Dziesięć lat temu przyleciałem do Chicago. Była połowa lipca. Wieczorem przekroczyłem próg domu zakonnego salwatorianów w Merrillville, Indiana. Ksiądz Adam powiedział mi: „Witaj w domu!”. Sanktuarium, jak każdego roku, przygotowywało się do pieszej pielgrzymki. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, co to znaczy. Wkrótce jednak odkryłem, że to doroczne wydarzenie jest swoistym fenomenem. I muszę powiedzieć, że zakochałem się w nim „od pierwszego spotkania”. Pielgrzymka jest nie tylko ważnym wydarzeniem religijnym, jest czymś, co łączy ze sobą tysiące rodaków, Polonię żyjącą w tej części świata. Łączy i wiąże, poznałem wiele małżeństw i rodzin, które poznały się na pielgrzymce do Merrillville.
Z punktu widzenia organizatorów pielgrzymka jest czymś, co trwa cały rok. To nie są tylko dwa sierpniowe dni. Bo pielgrzymka to nie tylko wydarzenie, to bardzo konkretna wspólnota ludzi. Wkrótce miałem okazję się przekonać, że najlepsze znajomości i przyjaźnie zawiązują się w czasie pielgrzymki. I trwają. Po latach wciąż uważam, że wszystko, co łączy ludzi ze sobą, co łączy nas, jako Polonię, jest potrzebne i ważne. Budowanie wspólnoty, która ma swoje korzenie i dla której wiara katolicka jest swoistym spoiwem jest czymś wręcz bezcennym. W ostatnich dniach lipca brałem udział, trzeci już raz, w dorocznym festiwalu kościoła ortodoksyjnych koptów, organizowanego w moim mieście. Jest u nas duża populacja Egipcjan. Kopci to chrześcijanie, ze wspólnoty założonej przez św. Marka Ewangelistę. Po podziale Kościoła na Wschodni i Zachodni w 1054 roku, także wspólnota koptyjska utworzyła swoją gałąź katolicką, będącą w relacji z Rzymem i ortodoksyjną. To, co fascynuje mnie w koptyjskim festiwalu, to wielka liczba młodych ludzi, zaangażowanych w organizację, a także rodzin z dziećmi. Biesiadowanie przy stole, bez alkoholu, poprzedza czas modlitwy w kościele, który wcale nie jest krótki. Egipcjanie posługują się językiem arabskim. Kolejnym dobrym odkryciem było dla mnie to, że Arabowie to nie tylko muzułmanie. Duża grupa chrześcijan to męczennicy za wiarę. Młodzi kopci, widząc na swoim świętowaniu katolickiego księdza, pytali, co mnie tam sprowadza i czy mogą odwiedzić mój kościół i porozmawiać o wierze. Czułem, że tak naprawdę niewiele rzeczy nas różni. Jest wspólnota, która zbudowana jest na wierze w Jezusa Chrystusa.
Podobnie jest na pielgrzymce. To dlatego to wydarzenie to jest czymś więcej niż tylko dwoma dniami marszu. Skąd w ogóle bierze się u ludzi potrzeba pielgrzymowania? Patrząc na życie, trzeba powiedzieć, że życie jest pielgrzymką. Zaczyna się w konkretnym miejscu i czasie i prowadzi do konkretnego celu. Kiedy ludzie decydują się iść na pielgrzymkę, decydują się na wysiłek. Bez samochodu, bez względu na warunki pogodowe, idą, a cel jest jasno określony. Jest nim duchowe doświadczenie spotkania z Bogiem w czasie trasy, mszy świętych sprawowanych po drodze, spowiedzi, modlitwy. A do tego wspólnota ludzi, którzy myślą podobnie, mają podobne cele, których nazywa się na pielgrzymce „braćmi” i „siostrami”, których łączy wiara i poszukiwanie Boga. To właśnie doświadczenie wspólnoty jest czymś, co nie tylko w czasie pielgrzymki, ale na długo później pozostaje i łączy ludzi ze sobą. Bo człowiek potrzebuje wspólnoty. Czuje się w niej bezpiecznie i dobrze, ma świadomość tego, że nie jest sam.
Ilekroć w życiu, od moich lat w szkole średniej, brałem udział w pieszych pielgrzymkach do Częstochowy, zawsze ten czas był dla mnie szczęśliwy. To jedne z najlepszych rekolekcji w drodze, które w życiu odprawiałem. Niezależnie od tego, czy byłem uczestnikiem, czy służyłem innym jako ksiądz, czy byłem organizatorem. Każda pielgrzymka była dla mnie czasem wyjątkowym i szczególnym. Na każdą czekałem. Świadomość tego, że mogę podzielić się z kimś swoim życiem, doświadczeniem wiary w Boga oraz to, że inni ubogacają mnie tym samym, było czymś wręcz bezcennym. Doceniałem to, jak bardzo człowiek dla człowieka może być darem.
W ogóle istnienie miejsc, które nazywamy sanktuariami, jest czymś wyjątkowym. Tak postrzegam na przykład sanktuarium w Merrillville, Indiana. Choć za granicą stanu, jednak prawie na przedmieściach metropolii Chicago, sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej, podobnie jak Gaździny Podhala w Munster, są miejscami, gdzie Polacy na emigracji mogą znaleźć swój dom. Kiedy raz na jakiś czas czują potrzebę duchowego odpoczynku, wyciszenia, modlitwy, a także budowania wspólnoty, zawsze w takich miejscach-sanktuariach mogą znaleźć to, czego bardzo od duchowej strony szukają. Dlatego każdy dzień w ciągu roku, kiedy ludzie decydują się na wyjazd do sanktuarium jest pielgrzymką. I dobrze, że tak jest. Sam raz po raz jadę do sanktuarium na swoją osobistą pielgrzymkę. To moje osobiste rekolekcje, czas spotkania z Panem Bogiem, z samym sobą i poznawania ludzi. Czas, który zawsze bardzo cenię. Wzmacnia moje chrześcijańskie korzenie. I moją tożsamość. Żyję nadzieją, że sanktuaria będą wciąż dobrymi przystankami w drodze, w których człowiek spotka się nie tylko z Panem Bogiem, ale i z drugim człowiekiem i samym sobą.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.