Tak się jakoś złożyło, że odkąd zostałem księdzem, a to już dwadzieścia dwa lata temu, moje życie związane jest z miastami, i to wielkimi. Jako człowiek pochodzący z większej wsi, dzisiaj samodzielnej gminy w Polsce, będąc dzieckiem ostatnich dekad okresu socjalistycznego, życie w mieście traktowałem jako prawdziwy honor i będąc przenoszonym przez przełożonych do kolejnych miast już nie tylko własnej Ojczyzny, ale świata, czułem się z tego faktu dumny. Żyć w cieniu metropolii świata, to jest coś znaczącego, tak bynajmniej myślałem. Z czasem jednak, przy wciąż rozkręcającym się do granic możliwości kołowrotku życia i podejmowanych prac, coraz częściej doświadczam autentycznego zmęczenia miastem. Chaotyczność życia w mieście udziela się także mnie bardzo mocno. Nieustanny szum, bieganie za czymś, coraz mniej relacji z innymi, topienie się w anonimowości, brak czasu oraz wszystko, co odbiera zewnętrzny spokój i pokój wewnętrzny, powodują, że coraz częściej czuję, że mam dość! Z podobnymi odczuciami spotykam się w licznych rozmowach z ludźmi, którzy mówią, że szukają domu za miastem, na peryferiach, nawet za cenę dłuższego czasu dojazdu do pracy. Zresztą dla wielu dobrą okazją do zmian jest zdalny sposób pracy, który wydaje się utrwalać coraz mocniej w post-pandemicznym świecie. Starsi marzą o powrocie do Polski, gdzie na wsi mają swój domek lub mieszkanie. Widać więc, że generalnie szukamy odpoczynku i ustabilizowania życia.
Przypomina mi się wiersz Jana Kochanowskiego, w którym poeta wyśpiewuje pochwałę polskiej wsi: „Wsi spokojna, wsi wesoła! / Który głos twej chwale zdoła? / Kto twe wczasy, kto pożytki / Może wspomnieć zaraz wszytki?” Będąc ostatnimi tygodniami w Polsce, często budziła się we mnie tęsknota za takim klimatem, zwłaszcza kiedy moje drogi prowadziły do lub przez wieś. Zieleń i kwiaty polne, zapach przyrody, zwierzęta domowe pasące się na łąkach, sianokosy, podchodzące pod zagrody sarny i bażanty, ranne pianie kogutów i gdakanie kur oznajmiających, że jajo zostało zniesione. To tylko fragment obrazu. Jest w nim istotne także bardzo naturalne, wciąż jeszcze serdecznie przyjmowane bicie dzwonu na wieży kościelnej czy zegara wybijającego poszczególne godziny. Ludzie od wczesnego rana pracujący na roli lub gospodarstwie, kobiety idące na zakupy do sklepu, które z wiadomych racji trwają nieco dłużej, bo zawsze się kogoś znajomego spotka. Dzieci czekające na szkolny autobus, zmniejszony ruch i cisza, której tu jeszcze można posłuchać.
Nawet pandemia zdaje się już nie przeszkadzać, ludzie odetchnęli, kiedy pozwolono na ściągnięcie maseczek poza obiektami zamkniętymi oraz gdy wprowadzono ulgi dla osób zaszczepionych przeciwko wirusowi. Zauważyłem, jak bardzo ludzie byli spragnieni spotkań „przy kawie”, rodzinnych wyjazdów na weekend poza miasto. Od razu zrobiło się tłoczno na ulicach. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy i co spekulowano, mam wrażenie, że w kościołach także zaczęło przybywać wiernych. Takie odczucie mam także tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście nie jest to obraz doskonały. Także na nim jest wiele rys i pęknięć. Faktem jest jednak to, jak silna jest w człowieku tęsknota za harmonią, ciszą, spokojem, duchowością, religią, spotkaniami z drugim, przyjaźnią i miłością.
Jest taki model współczesnego człowieka, który prowadzi go do centrum wielkich miast. Przede wszystkim za pracą. Wielu młodych wybiera takie możliwości, następuje odpływ od życia na wsi, które na pewno jest bardziej wymagające, ale także daje zdecydowanie mniejsze możliwości pracy. Miasto przyciąga nie tylko pracą. Także stylem życia i swoim chaosem, który w pewnym okresie życia może być, a nawet jest atrakcyjny i kuszący. Praca, spotkanie z przyjaciółmi lub znajomymi, siłownia, basen, rower, hulajnoga, rolki, bieganie. Czworonożny przyjaciel, z którym trzeba wyjść na spacer. Zakupy w markecie, chwila wypoczynku i kolejny dzień. Od czasu do czasu wyjazd na weekend poza miasto, w góry lub nad morze. Raz lub więcej razy w roku, szybki urlop w jakimś kurorcie za granicą. To kusi i zaprasza. Odnoszę jednak czasami wrażenie, że także, niestety, wyjaławia. Powoduje, że człowiek traci zdolność zatrzymania się, kontemplacji piękna, odnajdywania i uszanowania ciszy, bycia czułym wobec siebie i innych. Jest też tak, że sporo ludzi zatraca się w miejskim świecie, a wręcz ginie. A co z tymi, którzy zostają na wsi? Czy są na nią skazani? Bynajmniej. Nawet jeśli ktoś tak to postrzega, jest w błędzie. Wieś ma nie tylko swój urok, wymagania i problemy, którymi żyje, jak każde środowisko. Wieś jest przede wszystkim jedną z przestrzeni do życia. Jeśli kocham moje życie na wsi, mój dom, zagroda i w ogóle cała wieś staje się przyjaznym i pięknym kawałkiem raju na ziemi. Czy nie takie „ah” i „oh” zostawiają często ludzie miastowi przybywający z wizytą na wieś? Coś w tym jest!
Kończy się czerwiec i w naszym rytmie roku, dla wielu zaczyna się czas wakacyjnych urlopów. Zapewne niejeden wyjedzie w tym czasie na wieś. Odwiedzić rodzinne kąty, znaleźć ciche miejsce, dogodne na codzienne wypady. Warto popatrzeć może na wieś jako na miejsce szczególne i przyjazne. Takie, w którym także ludzie mogą być sobie bardziej bliscy. Kiedy w ostatnich dniach dotarła z Polski bardzo tragiczna wiadomość o wielkim pożarze wsi Nowa Biała na Spiszu, wraz z nią pojawiły się takie świadectwa, że mieszkańcy nie czekając na nic, zaczęli sobie nawzajem pomagać. Nawet ich rodziny przybywały na pomoc pogorzelcom. Człowiek jest dla drugiego człowiekiem. W prostocie wiejskiego klimatu jest wiele piękna i dobra. Bo używając języka Biblii, kiedy Pan Bóg stwarzał, widział, że to, co uczynił było dobre. A to biblijne słowo oznacza nie tylko „dobre”, ale także „piękne”. Korzystając z tego dobra i piękna, miejmy dla niego szacunek, jak i dla tych, którzy o nie dbają, żyjąc tam na co dzień. Warto wspierać ich działania i inicjatywy, pomóc w tym, by żyli. A każdy, kto na wsi się urodził, wychował i ze wsi wyszedł, niech o tym nie tylko nie zapomina, ucieka, ale niech się z tego cieszy i niech będzie wdzięczny!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.