciąż tli się, a nawet płonie w wielu ludziach. Miałem okazję uczestniczyć w Nowym Jorku w spotkaniu z Pierwszą Damą Rzeczypospolitej Polskiej, panią Agatą Kornhauser-Dudą. Na spotkanie zostali zaproszeni przedstawiciele Polonii, którzy podejmując różne zawody, zasłużyli się w bezinteresownej, wolontaryjnej wręcz pomocy innym ludziom w czasie pandemicznego lockdownu. Nowy Jork przez kilka miesięcy był światowym epicentrum pandemii. Miałem okazję poznać moich rodaków, którzy kolejny raz dają bardzo chlubne świadectwo zaangażowania na rzecz pomocy innym. Przyznam, że nawet z punktu widzenia miasteczka, w którym żyję, nie widać tak dobrze zorganizowanej sieci pomocy. Polonijni lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze, policjanci, strażacy, pan doktor-aptekarz, osoby organizujące paczki z żywnością i dowożący ją zwłaszcza osobom starszym i ubogim, poszukiwanie środków materialnych, pomocy pieniężnej, maseczek, kombinezonów. W końcu także pomoc w zaplanowanych wcześniej medycznych zabiegach i terapii dla chorych dzieci z Polski. Widząc tych ludzi, słuchając, z jaką pasją i radością dzieli się tym, co mogli zrobić dla innych, byłem bardzo wzruszony. Jedna z pielęgniarek, pracująca na oddziale zakaźnym, towarzyszyła innym, w końcu także była przy śmierci swojego zaintubowanego męża. Młoda lekarka opowiadała, jak przy pomocy telefonów łączyli się na wizji z rodzinami chorych, aby ci mogli się z nimi pożegnać. Takich historii było i jest mnóstwo.
Niestety znam takich, którzy wciąż śmieją się pod nosem, wierząc w swoje racje, że pandemia to wymysł polityków, społeczna psychoza, której uległ świat. Nie podzielam takich opinii i wręcz staję w opozycji do tych, którzy z uporem trwają przy swoim. Przykre jest to, że wiele takich osób traktuje innych z domieszką agresji, a czasem nawet zupełnie wrogo. Na tej płaszczyźnie oberwało się mocno Kościołowi, który podporządkowywał się zarządzeniom sanitarnym i księżom, którzy wobec tego pozostali nieugięci. Inna kwestia, która bardzo poróżniła ludzi, to szczepienia. Nie chciałbym się jednak koncentrować na tych sprawach, gdyż wiem, że do niczego nie doprowadzą. Chcę wrócić do dobra.
Sytuacje dobra, które dzieją się w naszym polonijnym środowisku, są niewątpliwie powodem do dumy. Świadczenie dobra nie ogranicza się przecież tylko do Polaków, ono jest otwarte na każdego człowieka. Wychodzenie naprzeciw konkretnych potrzeb i problemów innych, zaangażowanie swojego czasu, pieniędzy i innych środków materialnych, często z narażaniem zdrowia, zasługuje na uznanie i szacunek. Wszak ciągle dzieje się coś, co woła o pomoc innych. Jak nie pandemia, to inne nieszczęścia. Kiedy czytam historie, jak na przykład o życiu wyniesionej niedawno na ołtarze bł. Matki Elżbiety Czackiej, o dziele Lasek dla pomocy Osób Ociemniałych, to nie tylko serce rośnie, ale czuję, że sam jestem wzywany do tego, by włączyć się w pomoc. Oczywiście zawsze domaga się to wyjścia poza granice egoizmu. To bywa trudne, a zmiana, która się ma dokonać, to prawdziwe nawrócenie. Czasami wydaje się, że taka bezinteresowność się nie opłaca. Zamiast wdzięczności, nierzadko człowiek zostaje sam. Często zmaga się z różnymi cierpieniami, nie zawsze widocznymi dla innych i staje wobec pytania o to, czy warto było. I jest wtedy pokusa, aby zrezygnować, odsunąć się, odejść na drugi plan albo zupełnie schować się w jakiś cień. Kiedy jednak człowiek zwycięży tę pokusę i wbrew wszystkiemu nadal będzie poświęcał się dla czynienia dobra, jestem przekonany, że dojdzie daleko. Bycie „społecznikiem” to jedna z polskich cech narodowych, tych bardzo pozytywnych, z których niedobrze byłoby zrezygnować.
Chwile spędzone w gronie ludzi społecznie zaangażowanych, w co włączają także swoje talenty, uzdolnienia, wykonywane zawody, są idealną ilustracją do wielu ewangelicznych scen. Jak na przykład tej o talentach, w której człowiek, który ileś otrzymał, robi wszystko, aby je pomnożyć i zdobyć co najmniej raz tyle. To taki otrzymuje pochwałę od swojego Pana, gdy Ten wraca. Natomiast ktoś, kto swój talent zakopał i przeżył swoje życie bezużytecznie, zasługuje na naganę i potępienie. Dobro zawsze się wraca, czasami w najmniej oczekiwanej chwili. Przypomina mi się film dokumentalny pt. „Czwarta dzielnica” o początkach Polonii w Chicago, zrealizowany kilka lat temu. Jest w nim takie podsumowanie, które mówi, że Polacy wcale nie są gośćmi w tym mieście. Oni są jednymi z tych, którzy to miasto zakładali i budowali oraz przyczyniali się do jego rozwoju. To miasto ma swoje polskie chodniki, domy, kościoły, restauracje. I tak jest w każdym innym przypadku. Jeśli tylko aktywnie włączamy się w działanie na rzecz dobra, nie jesteśmy pasożytami, ale budowniczymi nie tylko miast, ale całych społeczności. I nie musimy mieć w związku z tym żadnych kompleksów mniejszej wartości.
Po raz kolejny jestem pod ogromnym urokiem dobra, tym razem wprost dokonanego przez moich Rodaków. To nie tylko duma, to raczej szczęście, że stać nas, że potrafimy, że chcemy. To jest coś, co stanowi nasze dziedzictwo. Wszak jesteśmy skłonni nie tylko do pieniactwa i zwad, ale przede wszystkim do pomnażania dobra. I tak być powinno, bez względu na wiatry historii, które powiewają. Trzeba o tym mówić, pisać, pokazywać sobie i innym oraz przekazywać i zaszczepiać w kolejne pokolenia, na ile się tylko da. Nasze polonijne organizacje, które po raz kolejny na swoich sejmach i walnych zebraniach dokonały wyboru władz, są także przykładem tego, że bycie razem, wraz z jednoczeniem się w kierunku dobra, jest naszą potrzebą. Oby tak było, nie tylko wtedy, kiedy jest źle, ale zawsze. Dobro, które dajesz, zawsze się wraca!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.