Przynajmniej na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie temperatura sięga w tych dniach 97 stopni Fahrenheita, czyli 36 Celsjusza. Choć raczej lubimy ciepło, zwłaszcza w czasie wakacji, to jednak bez przesady, zwłaszcza gdy towarzyszy mu wysoka wilgotność powietrza. W pewnym sensie jednak nie mamy na to większego wpływu. I tak wielką pomocą są zainstalowane w większości mieszkań urządzenia ochładzające powietrze. Zdecydowanie gorzej tam, gdzie ich nie ma. Wysoka temperatura nie tylko w pogodzie. Wiele osób, bardzo zmęczonych, naprawdę bardzo już czeka na jakikolwiek wakacyjny wyjazd. Izolacja, praca zdalna, zasłanianie twarzy maseczkami, to wszystko bez wątpienia wpłynęło także na ogólne funkcjonowanie oraz na psychikę i emocjonalność wielu rodzin i poszczególnych osób. Rodzice zmęczeni są niełatwym godzeniem swojej pracy z dopilnowaniem ich dzieci, skazanych na zdalne nauczanie. To wszystko są fakty, których wszyscy doświadczyliśmy i wciąż jakoś doświadczamy. Wszelkie napięcia należy jakoś zneutralizować, wyciszyć i wracać do normalnego życia z nadzieją, że nic poważniejszego znów się nie wydarzy, choć wciąż straszą.
W ostatnich dniach wybrałem się na duchową rozmowę i „głębszy oddech” do pewnego klasztoru. Chociaż położony w sercu jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic miasta, zaraz po wejściu, za bramą, można odczuć niepowtarzalny klimat ciszy, pokoju ducha i modlitwy. Od dziesiątek lat wcześniej modliły się tam mniszki dominikańskie, a dziś franciszkanie odnowy, posługujący ludziom w dzielnicach ubóstwa i nędzy. Taka chwila, wraz z możliwością wejrzenia w samego siebie, by wypowiedzieć to wszystko, co w środku zalega, boli, doskwiera, ale i to, co cieszy, dała mi spore umocnienie i nową motywację. Przypomniałem sobie takie miejsca w okolicach Chicago, do których chętnie raz po raz zaglądałem dla „złapania oddechu”. Nie trzeba wiele, zaledwie kilkadziesiąt minut, kilka godzin, by móc wyciszyć napięcia i obniżyć wewnętrzną temperaturę.
Dobrze jest też, kiedy w ciągu dnia znajduje się chwila na szybki spacer, pobieganie czy wyjazd na rowerze lub coraz bardziej modnych dzisiaj hulajnogach, deskach czy wrotkach. Ci, którzy praktykują taki relaks, mówią chętnie o tym, że taki czas, najczęściej wieczorem albo wcześnie rano, przed lub po pracy, daje siłę i pomaga lepiej funkcjonować. Dla mnie czas spacerowania to zawsze czas z różańcem w ręku, lubię też posłuchać jakiejś duchowej konferencji, książki nagranej w audiobooku lub po prostu muzyki. Idealnie jest, kiedy można te chwile zaplanować z kimś bliskim z rodziny lub z przyjacielem jednym albo całą grupą.
Coraz też częściej doceniam decyzje ludzi o tym, by zaplanować gdzieś wakacyjny wyjazd. Szczególnie bliscy są mi tacy, których pasją jest poznawanie i zwiedzanie świata. Odkładają na ten cel z zarabianych pieniędzy i jeśli tylko ich stać, ruszają w trasę. To jest dobry sposób, na który nie zawsze potrzeba wielkiego nakładu pieniędzy, bo można go zrealizować bardziej koczowniczo. I tak znowu mam takich znajomych, którzy w tym roku wyruszają na pieszą pielgrzymkę do Compostella, bądź to planują inny rodzaj pielgrzymowania, na ile restrykcje sanitarne na to zezwolą. Zawsze mam w pamięci letnie obozy wędrowne w latach 80’ w Polsce, gdzie jeszcze jako uczeń, mając kilka złotych od rodziców, włączałem się do szkolnych eskapad po Polsce. Czas spędzony z innymi, czas poznawania siebie i podziwiania pięknego świata, to jest naprawdę coś bezcennego. To prawda, wielu mówi, że tym, co przeszkadza, jest dziś internet, telefony. Ostatnio miałem okazję, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zauważyć, że kilku moich dobrych znajomych, wymieniło telefony na dawne modele bez sieci internetowej! Jakaś nowa moda? A może przemęczenie wiecznym byciem online? Może potrzeba zwyczajnie powrotu do odważnej decyzji, aby być offline, choć na chwilę? Sam często o tym myślę, wszak do „przegrzania” i „przepalenia” się wewnątrz niedaleko, jeśli życie będzie nadal mijało w takim pędzie i napięciu. Bycie w trybie „off” wcale nie oznacza utraty bliskich i przyjaciół. Bardziej nawet zbliża, gdyż odsłania tych, którzy są nimi naprawdę. Jeden z moich ulubionych autorów duchowych, Henri Nouwen, pisał czterdzieści lat temu do ludzi będących w ciągłym biegu, bardzo zajętych i eksploatujących się na lewo i prawo, że potrzebują odkrycia drogi serca, prowadzącej do wolności i łączności z Bogiem. Nazwał ją drogą pustyni: odejdź od świata, umiej milczeć i módl się. To odejście od świata jest zgodą na to, by raz po raz umieć być samotnym, dokładnie takim w trybie „offline”, także żyjąc w małżeństwie i rodzinie. Milczenie pozwala lepiej słuchać siebie i drugiego, a modlitwa otwiera na Boga i rzeczywistość duchową. Według Nouwena to jest najlepsza rada, aby móc świadomie i twórczo żyć i działać, unikając frustracji, zgorzknienia, nerwowości, gniewu. To są bardzo dobre i aktualne rady także na dzisiaj, kiedy wielu jest na początku czasu urlopów i wakacji, choć można je stosować także na co dzień.
Nadmierne ciepło, choć przyjemne, może być jednak niebezpieczne i każdy dobrze o tym wie. Potrzeba picia wody, aby uniknąć odwodnienia, a czasem dobrze jest wziąć dodatkowo elektrolity. Odświeżająca i nawadniająca woda w wymiarze duchowym, to dbanie o siebie nie tylko z zewnątrz, ale i wewnątrz. To woda Ducha Świętego i tego, co duchowe. To gwarant zachowania właściwej temperatury i zdrowia wewnętrznego, dzięki któremu można także lepiej pomagać innym. A na tej płaszczyźnie jest zawsze wiele do zrobienia.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.