Kiedy tydzień temu pisałem o pułapkach i zagrożeniach związanych z przestrzenią cyfrową („Nieznośna lekkość internetu” – 10 czerwca 2021), nie przypuszczałem, że już kilkadziesiąt godzin później dojdzie do przyspieszenia wydarzeń. Publikacja rzekomej korespondencji jednego z ważniejszych urzędników w Polsce oraz utajnione posiedzenie Sejmu po kolejnych atakach hakerskich pokazały, że sytuacja naprawdę może być poważna. Nawet jeżeli organizatorom takiej formy zgromadzenia polskiego parlamentu chodziło tylko o osiągnięcie doraźnych celów, w końcu na tym też polega uprawianie polityki – nieprawdaż? – zagrożenia nie wolno lekceważyć.
Realia cyberbezpieczeństwa i cyberszpiegostwa są nieubłagane: niezależnie od stopnia zabezpieczeń, każdy z nas może być zhakowany. W ubiegłym tygodniu pisałem o globalnym wycieku miliardów (sic!) haseł dostępu do różnych kont. Cyberprzestrzeń coraz częściej traktowana jest dziś jako pole walki. W obecnym świecie nikt nie jest bezpieczny, a wspierany przez różne państwa hacking stał się w XXI roku immanentnym elementem rozgrywania konfliktów i pozyskiwania informacji wrażliwych. Nie bez powodu prezydent Joe Biden poruszał w rozmowie z Władimirem Putinem podczas środowego szczytu w Genewie sprawę rosyjskich ataków hakerskich na instytucje rządowe różnych szczebli oraz wielkie firmy w USA. Co usłyszał w odpowiedzi, to już zupełnie inna sprawa.Politykę tworzą ludzie, którzy mają swoje słabości i często tracą czujność. Aby stać się ofiarą phishingu, najczęstszej metody przejęcia informacji wrażliwych, naprawdę nie trzeba wiele. A przy aktywnym uprawianiu polityki często miesza się aktywność publiczną z partyjną czy towarzyską. Jeśli dochodzi przy tym do lekceważenia procedur, mamy rzeczywiście problem.
Dzisiaj politycy, przede wszystkim opozycyjni, stają przed kuszącą okazją – z jednej strony można wykorzystać do ataku na obecną władzę materiały pochodzące z ataków hakerskich i ujawniane przez portal Telegraf albo powielane przez prorosyjskie portale, takie jak Sputnik. Biorąc pod uwagę treść rzekomej lub rzeczywistej korespondencji, dezawuowanie rządzących nie będzie trudne. Media będą wypuszczać materiały, w których fakty będą się mieszały z trudną do oddzielenia dezinformacją. Można więc liczyć na szybkie osiąganie doraźnych celów, jakim jest dyskredytowanie ugrupowania aktualnie znajdującego się u władzy.
Z drugiej strony powinniśmy mieć myślenie w kategoriach długofalowego interesu państwa, którym przecież politycy chcą rządzić – jeśli nie teraz, to po kolejnych wyborach. Warto więc od czasu do czasu oderwać się od hasztagów i szybkich twitterowych ripost, i pomyśleć w kategoriach racji stanu i bezpieczeństwa struktur państwowych. I pamiętać o słynnej sentencji Seneki: Cui prodest scelus, is fecit. Dla nieznających łaciny: Ten popełnił przestępstwo, komu przyniosło to korzyść.
A zatem: cui prodest? Wszystko wskazuje na to, że po raz kolejny mamy do czynienia z kolejną odsłoną operacji dezinformacyjnej prowadzonej w interesie Rosji. Ten etap cybernetycznej dywersji mógł zacząć się nawet wiele miesięcy temu, co umożliwiło hakerom modyfikację czy wręcz fabrykowanie dokumentów, publikowanych następnie jako materiały ze skrzynki e-mailowej ministra Michała Dworczyka, mieszanych dla uwiarygodnienia z autentycznymi mailami. Operacji wspieranej następnie bezwiednie przez autentycznych użytkowników mediów społecznościowych, którzy ochoczo powielają mniej lub bardziej sensacyjne materiały.
Podobną analogię dostrzegam przy publikowaniu przecieków z utajnionej sesji Sejmu poświęconej cyberatakom. Znów informacji trudnych do zweryfikowania, bo często przekręcanych, opartych na niedomówieniach i podporządkowanych doraźnym celom. Politycy dwoją się tu i troją w kontaktach z mediami, jak dołożyć swoim przeciwnikom nie naruszając tajemnicy obrad. Pojawia się tu narracja lekceważenia i wyśmiewania problemu. Warto tu zadać pytanie, komu w końcowym efekcie będzie to służyć? Kto na tym skorzysta? Czy osłabi to nie tylko rządzących, ale także całe państwo, którym zresztą dzisiejsza opozycja prędzej czy później znów zacznie zarządzać, bo taka jest przecież logika demokracji? Znalezienie granicy między konstruktywną krytyką rządzących a włączeniem się w mechanizm rosyjskiej operacji dezinformacyjnej to diabelska alternatywa, wymagająca od polityków trudnych wyborów i sporej dozy wstrzemięźliwości. Stawką jest jednak dobrostan państwa, w którym mieszkają Polacy. I przyznam się szczerze – jestem bardzo ciekaw, jaki będzie wynik tego egzaminu dojrzałości polskiej klasy politycznej.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.