Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 03:25
Reklama KD Market
Reklama

Nerwowo w przestworzach

To nie jest normalny czas na podróżowanie. Jeśli jest dziedzina życia, która najmocniej odczuła skutki pandemii koronawirusa, to jest nią właśnie transport powietrzny. Dziś wyjazdowi na lotnisko oprócz normalnego odczucia ekscytacji związanego z lataniem towarzyszy także niepokój. 

Kiedy na przełomie grudnia i stycznia podróżowałem między Polską a USA, lotniska po obu stronach przypominały miasta duchów. Zatłoczone zwykle terminale świeciły pustkami, co robiło wrażenie tyleż groteskowe, co smutne. Ale to był czas lockdownów i przywilej podróżowania był dostępny raczej nielicznym. Dziś, gdy ruch turystyczny próbuje znaleźć nową normalność, lotniska są już dużo bardziej zatłoczone. Ale podróżuje się inaczej niż przed pandemią. Latanie i tak zawsze było stresujące, ale teraz jest jeszcze bardziej nerwowo. 

Samoloty znów są zatłoczone, bo połączeń jest mniej niż zwykle, a liczba amatorów latania rośnie. Wciąż sporo lotów jest odwoływanych, spóźnienia też są coraz częstsze. To jednak już było. W powietrzu jednak wisi coś jeszcze, co potęguje napięcie i stres. 

Po miesiącach lockdownów, izolacji, unikania kontaktów z innymi, nagle znajdujemy się na zatłoczonych lotniskach, gdzie ludzie dotykają różnych rzeczy. Potem wchodzimy na pokład zatłoczonych samolotów, gdzie nie ma mowy o dystansie społecznym. To sprzeczne z tym, czego nauczyła nas pandemia. Lęk w takiej sytuacji jest wręcz reakcją normalną. Do tego przemieszczanie się wymaga dziś dużo poważniejszych wysiłków logistycznych, włącznie z obowiązkiem rozpoznania sytuacji epidemiologicznej w punkcie docelowym i w punktach przesiadkowych. Brak aktualnej wiedzy może mieć nieprzyjemne skutki, takie jak utknięcie na kwarantannie, często na własny koszt. Jest też stres związany z powrotem z wakacji. Zmieniająca się dynamicznie – często z godziny na godzinę – sytuacja pandemiczna może uniemożliwić powrót z urlopu na czas. Jeśli dodamy do tego ostrzejsze kontrole i egzekwowany przez większość linii lotniczych wymóg noszenia maseczki w czasie lotów, można zrozumieć rosnącą frustrację podróżujących. 

Widać to po rosnącej liczbie incydentów na pokładach samolotów, kończących się niekiedy przepychankami i interwencją policji. Tak jak w przypadku pasażerów na pokładach maszyn American Airlines i Frontier, których trzeba było dosłownie przyklejać do fotela taśmą, aby spokojnie dolecieć do celu. Wygląda na to, że nawet w przestworzach duct tape staje się artykułem pierwszej potrzeby. Ale bardziej serio – Federal Aviation Administration przyjęła w tym roku ponad 600 raportów na temat agresywnego zachowania pasażerów – dwa razy więcej niż łączna liczba incydentów z 2020 i przedcovidowego 2019 roku. Najwięcej problemów na pokładach stwarza egzekwowanie federalnego nakazu noszenia maseczek, ale personel pokładowy zwraca też uwagę na rosnącą liczbę nietrzeźwych pasażerów, rozładowujących stres przy pomocy alkoholu i innych często niezupełnie legalnych środków i używek. To też wynik zbiorowych doświadczeń ostatnich miesięcy. Psychologowie twierdzą, że pandemia przyczyniła się do wzrostu zjawiska niekontrolowanej konsumpcji alkoholu. Coraz więcej osób wsiada więc na pokład w stanie niekonieczne trzeźwym. A w samolocie można dalej kontynuować picie. 

Samoloty jednak latają. W tym wszystkim mało zrozumiałe jest utrzymanie zakazu podróżowania do USA dla Europejczyków w celach turystycznych, mimo że Europa zniosła podobne obostrzenia dla zaszczepionych Amerykanów. I to pomimo wcześniejszych zapowiedzi samego prezydenta Joe Bidena, że zostaną zniesione zakazy obowiązujące od marca 2020 roku na zasadach wzajemności z Europejczykami. Dotkliwie odczuwają to także Polacy, którzy tak naprawdę nie mieli okazji nacieszyć się ze zniesienia obowiązku wizowego, bo ten zniknął niedługo przed wybuchem pandemii. 

Na luzowanie obostrzeń liczy branża lotnicza, która przetrwała kryzys tylko dzięki rządowym programom pomocowym i subwencji. Umożliwienie podróży tylko w jednym kierunku jest mało opłacalne dla przewoźników, dlatego samoloty nad Atlantykiem latają dużo rzadziej niż przed pandemią. Dziś w samolotach lecących z Warszawy do Chicago czy Nowego Jorku siedzą przede wszystkim posiadacze podwójnych paszportów i zielonych kart. 

Biorąc pod uwagę wysokie wskaźniki szczepień po obu stronach Atlantyku, nie ma przeciwwskazań dla wpuszczania do USA osób immunizowanych ze Strefy Schengen – argumentują nie bez racji przedstawiciele rodzimego biznesu turystycznego. Z koronawirusem i tak będziemy żyć przez kolejne lata, a zamknięcie granic nie zatrzymało przecież rozprzestrzeniania się wariantu Delta. Prędzej czy później będzie trzeba otworzyć granice, a jeśli od kogoś zacząć – to właśnie od krajów najbardziej bezpiecznych. Volare necesse est. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama