Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 09:34
Reklama KD Market

Szulerka na granicy

„Patrz na przedstawienie, ale myśl, jak się ono ma do samej rzeczy” – to wskazówka, jaką udziela swojemu przyszłemu uczniowi główny bohater filmu Sylwestra Chęcińskiego „Wielki Szu”.  Perfidia sytuacji polega na tym, że szuler (świetna rola Jana Nowickiego), przekazując swojemu następcy wiedzę o karcianych oszustwach, parafrazuje słowa filozofa-moralisty Immanuela Kanta. 

Zdanie z kultowego już dziś filmu może posłużyć jako wskazówka przy obserwacji wydarzeń na wschodnich rubieżach Unii Europejskiej, a szczególnie w Polsce. Mamy bowiem do czynienia z wielką narracyjną szulerką. Stawką są jednak nie pieniądze, ale bezpieczeństwo Polski i krajów bałtyckich, jeśli nawet nie całego kontynentu. 

Media przekazują na cały świat obrazy ponad 30 uchodźców próbujących nielegalnie przekroczyć przez granicę i mieszkających w namiotach przy paśmie granicznym. Oficjalnie nie wiadomo, skąd są, ani nawet, czy są to dzień po dniu ci sami ludzie.  Zamiast stawić się na przejściu granicznym i złożyć zgodnie z konwencjami wnioski azylowe, próbują przekroczyć nielegalnie granicę. Prezydent sąsiadującego z Polską kraju, Aleksander Łukaszenka, liczy na to, że Polska w politycznie poprawnym przekazie wyjdzie na niehumanitarnego opresora, który nie chce pomóc ludziom w potrzebie.  Bo przecież łamie się międzynarodowe konwencje i prowadzi nieludzką politykę – tłumaczy światu reżim, co czasami naiwnie podchwytują mainstreamowe media, „New York Timesa” nie wyłączając.  Na szczęście co trzeźwiejsi mówią o konieczności szerszego spojrzenia na problem, a nie tylko spojrzenie na problem przez pryzmat kilku namiotów pilnowanych przez białoruskich i polskich pograniczników. Co złośliwsi z kolei przypominają zdanie Lenina o pożytecznych idiotach, którzy w imię ideologicznych fascynacji gotowi są popierać największych łajdaków. Nie ulega bowiem wątpliwości, że kryzys wywołany przez białoruski reżim to element wojny hybrydowej prowadzonej ramię w ramię z Rosją, w tym przypadku zmierzający do destabilizacji sąsiadów – Polski i państw bałtyckich. 

O co toczy się ta gra? Spór o uchodźców ma pogłębiać wewnętrzne podziały w atakowanych krajach, a napór uchodźców sprowadzanych nad granicę ma destabilizować sąsiadów i służyć do pozyskiwania informacji wywiadowczych na temat efektywności funkcjonowania systemów zarządzania kryzysowego, sprawności służb i wojska. Perspektywa wpuszczenia do Europy tysięcy ludzi nowym wschodnim kanałem może także posłużyć jako narzędzie szantażu. W końcu podobnymi metodami posłużyła się już skutecznie Turcja wobec jeszcze potężniejszych graczy. 

To wszystko odbywa się w politycznie poprawnym sosie humanitaryzmu. W tym przypadku – o ironio – bronionego przez reżim Łukaszenki. Perfidia spektaklu polega na tym, że obcokrajowcy na granicy nie pojawiają się spontanicznie. Każdy, kto był na Białorusi, wie, że jest to kraj (delikatnie mówiąc) autorytarny, mocno kontrolujący wewnętrzne przepływy ludności. Obecność cudzoziemców z Iraku czy Afganistanu na zachodnich rubieżach tego kraju – przy granicy z Unią Europejską – nie może więc być żadnym przypadkiem. Reżim Aleksandra Łukaszenki wspierany przez Kreml ma tu swoje cele do ugrania. Podobnie jak nie przypadkiem kryzys wywołano w czasie, gdy Rosja i Białoruś planują potężne manewry wojskowe „Zapad” przy granicy z Polską.

Na szczęście w tym spektaklu nie wszystko przebiega po myśli hybrydowych agresorów. Unia Europejska, przy zresztą lekkim osłupieniu opozycji i mimo własnej niechęci do obecnych władz w Warszawie, poparła twarde stanowisko Polski w sprawie ochrony własnej granicy. Przy okazji przypomniano, że graniczne zasieki, i to z większym rozmachem, budują także Litwa oraz Łotwa. W obu tych krajach wprowadzono też własne formy stanu wyjątkowego. Media zauważyły także , choć niektóre opornie, że własne mury i płoty stawiają także Grecja oraz Hiszpania. Jakoś nikt w obowiązującej mainstreamowej narracji nie nazywa tych krajów niedemokratycznymi, choć Węgry, które odgrodziły się od Serbii już owszem. 

W tym narracyjnym spektaklu nie chodzi o 30 zziębniętych ludzi, którym z pewnością trzeba pomóc, choć w jaki sposób to temat na zupełnie inna dyskusję. Liczbę prób przekroczeń wschodniej granicy UE liczy się już teraz w tysiącach, a nie dziesiątkach. To naprawdę forma agresji jednego kraju na drugi. Należy tu odróżnić między przemieszczeniami ludności wymuszonymi przez wydarzenia polityczne, czy klęski żywiołowe, a wykorzystywaniem uchodźców przez rządy krajów trzecich jako elementu szerszej wojny hybrydowej. Z tym mamy właśnie do czynienia. Rada filmowego oszusta, aby patrzeć na przedstawienie w kontekście tego, jak ma się ono do samej rzeczy, może być bezcenna. W końcu szuler wiedział, co mówi, bo sam był autorem spektaklu-iluzji. Dziś po tej drugiej stronie mamy niestety też do czynienia z szulerami. I to bardziej bezwzględnymi i grającymi o dużo wyższą stawkę. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama