Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 19:56
Reklama KD Market

Wrzawa wokół pewnej decyzji

W ostatnich dniach dosłownie zawrzało w wielu środowiskach katolickich po tym, jak papież Franciszek ogłosił dokument „Traditionis custodes” („Opiekunowie tradycji”) dotyczący sprawowania liturgii rzymskiej sprzed reformy z 1970 roku. Zapewne dla części ludzi niewiele mówi ani słowo „tradycja”, ani „liturgia rzymska”, a co dopiero jej reforma. Nie mówi, gdyż nawet jeśli są praktykującymi katolikami, prawdopodobnie od dzieciństwa uczestniczą w liturgii mszy świętej sprawowanej w kościołach według nowego, posoborowego rytu, w języku narodowym. Okazuje się jednak, że miłośników i zwolenników dawnego rytu jest wielu, co ciekawsze nawet, są oni przedstawicielami młodego pokolenia oraz inteligencji. Trudno jest polemizować ze zwolennikami tradycji, mają do niej prawo, a rytów, w których sprawowana jest liturgia w Kościele rzymsko-katolickim było i jest kilkanaście. Nie zamierzam polemizować. Szanuję wybór każdego. Znam wiele osób, które uczestniczą regularnie w mszach według nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, powstały gdzieniegdzie parafie personalne dla tej części wiernych. Owa forma nigdy nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia, może dlatego, że czuję przywiązanie do formy zwyczajnej, w której uczestniczę od dzieciństwa, a od dwudziestu dwóch lat celebruję każdego dnia. Cała kwestia, a w zasadzie jej odbiór i ostra krytyka papieża Franciszka bardzo mocno mnie dotyka, a nawet boli. Dlaczego?

Kiedy w 2007 roku papież Benedykt XVI ogłosił dokument „Summorum Pontificum” („Najwyżsi kapłani”), mieszkałem w Rzymie. Od dwóch lat mogłem uczestniczyć w celebracjach, którym przewodniczył papież Benedykt XVI. Były dla mnie zawsze dużym przeżyciem. Sprawowane z wielkim namaszczeniem i godnością odsłaniały duchowość liturgiczną i jej umiłowanie przez papieża. Uczyłem się od niego, że w liturgii wszystko ma swój czas i miejsce. Liturgia nie jest przestrzenią na „radosną twórczość” celebransa i wspólnoty, nie potrzebuje dodatkowych komentarzy i zbędnych słów. Jest piękna sama w sobie, a tym pięknem przyczynia się do oddawania chwały Bogu, o co przecież w liturgii chodzi. Zawsze towarzyszyło jej wielkie skupienie i cisza, która pomagała w modlitwie i na długo pozostawała w człowieku, kiedy wracał do domu. Papież nie ukrywał jednak swojego umiłowania do tradycji, także w liturgii. Jako wytrawny teolog potrafił głęboko interpretować każdy gest i słowo. Miał też świadomość rany, którą niewątpliwie przyniósł wspólnocie Kościoła spór ze zwolennikami Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, na czele z jej założycielem, ekskomunikowanym przez św. Jana Pawła II, abp. Marcelem Lefebvrem. Ówczesny papież szukał sposobu na to, jak doprowadzić do pojednania i włączenia na nowo do wspólnoty kościelnej jej członków. Przede wszystkim jednak kierował się duchowym dobrem tych wiernych, którzy w takiej formie chcieli się modlić. Już wtedy pojawiły się głosy krytyki, podobnie jak to jest dzisiaj, tyle, że w odwrotnym kierunku. Wielu uważało, że papież dokonuje niepotrzebnego zwrotu do tyłu, że dopuszcza podziały wewnątrz wspólnoty. Z czasem jednak sprawa się przyjęła i specjalnie nikt na to nie reagował.

