Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 17:01
Reklama KD Market

Smutek olimpijski

W historii światowego sportu jest to najdziwniejsze z wydarzeń. Olimpiada w Tokio przejdzie z pewnością do historii. Choć stawiam dolary przeciw orzechom, że na pewno nie zostanie zapamiętana jako radosne święto szlachetnej olimpijskiej rywalizacji. 

Wydawać by się mogło, że w dziejach ruchu olimpijskiego widzieliśmy już wszystko. Przechodziliśmy stopniowo od szlachetnej rywalizacji amatorów do igrzysk rozgrywanych między profesjonalistami-amatorami, dla których sport stał się intratnym źródłem dochodu. Okupionym zdrowiem i gigantycznym wysiłkiem, ale dochodu. Widzieliśmy stopniowe wchodzenie na arenę wielkich sponsorów – globalnych korporacji i wielkich stacji telewizyjnych. I miliardowe inwestycje miast-gospodarzy, wspierane z pieniędzy podatników państw, dla których organizacja igrzysk stała się kwestią prestiżu. Dla niektórych także pomnikowych projektów infrastrukturalnych, choć w innych miastach śladem po chwili świetności są jedynie niszczejące i już niepotrzebne obiekty sportowe. Dla Greków igrzyska w Atenach w 2004 roku i zaciągnięte długi były preludium do późniejszego kryzysu.

To jednak były problemy normalnych czasów. Teraz jest inaczej. Przed igrzyskami byliśmy świadkami skrajności – od hamletyzowania Japończyków na temat, czy w ogóle przeprowadzić zawody, po użalanie się nad tekturowymi łóżkami, na których zawodnicy (podobno) nie mogli uprawiać seksu. Olimpiada Tokio 2020 odbywa się w 2021 roku, bez publiczności i w kuriozalnych, pandemicznych okolicznościach. Z góry skazana na finansową porażkę. Dumni Japończycy, którzy zbudowali skazane na pustkę stadiony i areny mogą myśleć jedynie o honorze i minimalizowaniu strat. 

Wydawałoby się, że igrzyska bez kibiców to wymarzony czas dla telewizji, które zresztą płacą za prawa do transmisji krocie. Przesunięcia czasowe sprawiają, że w najlepszym czasie antenowym można pokazać na głównych kanałach odpowiednio spreparowaną papkę, zapewniającą dobrą oglądalność. Pamiętając dotychczasowe produkcje telewizji NBC, od dekad mającej w USA prawa transmisyjne, słowo „papka” jest tu zresztą jak najbardziej na miejscu, ale i europejskim stacjom niewiele tu brakuje. Z drugiej strony to właśnie telewizja ratuje te igrzyska. Tylko te pieniądze i pieniądze sponsorów, pozwalają Japończykom ograniczać gigantyczne straty. Ale pandemia zmieniła też publiczność telewizyjną, która po prostu jest zmęczona oglądaniem sportu na ekranie kina domowego czy smartfona. Aby zwiększyć wskaźniki oglądalności, trzeba będzie jeszcze więcej bodźców – doraźnych, wyrywkowych, ale bardziej wybiórczych, skoncentrowanych tylko na „swoich” i dyscyplinach, które mogą wzbudzić szersze zainteresowanie. A gdzie w tym miejsce na pokazanie rozmachu igrzysk i setek dyscyplin?

Uświadomiłem sobie to dość dobitnie, oglądając pierwsze dni rywalizacji i beznadziejnie oczekując na pierwszy medal Polaków. To nieważne, czy mogę widzieć w najwyższej rozdzielczości każdą grudkę błota tryskającą spod kół kolarki górskiej czy wymiotującego z wysiłku na mecie zwycięzcę męskiego triathlonu. Że wszystko, na co patrzę, jest najnowocześniejsze i technologicznie najlepsze. Sporty olimpijskie, często niszowe i oglądane często tylko raz na cztery lata, to przede wszystkim radość kibiców. Tych oglądających zawody na żywo, często za bilety warte fortunę i kibicujących zawodnikom swojego kraju. To jedna z nielicznych globalnych imprez, która zapewniała nie tylko atmosferę rywalizacji, ale także poczucie pewnej wspólnoty. Tego właśnie nas pozbawiono. To wszystko jest po prostu smutne i pozbawione tej elementarnej radości obcowania sportowców z kibicami. Nawet gdy dla tych pierwszych jest to często impreza życia i walka o wielkie pieniądze z kontraktów. A gdzie miejsce na wspólne spotkania sportowców z różnych krajów, które tak żywo wspominają byli olimpijczycy? 

Zaryzykuję też twierdzenie, że emocjonalne rozhuśtanie dzisiejszego świata, rozedrganego przez media społecznościowe, przyczyniło się do tego, że całą olimpiadę przyjmujemy bez większych emocji, jakie w przeszłości towarzyszyły tym imprezom. Ale co się dziwić? Życie przecież i bez tego szykuje nam nieustanne igrzyska. I nie pomoże mnożenie dyscyplin, często promowanych przez sponsorów i producentów sprzętu – deskorolek, kijów do softballa, rowerów itd. 

Igrzyska czasu pandemii, w sanitarnych bańkach, bez widzów, przy protestach społecznych, w rozgrzanym do czerwoności Tokio (efekt cieplarniany?), z przechodzącym gdzieś nieopodal tajfunem – oto smutny znak naszych czasów. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama