Powiedzieć, że 9/11 zmienił nasze życie, to nic nie powiedzieć. Ten dzień poruszył cały świat w tak wielu aspektach, że można o tym napisać setki rozpraw doktorskich, a nie tylko felieton.
Byłem na Manhattanie 11 września 2001 roku. Pamiętam dym z płonących i zamieniających się w gruzy wież. Pamiętam szok, poczucie niedowierzania, strach. I to wszystko, co było potem. Także to, czego nie widać na zdjęciach czy nagraniach wideo. Zapach z dymiących zgliszczy unoszący się nad Nowym Jorkiem. Dziwny, złowieszczy – zmieszanego betonu, rozgrzanego azbestu, stopionego plastiku i ludzkich szczątków. Przecież z rumowiska wydobywano jedynie strzępy sprasowanych ludzkich zwłok – reszta trafiła na wysypiska śmieci na Long Island. To swąd pozostał zresztą w pamięci wielu innych ludzi, którzy znaleźli się na Manhattanie w kolejnych tygodniach po zamachu, bo dym jeszcze długo wydobywał się spod zgliszczy.
Pamiętam kolegów-reporterów wracających tego dnia do redakcji nowojorskiego „Nowego Dziennika”, gdzie wówczas pracowałem, pokrytych białym pyłem kurzu walących się wież WTC. Mam znajomych ewakuowanych tamtego dnia z okolic Wall Street, którzy do dziś drżą na wspomnienie widoku ludzi skaczących z WTC prosto na beton. Znałem też ludzi, którzy akcję ratunkową przypłacili własnym życiem. Nie od razu, ale po latach – z powodu chorób nowotworowych. Tego nie da się po prostu wymazać z pamięci. Zostaliśmy uderzeni boleśnie w samo serce naszego, wydawałoby się bezpiecznego świata.
Od traumy 9/11 jeszcze długo się nie uwolnimy – dotyka ona do dziś wszystkich, którzy poranek 11 września 2001 roku przeżyli jako ludzie świadomi. Zasiano w nas poczucie strachu, którego nie sposób wyprzeć z podświadomości. Ale skutki i to tragiczne odczuwa także kolejne pokolenie. Kiedy przeczytałem, że 5 z 13 amerykańskich żołnierzy zabitych w niedawnym zamachu bombowym podczas ewakuacji Kabulu to 20-latkowie, uświadomiłem sobie: oto giną młodzi ludzie walczący o sprawę, której początku w ogóle nie mogą pamiętać. Jedno, co pamiętają, to permanentny stan wojny – wytoczonej przeciwko terroryzmowi przez pokolenie ich rodziców. Zaciągali się też do wojska ze świadomością, że rozkaz dowódców może ich skierować na ten, często niewidzialny front. Albo po prostu mogą się w pewnym momencie znaleźć w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Podobnie jak każdy z nas – zwykły zjadacz chleba. Wojna w Iraku, zniszczenie państwa islamskiego czy 20 lat obecności w Afganistanie nie uchroniły nas przecież przed niebezpieczeństwem ataków terrorystycznych. Co więcej, po chaotycznej ewakuacji Kabulu zagrożenie to stało się jeszcze bardziej realne.
Najbardziej namacalne, codzienne skutki zamachów widzimy do dziś na lotniskach czy przy wejściach do niektórych urzędów i instytucji. Bramki bezpieczeństwa istniały co prawda już wcześniej, ale 9/11 przyniósł zaostrzenie przepisów i skrupulatne kontrole. To, co dziś uznajemy za oczywistość 20 lat temu oczywistością nie było. Przyzwoliliśmy także w sferze mentalnej na ograniczenie wolności. Na naszych oczach powstał wszechpotężny Departament Bezpieczeństwa Krajowego, pogodziliśmy się też z większymi prerogatywami lokalnych policji. Dla wielu Amerykanów zamachy z 11 września oznaczały koniec wolności, na jakich budowano ten kraj ponad dwa wieki temu. Czy mieli rację, czy nie – to kwestia dyskusji i politycznych poglądów, ale bez wątpienia po zamachach byliśmy świadkami zmian, które zmusiły nas do zredefiniowania terminu „wolne społeczeństwo”. Obostrzenia bowiem pozostały z nami nawet wtedy, gdy niepokój przed możliwymi kolejnymi atakami znaczne osłabł. A dylemat, ile wolności powinno się poświęcić, aby móc bezpiecznie żyć w wolnym kraju, tylko pozornie brzmi jak paradoks.
Dwadzieścia lat temu 19 gotowych na śmierć fanatyków potrafiło z nożami do krojenia papieru porwać samoloty i użyć je jako żywe latające bomby przeciwko światu, który budowaliśmy. Po dwóch dekadach obostrzeń, bilionach dolarów wydanych na dwie wielkie wojny i zaostrzone środki bezpieczeństwa, trudno powiedzieć, abyśmy się czuli bezpieczniej. I to jest chyba najsmutniejsza konstatacja w tę smutną rocznicę, gdy wspominać będziemy wszystkie ofiary zamachów z 11 września 2021 roku.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.