To jeden z największych paradoksów polityki obecnej administracji. Prezydent Joe Biden, który w kampanii wyborczej ostro krytykował najbardziej antyimigracyjnie nastawionego rywala, sam jest zmuszony do realizacji polityki poprzednika. Na domiar złego znalazł się w konflikcie z własnym zapleczem politycznym.
„Jeśli zostanę wybrany, natychmiast przerwiemy ciągłe gwałcenie godności społeczności imigrantów” – to ubiegłoroczne słowa Joe Bidena wygłoszone podczas konwencji Partii Demokratycznej, gdy akceptował nominację swojego ugrupowania na urząd prezydenta. Po zwycięstwie okazało się, że odwrócenie polityki imigracyjnej wcale nie jest proste. I niekoniecznie spotyka się z poparciem społecznym w sytuacji, gdy mamy do czynienia z bezprecedensowym szturmem na granice.
Podziały we własnym obozie
Prezydent Biden znalazł się w konflikcie ze swoim obozem, gdy przedłużył obowiązywanie wprowadzonej za czasów Donalda Trumpa procedury Title 42, pozwalającej na natychmiastowe odsyłanie z powrotem całych grup imigrantów zatrzymanych na południowej granicy. Funkcjonariuszom służb granicznych, Customs and Border Protection (CBP), przysługuje też prawo do decydowania o losach ludzi bez przesłuchania przed sędzią imigracyjnym i procedury azylowej. Oficjalnym powodem jest pandemia COVID-19. Według centrum epidemiologicznego, Centers for Disease Control and Prevention (CDC) Title 42 „pozostanie w mocy, dopóki dyrektor CDC nie dojdzie do wniosku, że niebezpieczeństwo przenoszenia COVID-19 przez przejmowanych cudzoziemców zostało zażegnane i nie ma już zagrożenia dla zdrowia publicznego” – czytamy w oświadczeniu.
W ogłoszonym w ubiegłym tygodniu 21-punktowym programie polityki imigracyjnej Biden próbuje szukać politycznego środka. Oczywiście znaleźć można w nim zapisy o konieczności uregulowania statusu Dreamersów i innych grup nieudokumentowanych imigrantów oraz o pomocy dla krajów Ameryki Środkowej. Jednocześnie jednak, aby dać odpór zarzutom Republikanów, że chce bezrefleksyjnie wpuszczać migrantów, prezydent zaproponował zwiększenie środków bezpieczeństwa na granicach, zaostrzenie wymogów azylowych oraz przyspieszenie procesu usuwania osób, które nie mają podstaw prawnych do pozostania w Stanach Zjednoczonych. Portal Politico przypomina, że dla lewej strony sceny politycznej największym grzechem tego planu jest właśnie podtrzymanie praktyki natychmiastowego usuwania rodzin starających się o azyl. „To łamanie praw człowieka” – grzmi Robyn Barnard, adwokat Human Rights First.
Na reakcję na przedłużenie obowiązywania Title 42 nie trzeba było długo czekać. Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union – ACLU) zapowiedziała podtrzymanie pozwu przeciwko obecnej administracji, wniesionego jeszcze podczas urzędowania poprzedniego prezydenta. „Nie mamy wyjścia, daliśmy administracji mnóstwo czasu na rozwiązanie problemu” – tłumaczy Lee Gelernt, adwokat ACLU.
Jaka polityka, takie wybory?
Media przypominają, że Biden nie jest jedynym demokratycznym prezydentem, który musi iść na podobne kompromisy. Bill Clinton zmilitaryzował południową granicę w ramach Operation Gatekeeper i podpisywał antyimigracyjne ustawy uchwalane przez republikańską większość w Kongresie. Administrację Baracka Obamy krytykowano z kolei za rekordowe deportacje – w sumie prawie 3 mln osób w ciągu dwóch kadencji.
Biden także próbuje zająć stanowisko bliższe centrum, jednocześnie jednak jest mocno naciskany przez lewe skrzydło swojej partii i elektorat latynoski, którzy nie rozumieją ostatnich manewrów. W mediach sprzyjających Demokratom (m.in. Washington Post) pojawiły się nawet opinie, że budowanie podziałów w ramach własnego ugrupowania w sprawach imigracyjnych może odbić się negatywnie na wynikach kolejnych wyborów do Kongresu w 2022 roku, co nie bez satysfakcji odnotował z kolei konserwatywny Fox News. Brak konsekwencji w polityce imigracyjnej miałby spowodować utratę większości w obu izbach Kongresu – ostrzegają publicyści stołecznego dziennika.
Przypomniano, że w ciągu minionego półrocza rząd przyzwolił na wygaśnięcie niektórych wiz, opowiedział się za utrudnieniem dostępu do zielonych kart dla inwestorów i wspierał pozbawienie prawa stałego pobytu dla całych grup imigrantów przebywających legalnie w USA. Podtrzymał też procedury deportacyjne Expedited Removal i Title 42, co nie zatrzymało naporu na granice. Przypomina to raczej program imigracyjny Donalda Trumpa niż Joe Bidena – twierdzą media, pisząc o braku konsekwencji w polityce imigracyjnej administracji.
Trudne zmiany procedur
Prawnicy imigracyjni i byli pracownicy administracji zajmujący się tym problemem twierdzą, że Biden ma w wielu sprawach związane ręce. Rząd może nie zgadzać się z pewnymi procedurami wprowadzonymi przez poprzedników, ale wprowadzenie zmian wymaga czasu. Poza tym Departament Sprawiedliwości jest zobowiązany prawnie do obrony wciąż obowiązujących przepisów. Prowadzi to do wielu paradoksów, bo rządowi prawnicy muszą w sądach udowadniać, że procedury wprowadzone przez byłego p.o, sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Chada Wolfa są legalne, nawet jeśli sąd federalny już orzekł, iż nie pełnił on zgodnie z prawem swojego urzędu, bo nigdy nie został zatwierdzony przez Senat. Argumentują nie bez racji, że podważenie wszystkich zmian zatwierdzonych przez Wolfa wywołałoby ogromny chaos w całym departamencie, odpowiedzialnym nie tylko za kontrolę imigracji. Trump przez cztery lata zmienił setki procedur i przepisów dotyczących imigracji, głównie z myślą o ograniczeniu liczby przyjeżdżających do USA, zarówno legalnie, jak i nielegalnie. Przypomnijmy choćby bardziej skrupulatne i wydłużone procedury sprawdzania wniosków wizowych, zablokowanie wjazdu mieszkańcom krajów muzułmańskich, budowę muru granicznego czy ograniczenie do minimum liczby przyjmowanych wniosków wizowych. Niektóre zmiany można było cofnąć od razu (np. zrezygnować z dłuższych i trudniejszych testów na obywatelstwo), inne wymagają czasu, a nawet decyzji Kongresu. A ten na razie nie skończył jeszcze pracy nad dwoma pierwszymi z wielu ustaw, które mają zreformować system. I nie wiadomo, czy w ogóle skończy.
Departament Sprawiedliwości robi jednak, co może. Prokurator generalny Merrick Garland w ostatnich dwóch miesiącach wydał cztery opinie w sprawach imigracyjnych, pozwalając m.in. sędziom imigracyjnym na zamykanie spraw, co pozwoli w przyszłości znacznie zmniejszyć kolejki. W departamencie zatrudniono też doradcę ds. imigracyjnych Lucasa Guttentaga, który ma pomóc w płynnym odchodzeniu od niektórych praktyk wprowadzonych przez Trumpa. Stanowi to jednak dużą próbę cierpliwości dla proimigracyjnych aktywistów i ich prawników, którzy twierdzą, że te działania nie usprawiedliwiają obrony polityki Trumpa w sądach. Złożonych pozwów jest bez liku. Zgodnie z obowiązującym porządkiem prawnym adwokaci reprezentujący rząd są zobowiązani do obrony obowiązujących przepisów, nawet jeśli prezydent wyraża się o nich krytycznie.
Obrona status quo musi jednak drażnić wszystkich liczących na szybkie i znaczące zmiany. Tworzy także narracyjny dysonans w sytuacji, gdy liczba zatrzymań na granicy jest dziś najwyższa od 21 lat i rośnie zagrożenie wariantem Delta koronawirusa i masowo odsyła się ludzi bez przesłuchań imigracyjnych. Prezydent Biden z jednej strony chce reformować system, z drugiej musi bronić schedy po swoim poprzedniku, do czego zobowiązuje go prawo.
Jolanta Telega[email protected]