W pewnym momencie jednak zauważyłem, zwłaszcza w środowisku księży, że dochodzi do ostrych nieraz dyskusji na temat formy. Zadziwiająco wielu młodych zaczęło podkreślać, jak ważna jest ta forma, strój liturgiczny i sposób celebracji. Można było czasami odnosić wrażenie, że umiłowanie takiego kierunku wiąże się z potrzebą spełnienia własnego ego, wzmocnienia klerykalności oraz podkreślenia wyjątkowości. Grupa miłośników „trydentu”, jak się potocznie określa, zaczęła się szybko powiększać. Trudne było dla mnie do zaakceptowania to, że niektórzy księża, kwestionując delikatnie pobożność celebracji w rycie zwyczajnym, zaraz po niej zaczynali liturgię w rycie nadzwyczajnym, aby dopełnić wagi święta. Przyznam, że bywały sytuacje, które mnie niepokoiły. Jednak jako prezbiter zawsze starałem się celebrować Eucharystię nabożnie i wyjątkowo, przede wszystkim przestrzegając instrukcji „Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego”, dokumentu, który reguluje wszystko, co dotyczy sprawowania liturgii mszy św. Ponieważ człowiek cały czas dojrzewa i się uczy, ja również niejednokrotnie dopuściłem się pewnych liturgicznych wykroczeń, do czego się przyznaję. Nigdy jednak nie dotyczyły one czegoś, co jest najważniejsze. Z czasem widzę jednak, że obok formy, czymś ważniejszym jest istota liturgii. Piękno prowadzi do głębi i o to powinno zawsze chodzić. Bo msza św. nazywana „źródłem i szczytem całego życia chrześcijańskiego” jest najgłębszą formą modlitwy i oddania chwały Panu Bogu, a jednocześnie prowadzi do komunii ze wspólnotą, w której jest sprawowana. W moim życiu nigdy dotąd nie miałem z tym problemu. 

Papież Franciszek ogłosił dokument, na mocy którego ograniczył, a nie zlikwidował, możliwość stosowania formy nadzwyczajnej. Sam papież, wyjaśniając powody, zwraca uwagę na potrójny niepokój, który w nim jest. Po pierwsze, stwierdza, że „możliwość zaoferowana przez Jana Pawła II, a z jeszcze większą wielkodusznością przez Benedykta XVI, mająca na celu przywrócenie jedności ciała kościelnego, z uszanowaniem różnych wrażliwości liturgicznych, została wykorzystana do zwiększenia dystansów, zaostrzenia różnic i budowania przeciwieństw, które ranią Kościół i hamują jego postęp, narażając go na ryzyko podziałów.” Po drugie, „nadużycia jednej i drugiej strony w sprawowaniu liturgii.” Te nadużycia dotyczą nie tylko formy nadzwyczajnej, ale także zwyczajnej. Papież zaniepokojony jest także tym, że „instrumentalne używanie Missale Romanum z 1962 r., które coraz bardziej charakteryzuje się rosnącym odrzuceniem nie tylko reformy liturgicznej, ale i Soboru Watykańskiego II, z bezpodstawnym i niemożliwym do obrony twierdzeniem, że zdradził on Tradycję i „prawdziwy Kościół”. W końcu, pisze papież: „w słowach i postawach wielu osób coraz wyraźniej widać, że istnieje ścisły związek między wyborem celebracji według ksiąg liturgicznych sprzed Soboru Watykańskiego II, a odrzuceniem Kościoła i jego instytucji w imię tego, co uważają za „prawdziwy Kościół”. Jest to zachowanie sprzeczne z komunią, podsycające dążenie do podziału – „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa” – na które apostoł Paweł zareagował stanowczo”. Papieżowi chodzi zatem o jedność.

Krytyka papieskiej decyzji i jego samego, nie pierwsza zresztą, przeraża. Odsłania, jak silne są w samym Kościele postawy antypapieskie. Pokazuje poziom braku posłuszeństwa i szacunku. Polski benedyktyn, 91-letni ojciec Leon Knabit, wyświęcony na długo przed Soborem Watykańskim II, przypomniał z tej okazji słynną maksymę: „Roma locuta, causa finita – Rzym przemówił – sprawa zakończona”. A Benedykt XVI powiedział, że Kościół jest tam, gdzie papież. A gdzie Kościół, tam Chrystus. Katolik jest posłuszny Piotrowi naszych czasów i zanim zabierze głos, pozna dobrze dokument papieski oraz autoryzowane komentarze. Nie dajcie się zwieść próżnym i obcym naukom”. Całkowicie zgadzam się z takimi głosami i nie krytykuję decyzji papieża Franciszka. Przyjmuję ją z pokorą i dobrze by było, by inni tak też ją przyjęli. Kto wie, co Duch Święty ma przez to do powiedzenia Kościołowi? Wierzę, że ma. Warto słuchać!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama