Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 10:28
Reklama KD Market
Reklama

On już doszedł do końca

Za tydzień piesza pielgrzymka z Chicago do Merrillville, kolejna, trzydziesta czwarta już, po ubiegłorocznej, pandemicznej online. Wielkie wydarzenie dla katolickiej części chicagowskiej Polonii i nie tylko zresztą. Od lat budzi powszechne zainteresowanie. W tym roku będzie znowu inna, nawet bardzo inna. Jeden z czołowych pielgrzymów, a w zasadzie od samego początku jej przewodnik, ks. Józef Zuziak, salwatorianin, wyrwał się tym razem przed grupę, daleko do przodu. Już doszedł do celu, nie tylko tegorocznej pielgrzymki, ale swojej życiowej, która trwała długo, bo 87 lat, a jednak jakby wciąż trochę za krótko.

Trudno nie zatrzymać się na fakcie śmierci Ojca Józefa. Wystarczy popatrzeć i posłuchać lokalnych mediów, tak wiele głosów wdzięczności dla tego bardzo skromnego, a zarazem wielkiego człowieka, jakim był. W Merrillville, Indiana i środowisku polonijnym metropolii Chicago żył i pracował od prawie 52 lat. To nie bagatela, zważając, że księża diecezjalni i zakonnicy są co jakiś czas przenoszeni na inne placówki, w przypadku tych drugich, tak kobiet jak i mężczyzn, czasami w miejsca bardzo odległe. On przypłynął „Stefanem Batorym” 7 października 1969 roku, trochę przypadkowo, zauważony przez przełożonych zakonnych w Polsce, zaledwie trzy lata po święceniach kapłańskich, których udzielił mu w roku Milenijnym 1966, jeszcze wtedy arcybiskup Karol Wojtyła. W bagażu, jak wspominał, przewoził krakowskie stroje ludowe dla zespołu muzyczno-tanecznego „Chopin”, który działał w polonijnym wówczas Gary, Indiana, a w którym później przez długie lata tańczył i śpiewał Ojciec Józef. Przypłynął i został, na całe życie. Nie tylko dlatego bynajmniej, że takie były czasy i trudno było wymieniać zakonników pomiędzy Polską i Stanami Zjednoczonymi. Dlatego, że młody wtedy Ojciec Józef zaangażował się we wszystkich możliwych kierunkach działalności, w jakie mógł angażować się jako ksiądz. Szczerze pokochał Polonię, wyczuwając przede wszystkim jej potrzeby duchowe i kulturowe. Zaczął zapuszczać korzenie i choć przyrównując do drzewa, wyrosło ono wielkie i mocne, do końca pozostał młody duchem, mając wciąż świeże i zielone gałązki.

Ksiądz Józef Zuziak był przede wszystkim Człowiekiem. Celowo piszę przez wielkie „C”. Być może wpłynął na to trudny okres dzieciństwa związany z II Wojną Światową, czas spędzony z rodziną na wygnaniu, szkoła i dorastanie, a na pewno sama rodzina, którą kochał do końca i w której życiu czynnie uczestniczył. Był otwarty na innych, dzisiaj wielu właśnie za to mu dziękuje. Znajdował dla nich czas, a to jest bardzo ważne. Słuchał, radził, a czasami rozładowywał napięcia opowiedzeniem jakiegoś żartu. Trudno mu było odmówić, kiedy ktoś go o coś prosił. Kiedy go poznałem, dziesięć lat temu, czasami robił wrażenie zagubionego, nie chcąc wtrącać się w takie czy inne sprawy, zawsze jednak był dyspozycyjny i nigdy nie zawiódł. 

Ksiądz Józef był też do końca Polakiem i wielkim patriotą. Nigdy się nie zamerykanizował. Polska i jej sprawy były dla niego najważniejsze. Zawsze na bieżąco, bacznie uczestniczył w wydarzeniach na polskiej scenie, odważnie je komentował i wyrażał swoje zdanie. Kochał swoją Ojczyznę i jej historię. Jako człowiek z południa Polski, utożsamiał się zwłaszcza z Góralami. Związek Podhalan Północnej Ameryki stał się istotną częścią jego serca. Jako kapelan otaczał duchową troską wiele kół, włączając się w ich życie religijno-kulturalne. Naśladował w tym swojego duchowego mistrza, jakim był św. Jan Paweł II. Związek Podhalan obok wielu wyróżnień nadał mu także zaszczytny tytuł Kapelana Honorowego. A przecież Ojciec Józef potrafił odnaleźć się także wśród Ślązaków i Podlasiaków, i w ogóle w każdej grupie polonijnej. To było jego życie. Ukoronowaniem tej działalności było odznaczenie Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, którego dokonał w Chicago Prezydent Polski Andrzej Duda, w maju 2018 roku. 

Przede wszystkim jednak Ojciec Józef Zuziak był księdzem, w zgromadzeniu zakonnym salwatorianów. Przez te wszystkie lata niejednokrotnie był przełożonym wspólnoty zakonnej w Merrillville, był odpowiedzialny za jej życie i finanse. Był duszpasterzem, który każdego dnia stawał przy ołtarzu, aby odprawić mszę świętą. Spowiadał, namaszczał chorych i bardzo troszczył się o starszych i umierających, których często odwiedzał. Błogosławił małżeństwa, chrzcił dzieci. Duchowe siły czerpał z życia i modlitwy. Brewiarz, różaniec, koronka do Miłosierdzia Bożego, adoracja Najświętszego Sakramentu, Apel Jasnogórski i inne praktyki duchowe, to była jego codzienność, czego jestem świadkiem. Dbał o to, by samemu regularnie przystępować do spowiedzi świętej. Czasami bardzo wyciszony, rozmyślał nad sprawami i problemami, które działy się wokół. Jego bardzo szczególnym dziełem życia było jednak wybudowanie kościoła-sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville, „cudowne”, jak mawiał, natknięcie się na obraz Matki Bożej „z łezką” oraz pielgrzymka piesza z Chicago. W kościele, w którym znał każdy detal, obok obrazu, jego oczkiem w głowie była Panorama Tysiąclecia. Tam także znał szczegóły i mechanizmy. Był zresztą swego rodzaju „złotą rączką” i nie bał się montować i konstruować. Najważniejsze jednak, co pozostało, to jego głos narratora w Panoramie oraz… organki, które przy ostatnim remoncie udało się nagrać, choć bardzo się przed tym bronił.

Organki to w ogóle osobna historia i bardzo charakterystyczny rys w portrecie Ojca Józefa. Jego koncertowych organków kochały słuchać dzieci i dorośli, a nawet sam św. Jan Paweł II. Ile miał w posiadaniu tych instrumentów, tego nie wie nikt. Były różne i on się na nich znał, wszak to jedno z naczelnych hobby, które posiadał. Bo był jeszcze sport, zwłaszcza zimowa jazda na nartach i rower. Organki jednak na długo zostaną w pamięci wielu.

I w końcu pielgrzymka piesza. Nazywał ją „rekolekcjami w drodze”. Czekał na nią cały rok, cieszył się jak dziecko, otoczony grupą wspaniałych ludzi, współorganizatorów i współprzewodników. Zawsze bardzo im wdzięczny. Cieszył się z każdego pielgrzyma i świadectw, które po zakończeniu zostawiali pątnicy. Żył historiami małżeństw, które poznały się w czasie pielgrzymek, a później chodzili z dziećmi. Tej pielgrzymkowej pasji Ojca Józefa nie da się opisać, a przecież każda pielgrzymka była przez niego nie tylko omodlona, ale też okupiona cierpieniem, także tym niewidocznym, duchowym. On stał się jej duchowym ojcem i przewodnikiem i co bardzo wielu podkreśla, tam, gdzie był w danej chwili Ojciec Józef, ludzie czuli się bezpieczni. Tę XXXIV będzie wspierał już z innej perspektywy, wierzę jednak, że będzie na niej obecny. Ona jest szczególnie przez niego wycierpiana, zwłaszcza ostatnimi miesiącami choroby i umierania. Wspierając ją z drugiej strony życia, ufam, wyprosi Boże błogosławieństwo dla wszystkich jej uczestników, organizatorów i wolontariuszy. Samo hasło tegorocznej pielgrzymki: „Maryjo, Tyś moją Królową”, przybiera nowego brzmienia. Staje się jakby ostatnim słowem Ojca Józefa Zuziaka do wszystkich, którzy go znali. Słowem-wyznaniem: „Tyś MOJĄ Królową”! 

Trudno jest zamknąć tak barwną i głęboką w treść historię życia tego człowieka, zakonnika i kapłana. On sam często mówił: „Mam przywilej i honor, aby…”. Ja także miałem bardzo szczególny przywilej i honor, by poznać ks. Józefa i żyć z nim pod jednym dachem przez siedem lat. Mam nadzieję, że sporo się nauczyłem tego, co najlepsze. Dziś z perspektywy nieba i katolickiego cmentarzyka św. Piotra i św. Pawła w Merrillville, tuż za pielgrzymkowym parkingiem, z którego widać kościół i klasztor, Ojciec Józef będzie spoglądał na swoje życie i jego dzieło. Niech nad nim czuwa, a ziarno wrzucone w tamtejszą ziemię, niech wydaje i wydawać będzie piękne owoce!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama