Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 00:38
Reklama KD Market

Na kłopoty – imigranci

Na kłopoty – imigranci
fot. MICHAEL REYNOLDS/POOL/EPA-EFE/Shutterstock

Wskaźnik dzietności w USA wyniósł w 2020 roku 1,64 dziecka na kobietę – poinformowało U.S. Centers for Disease Control and Prevention. To o 4 proc. mniej niż przed rokiem i zarazem najniższa wartość indeksu w historii kraju. Media biją na alarm i jako ratunek przed wyludnieniem wskazują na konieczność przyjmowania większej liczby legalnych imigrantów.

Dane U.S. Centers for Disease Control and Prevention, CDC, które zajmuje się nie tylko koronawirusem, ale także gromadzeniem danych dotyczących zdrowia publicznego, rzeczywiście mogą niepokoić. Aby utrzymać zastępowalność pokoleń, wskaźnik dzietności powinien wynosić 2,1. Ta liczba to jeden z filarów współczesnej demografii. Problem w tym, że w przypadku większości społeczeństw krajów rozwiniętych jest to poziom nieosiągalny. Wiek pierwszego macierzyństwa ciągle się opóźnia, a rodziny (mniejsza z tym, czy żyjące w sformalizowanych związkach) rzadko decydują się na kolejne dziecko.

Chwiejna równowagaWskaźnik zastępowalności jest ważny nie tylko dla demografów, ale także ekonomistów czy polityków. Od zdrowej struktury wiekowej społeczeństwa zależy przyszłość programów ubezpieczeń społecznych, systemów emerytalnych, powszechnej służby zdrowia, a nawet szkolnictwa. W świecie idealnym przyrost ludności powinien być w miarę stabilny i na poziomie zapewniającym zastępowalność pokoleń. To powinno zapewniać dynamikę rynku pracy, a jednocześnie wspierać programy społeczne zapewniające godną jesień życia seniorom. Ale świat daleki jest od doskonałości. Społeczeństwa Europy, Japonii, a nawet Chin (te ostatnie przez prowadzoną przez dekady politykę jednego dziecka) stoją przed perspektywą demograficznej katastrofy. Czarne prognozy dotyczą także Polski.

USA: w dół, ale wolniej od innychNa tym tle Stany Zjednoczone, mimo postępującego procesu starzenia się społeczeństwa, nie wyglądają najgorzej. W 1800 roku jedna kobieta rodziła średnio siedmioro dzieci. Wskaźniki płodności spadały stopniowo, aby w 1976 roku osiągnąć pierwszy dołek na poziomie 1,74 dziecka na kobietę. Przez kolejne 45 lat indeks zastępowalności pokoleń zaczął fluktuować w górę i w dół. W 2011 roku odnotowano wskaźnik na poziomie 2,11, co było ewenementem jak na kraj rozwinięty, ale zaraz potem znów zaczął się spadek do rekordowo niskiego wyniku z 2020 roku.W przypadku Stanów Zjednoczonych socjologowie mówią o trudnej sytuacji, ale nie biją na alarm. „Wskaźniki urodzeń w USA w 2020 roku nie odbiegają od trendu, który obserwujemy od ponad 40 lat” – uważa Adrian Raftery, profesor statystyki i socjologii na University of Washington. Podobne, a nawet jeszcze głębsze problemy przeżywają inne rozwinięte kraje. Prognozy demograficznie dla takich państw jak Japonia, Rosja, Niemcy czy Polska przewidują spadki populacji w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. W USA wskazują na stały, umiarkowany wzrost – z obecnych 332 milionów do 434 milionów w 2100 roku. Z jednym zastrzeżeniem – utrzymania historycznych trendów przyjmowania legalnych imigrantów. Historycznych, czyli tych sprzed kadencji Donalda Trumpa, kiedy Stany Zjednoczone wpuszczały około 1 mln legalnych imigrantów rocznie. Projekcje pokazują wyraźnie, że przy utrzymaniu legalnej migracji na obniżonym poziomie z 2019 roku (ok. 600 tys. osób), ludność USA przestanie rosnąć w 2050 roku. Przyspieszy to także proces starzenia się całego społeczeństwa, co zagrozi stabilności takich programów jak Social Security i Medicare. Już w 2030 roku co piąty mieszkaniec Stanów Zjednoczonych będzie w wieku emerytalnym.

Uniknąć losu EuropyW ostatnich dekadach to właśnie imigranci pomagali wyciągać Amerykę z demograficznej zapaści. Przybywający do USA są z reguły młodzi i aktywni zawodowo. Wbrew rozpowszechnianym stereotypom rzadko korzystają z programów społecznych i są elementem nadającym gospodarce dodatkową dynamikę. Problem w tym, że między 2015 a 2019 rokiem liczba przyjmowanych imigrantów zmniejszyła się o około 40 proc. Powodów nie trzeba daleko szukać – za ten spadek odpowiada antyimigracyjny kurs poprzedniej administracji. „Jeśli nie odwróci się tego trendu, cały kraj czeka demograficzny scenariusz podobny do niemieckiego, a może nawet japońskiego, z gwałtownie starzejącą się populacją wraz z towarzyszącymi temu zjawisku wszystkimi problemami gospodarczymi i społecznymi” – ostrzega profesor Raftery.Wobec spadku urodzeń, to migranci będą w ciągu najbliższej dekady głównym motorem wzrostu liczby mieszkańców przy jednoczesnym hamowaniu procesu starzenia się społeczeństwa. Średni wiek imigranta wjeżdżającego do USA to 31 lat, czyli o siedem lat mniej niż wynosi dziś średni wiek Amerykanina. Nowo przybyli odmładzają więc świat pracy, wnosząc do tego przedsiębiorczość oraz chęć pracy w najbardziej newralgicznych gałęziach gospodarki: służbie zdrowia, budownictwie, transporcie, rolnictwie czy przetwórstwie spożywczym.Trudno także uwierzyć w skuteczność politycznych zachęt do płodzenia dzieci. Doświadczenia z takich krajów jak Hiszpania (lata 2007-2010) czy Polska (program 500+ począwszy od 2016 roku) pokazują, że transfery socjalne mają jedynie krótkoterminowy wpływ na przyrost naturalny. Zresztą nawet zaproponowany przez prezydenta Joe Bidena American Families Plan z 12 tygodniami urlopu macierzyńskiego to zaledwie ułamek świadczeń socjalnych oferowanych matkom w Europie. A Stany Zjednoczone demograficznie radzą sobie lepiej od Starego Kontynentu.

Szukanie rozwiązańOtwartym pytaniem pozostaje natomiast, jak wielu nowych migrantów należy przyjąć, aby powstrzymać negatywne tendencje. I drugim, nie mniej ważnym: czy amerykańscy politycy będą w stanie wynieść się ponad obecne podziały i uczynić z napływu imigrantów efektywne narzędzie pozwalające na pomoc przy rozwiązywaniu najważniejszych problemów społecznych? Politykę imigracyjną można prowadzić mądrze, niezależnie od tego, czy się jest Republikaninem, czy Demokratą. Do tej pory to się raczej udawało. Wskaźniki zatrudnienia są dziś wyższe w przypadku imigrantów niż w przypadku osób urodzonych w USA, a ich dzieci radzą sobie w szkołach i na uczelniach lepiej, niż amerykańscy koledzy. To dowód na to, że z integracją nowo przybyłych nie jest tak źle. Ale szukanie konkretnych rozwiązań – kogo wpuszczać, według jakiego klucza i w jakiej liczbie trzeba zacząć już teraz. Bo ci, którym damy szansę na realizację snu o Ameryce będą przy okazji pracować na nasze emerytury.

Jolanta Telega[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama