Magda i Wojtek przyjechali do Stanów na początku lat osiemdziesiątych. Oboje pochodzili z okolic Tarnowa. I chociaż przez ponad dwadzieścia lat mieszkali w pobliskich miasteczkach, i chodzili do tego samego liceum w Tarnowie, poznali się dopiero w Chicago, na parafialnym pikniku. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wojtek nie zamierzał tracić czasu, wiedział, że z Magdą chce spędzić resztę życia. Ona też była pewna, że to jest ten jedyny. Po trzech miesiącach byli już zaręczeni, a pół roku później, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, powiedzieli sobie sakramentalne „tak”.
Byli bardzo zgraną parą. Magda była ambitna – pracowała w polskim sklepie w ciągu dnia, a wieczorami uczęszczała do collegu. Jej marzeniem był powrót do wyuczonego zawodu – w Polsce pracowała jako nauczycielka i kochała swoją pracę. Tęskniła za dziećmi, rozgardiaszem szkoły i dziecięcym śmiechem. Planowali z Wojtkiem mieć trójkę dzieciaków, ale przez pierwsze lata małżeństwa byli zbyt zajęci nauką i pracą, żeby o tym myśleć.
Wojtek, który w Polsce skończył politechnikę, w Stanach trafił do fabryki. Na początku pracował przy taśmie, ale z czasem jego przełożony docenił jego wiedzę i umiejętności. Zaczął go uczyć obsługi maszyn CNC. Wojtek przyswajał wiedzę bardzo szybko i wkrótce zmienił stanowisko pracy, został awansowany i sam zaczął trenować nowych pracowników.
Minęło kilka lat i Magda z Wojtkiem zaczęli myśleć o powiększeniu rodziny. Jednak upragnione dziecko się nie pojawiało. Lekarz uspokajał, że tak to zwykle jest i trzeba być cierpliwym, ale kiedy po roku starań Magda ciągle nie mogła zajść w upragnioną ciążę, zaczęli badania. Wykazały one zaburzenia hormonalne u kobiety, które zaczęto leczyć. Kuracja wkrótce przyniosła rezultat – Magda spodziewała się upragnionego dziecka. Niestety, radość nie trwała długo. Któregoś wieczoru poczuła ostry ból. Natychmiast pojechali na ostry dyżur, gdzie lekarz potwierdził ich najgorsze obawy – stracili dziecko. Dwie kolejne ciąże zakończyły się w taki sam sposób. Byli zdruzgotani i nie mieli już siły dalej próbować. Uznali, że najwyraźniej tak ma być – mają pozostać sami. Pracowali, podróżowali, starali się cieszyć życiem.
Na początku pobytu w USA zaprosili do siebie siostrę Wojtka, kilka lat później również jego młodszego brata. Rodzeństwo Wojtka poradziło sobie w Stanach bardzo dobrze. Założyli rodziny i doczekali się dzieci. Siostra Marysia miała trzy córki, brat Michał syna i córkę. Cała duża rodzina była ze sobą bardzo zżyta, pomagali sobie nawzajem, spędzali razem święta. Bezdzietne małżeństwo rekompensowało sobie brak własnych dzieci opieką nad bratankami i siostrzenicami, a dzieciaki kochały oddanych im ciocię i wujka.
Lata mijały w miarę spokojnie. Magda i Wojtek przyzwyczaili się do swojego życia we dwoje. Każdego roku odwiedzali Polskę, żeby zobaczyć się ze swoimi starzejącymi rodzicami. W czasie jednego z takich pobytów Magda wyczuła w piersi niewielki guzek. Pomyślała, że to pewnie nic takiego, ale planowała sprawdzić to ze swoim lekarzem po powrocie do Chicago. Jednak po powrocie wpadła w wir pracy i życia towarzyskiego, i zapomniała. Kiedy pół roku później poszła na mammograf, guz okazał się spory. Lekarz natychmiast zlecił biopsję. Wieści były niepomyślne – zaawansowany rak piersi. Magda zaczęła swoją najtrudniejszą w życiu walkę. Przez dwa lata terapia zdawała się odnosić skutek. Był okresy remisji, kiedy wydawało się, że choroba jest w odwrocie i można odetchnąć z ulgą. Po czterech latach choroba wróciła i ukochana Magda, ku ogromnej rozpaczy Wojtka, odeszła.
Wojtek starał się żyć normalnie, ale w jego sercu pozostała wielka rana. Po jakimś czasie rodzeństwo zaczęło go swatać z różnymi znajomymi, ale żadna z nich nie dorównywała zmarłej żonie. Wojtek nie chciał się z nikim wiązać. Ponieważ nie miał dzieci i niemalże żadnych oszczędności, które poszły na pokrycie rachunków medycznych żony i wysłanie jej ciała do Polski, zaczął się martwić, co się stanie, gdy sam odejdzie. Chciał spocząć w Polsce obok ukochanej żony, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że jest to dość kosztowne i nie chciał obarczać kosztami rodzeństwa. Zaczął sprawdzać możliwości wykupienia ubezpieczenia na życie. Miał 57 lat i trochę się obawiał, czy w jego wieku ktokolwiek zechce go ubezpieczyć i czy ewentualne składki nie będą zbyt wysokie. Kolega z pracy poradził, aby wykupił sobie polisę w PNA na $30.000. Mogłaby ona pokryć koszty transportu ciała do Polski i pogrzebu. Wojtek posłuchał rady, skontaktował się z biurem PNA i wykupił stałe ubezpieczenie na życie z miesięczną składką $74.01.
Wojtek zmarł na wylew krwi, gdy miał 73 lata. Dla rodziny był to ogromny cios. Nie dość, że zabrakło ukochanego wujka, to jeszcze koszt spełnienia jego ostatniego życzenia i pochowania w rodzinnym kraju okazał się naprawdę wysoki. Rodzeństwo Wojtka i ich dzieci postanowili złożyć się na ten cel. W trakcie porządkowania rzeczy wujka odkryli teczkę z napisem „Ważne dokumenty”. Tam, poza aktami urodzenia, małżeństwa i innymi dokumentami, znajdowała się polisa PNA. Okazało się, że pokryła wszystkie koszty pochówku. Zapobiegliwy Wojtek zabezpieczył najbliższych w najlepszy możliwy sposób – pozostawiając po sobie polisę ubezpieczeniową.
Zapraszamy do skorzystania z naszych usług PNA, organizacji, która chroni finansowo rodziny polskiego pochodzenia od 1880 roku.
Prosimy o kontakt z lokalnym przedstawicielem lub biurem głównym PNA w Chicago. Doradzimy i pomożemy wybrać plan ubezpieczenia na życie dostosowany do potrzeb i możliwości każdego klienta.
PNA: 1-773-286-0500 wew. 325 (Bart), 344 (Halina), 330 (Jolanta)