Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 03:18
Reklama KD Market
Reklama

Kosmiczne targowisko próżności

Czy rankiem 20 lipca 2021 byliśmy świadkami epokowego wydarzenia? Sądząc po reakcji mediów – bez wątpienia. Choć lot multimiliardera na granice naszej atmosfery nie był ani pierwszy, ani przełomowy, medialny świat stanął na głowie. 

Wystarczył pobieżny przegląd kanałów: CBS, NBC, ABC, CNN, MSNBC, a w Europie BBC, France 24, TVN 24, Polsat News itd., itp. przerwały nadawanie normalnego strumienia wiadomości, aby pokazać start rakiety Blue Origin. Była 42. rocznica pierwszego lądowania człowieka na Księżycu, do czego też z zadęciem nawiązywano. Dziewięć dni wcześniej podobny rozgłos towarzyszył lotowi Virgin Galactic sir Richarda Bransona, który przy użyciu innej technologii (samolot, nie rakieta) wygrał wyścig z czasem w dziedzinie szumnie nazwanej „turystyką kosmiczną”.

„Kosmiczny” event Bezosa został świetnie skrojony pod media. (Celowo użyłem cudzysłowu, bo rakieta Blue Origin w kosmos nie poleciała). Mimo że pojazd wzniósł się na wysokość 106 km, mieliśmy do czynienia z medialną jednością czasu, miejsca i akcji. Wszystko zmieściło się w obiektywach kamer w 11 minutach, choć transmisja z odliczania i towarzyszące im komentarze ekspertów budowały wcześniej napięcie, tak jakby miało stać się coś epokowego. A chodziło przecież o suborbitalny lot rakiety dający możliwość przeżycia 3-4 minut w warunkach mikrograwitacji. 

Jednym ciągiem można było zobaczyć start, osiągnięcie punktu szczytowego, lądowanie rakiety nośnej i samego lądownika. Kilkanaście minut opowiadania o możliwości spełniania ludzkich marzeń. W sumie –  piękna reklama rodzącego się sektora usług, które chcą stworzyć Jeff Bezos założyciel Amazona, miliarder Richard Branson i Elon Musk, twórca elektrycznych Tesli. Z tej trójki najpoważniejsze osiągnięcia ma ten ostatni, bo konstruowane przez niego rakiety Falcon 9 docierają na orbitę, dając możliwość dotarcia do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSS). 

Być może cała sprawa nie byłaby nawet warta wspomnienia. W końcu sam w kosmos już nie polecę. Niech milionerzy latają sobie za własne pieniądze – nie mój cyrk, nie moje małpy. Wyścig trzech superbogatych ekscentryków o to, kto pierwszy uruchomi regularny serwis dla klientów z głębokimi kontami, to raczej materiał dla mediów pokroju Vanity Fair, Variety czy polskiego Pudelka. To tabloidy i brukowce powinny kanalizować fascynacje i emocje związane z życiem klas uprzywilejowanych i sławnych. Ale tu właśnie jest pies pogrzebany, bo mainstreamowe media uwikłały się w jakiś bełkot o „nowych granicach” i „nowej epoce” w historii ludzkości, roztaczając przy tym wizje przeprowadzki ludzkości w przypadku katastrofy klimatycznej. Dokąd? Kiedy? W jakiej liczbie? – O tym już nie fantazjowano, bo trzeba by było powiedzieć, że owe ocalenie byłoby także przywilejem najbogatszych. Co smutniejsze, zaangażowano do tego najlepszych dziennikarzy i komentatorów. W odmętach politycznej poprawności zapomniano przy tym o hipokryzji całej sytuacji – przecież uczestniczymy w zabawach multimiliarderów, którzy na co dzień unikają płacenia podatków, mają delikatnie mówiąc nie najlepszą opinię, jeśli chodzi o respektowanie praw pracowniczych (Amazon) czy praktyki księgowe (Tesla). Z jednej strony są częścią wielkiego lobby promującego wprowadzanie kontrowersyjnych programów zatrzymania zmian klimatycznych, z drugiej – wysyłając swoje konstrukcje w kosmos zwiększają ślad węglowy. Na razie symbolicznie, ale na liście u Bezosa jest już podobno zapisanych 600 chętnych na suborbitalny rollercoaster. A to oznacza już masowe starty i lądowania, a nawet jeśli zastosowana przez Blue Origin technologia, obejmująca m.in. napęd na ciekły tlen i wodór, jest w miarę przyjazna środowisku, to samolot Bransona lata już na paliwie stałym, a więc kopci. 

Na tym tle zabrakło także i innej głębszej refleksji. Już samo porównanie wyczynów Bezosa czy Bransona z programami kosmicznymi z lat 60. i 70. jest obrazą dla tych drugich. Przypomnijmy, że pierwsze załogowe loty suborbitalne przeprowadzono prawie 60 lat temu, tuż przed wysłaniem pierwszego człowieka na orbitę i wiązało się to z rzeczywistym ryzykiem. Nie wiemy dokładnie, ile osób zginęło podczas wyścigu kosmicznego, bo ZSRR stosował blokadę informacyjną. Oficjalnie doliczono się 31 ofiar katastrof, awarii, pożarów i nieudanych testów. 

Zapomniano też o tym, że ostatni ambitny amerykański program lotów załogowych zakończono prawie dekadę temu. Po uziemieniu promów kosmicznych, aby wysłać astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną (MSS), Stany Zjednoczone najpierw musiały korzystać z usług Rosjan, a ostatnio – z prywatnych inicjatyw. Program załogowego lotu na Marsa to ciągle muzyka przyszłości, a na Księżyc prędzej dolecą Chińczycy, niż powtórzą to Amerykanie. MSS przypomina coraz bardziej złom niż miejsce poważnych badań orbitalnych, a trudno sobie w najbliższej przyszłości wyobrazić umieszczenie na orbicie czegoś, co nie będzie zależne od Rosjan czy Chińczyków albo nie stanie się kosmicznym hotelem dla superbogatych. 

Na tle tych problemów dużo lepiej sprzedaje się 11-minutowa transmisja z wycieczki dla superbogatych albo zdjęcie elektrycznej Tesli wystrzelonej w kosmos przez Elona Muska wraz z manekinem. Koniecznie na tle niebieskiej, choć coraz bardziej rozgrzanej Ziemi. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama