Chociaż mamy wakacje i dla wielu to czas urlopowy, trudno nie przechodzić obojętnie wobec faktów, którymi alarmują nas media niemal każdego dnia. Chodzi o wszelakiego rodzaju przemoc i coraz częstsze w naszych miastach strzelaniny. Alarm jest potrzebny, gdyż nieszczęśliwymi bohaterami przekazywanych informacji są konkretni ludzie, ich rodziny i historie. Chodzi także o to, aby być czujnym i uważnym, zwracając uwagę na prowokacje, napięcia, a nawet najbardziej zwyczajne sytuacje, w których brakuje pokoju w rodzinnym domu, w sąsiedztwie, w pracy bądź na ulicy.
Dlaczego tak jest, że z czasem staje się coraz mniej bezpiecznie w naszym życiu? Dlaczego zamiast cieszyć się życiem, ulegamy lękowi i praktycznie wszędzie ludzie poruszają się ze strachem? Często zastanawiam się nad tym, gdyż mieszkając na przedmieściach światowych metropolii mocno dotyka mnie problem coraz mniejszego zaufania, którymi darzą się ludzie, a także wspomniany wcześniej strach wypisany na twarzach. Nie tak dawno dotarło do mnie, że bycie intruzem to wciąż bardzo prawdziwe określenie. Kim jest intruz? To ktoś obcy, nieproszony gość, persona non grata, osoba niechętnie widziana, człowiek niepożądany, nieproszony, natręt. Ktoś na kogo „trzeba mieć oko”, pilnować go, nie ufać od razu. Niestety, to bardzo smutne określenia. Poczucie bycia intruzem izoluje człowieka coraz bardziej. A kiedy się izoluje lub jest skazany na taki stan, prowadzi do konieczności stworzenia swojego małego, ciasnego, w miarę bezpiecznego światka. Z czasem może frustrować i budzić agresję, coraz silniejszą, a ta z kolei potrzebuje wyładowania, stąd niedaleko do stanów niepokojów, międzyludzkich napięć i wojny.
Dobrze jest uczyć się wciąż swoich uczuć i emocji. Nazywać je, kontrolować i nie pozwolić, aby się wymknęły daleko. Kiedy jakiś czas temu częściej mówiliśmy w kościołach o konieczności formacji uczuć, ruszyła fala krytyki. Wielu zostało posądzonych o domorosłe psychologizowanie z kościelnych ambon, zamiast głoszenia słowa Bożego. Zapraszanie psychologów i psychoterapeutów na różnego rodzaju spotkania i rekolekcje były także bardzo niemile odbierane. A szkoda, gdyż nie można rozdzielać formacji duchowej od tej ludzkiej, podstawowej, która uczy, co to znaczy być człowiekiem i pozwala na lepsze poznanie samego siebie i tego, jak funkcjonuję w społeczeństwie. Paniczny strach przed psychoterapią przybierał w niektórych wspólnotach niewyobrażalne rozmiary, niczym obraz diabła uciekającego przed święconą wodą. A przecież kościół może, a nawet powinien być miejscem, w którym człowiek, spotykając i poznając Pana Boga, może także poznawać samego siebie, także po to, by tworzyć i wchodzić w dojrzałe relacje z innymi. Brak dojrzałości w ludziach i społeczeństwie jest ogromnym upośledzeniem i staje się źródłem nienawiści i wielu tragedii oraz nieszczęść. Niestety także w miejscach, w których oczekuje się większej dojrzałości i samoświadomości, jakimi są kościoły i wspólnoty wyznaniowe.
Człowiek dojrzały to ktoś, kto wciąż poznaje siebie. Ma przed sobą cel życia, który chce osiągnąć, ale przede wszystkim kocha i szanuje życie swoje, innych i świat, w którym je przeżywa. Jeśli ktoś uważa, że Boże Przykazania ograniczają wolność człowieka, myli się bardzo. One są drogą, po której idzie przez życie dojrzały człowiek. Jeżeli przygląda się tej drodze i jest jej świadomy, wtedy każde z przykazań jest dla niego pomocą w byciu jeszcze lepszym. Każde zawiera w sobie bardzo wiele szacunku do Boga i drugiego człowieka, a ten zawsze rozpoczyna się od szacunku i miłości do samego siebie. W Bożych przykazaniach chodzi o miłość i wolność, a te zawsze mają swoje źródło w Bogu. Dlatego nie potrafię zgodzić się ze zdaniami, które przeciwstawiają wiarę psychologii. Jestem przekonany, że psychologia, a samo słowo pochodzi od dwóch greckich słów: psyche i logos, czyli „nauka o duszy”. Taką była ona od starożytności, choć coraz częściej mówi się, że jest nauką o zachowaniu. W swoim połączeniu z wiarą jest nie tylko idealną pomocą w formowaniu dojrzałego człowieka, ale także daje mu lepsze wejrzenie w samego siebie, co, jeśli jest oświecone światłem wiary, pomaga człowiekowi być w pełni kimś, kto realizuje drogę Dekalogu.
Szybkie i intensywne życie, obciążone wielością bardzo różnych treści i informacji, może wyzwalać agresję zarówno do samego siebie, jak i w stosunku do innych. Kłótnie i napięcia, zwłaszcza te niekontrolowane, mogą wyzwolić ogromne pokłady silnych emocji. A te stają się iskrą zapalną większych tragedii, także strzelanin i śmierci. Jeśli dołożymy do tego środki uzależniające, wówczas do prawdziwego „zawieszenia umysłu” jest niedaleko. Naprawdę warto poświęcić czas na odważne poznawanie siebie. Dla katolików takim miejscem jest na pewno konfesjonał, wraz z zachowaniem wszystkich pięciu warunków dobrej spowiedzi, gdzie pierwszym jest „rachunek sumienia”. Może być również tym miejscem, a czasem nawet powinien, gabinet psychoterapeuty lub dobre, terapeutyczne rozmowy z kimś, kto wysłucha i pomoże. Nie ma co czekać, aż zapali się alarm czerwonych lampek. Wtedy może być już za późno. Praca nad sobą jest niezwykle ważnym zadaniem, a zarazem może stać się prawdziwą przygodą. Im więcej dojrzałości w świecie, tym bardziej bezpieczne i stabilne życie. Dobrze jest o tym pamiętać i nie ulegać emocjom, a raczej właściwie je kształtować i prowadzić w najmniejszych nawet sytuacjach codzienności.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.