Maj i czerwiec to miesiące, w których zwyczajowo mężczyźni przygotowani przez długi czas formacji ludzkiej, duchowej oraz studiów przyjmują w Kościele katolickim sakrament święceń kapłańskich. Dla każdego z nowo wyświęcanych dzień ten jest jednym z najszczególniejszych w życiu, podobnie jak dla małżonków dzień zaślubin. O tym dniu nie tylko się pamięta, ale także wspomina się go w kolejne rocznice. Cóż takiego szczególnego się wtedy dzieje? Oto człowiek zostaje włączony w kapłaństwo Jezusa Chrystusa i na Jego wzór ma stać się sługą Boga i ludzi, do których jest posłany. Obraz takiej postawy zostawił Chrystus w czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy wstając od stołu, przepasał się prześcieradłem i klękając, umywał nogi swoim uczniom. Było to zajęcie, które należało do niewolników. Tym razem to On, będąc Panem i Nauczycielem, zrobił to zupełnie zwyczajnie, pokazując, że taka powinna być postawa Jego uczniów. To dlatego mówi się o kapłaństwie służebnym, dla którego zostają wyświęcani nowi księża. Jak bardzo drażliwy i trudny to temat, zwłaszcza współcześnie, nie trzeba zbyt wiele tłumaczyć.
Kiedy rozpoczyna się obrzęd święceń, kandydaci leżą w pozycji „krzyża” na posadzce świątyni. To także nie jest bez znaczenia. To gest uniżenia przed Bogiem i pokory, o którym zawsze powinni pamiętać. Później nałożenie rąk, gest przekazania Ducha Świętego oraz modlitwa, którą wypowiada biskup udzielający święceń. Po zakończeniu obrzędów człowiek wychodzi już inny. Jaki? To trudne pytanie. Wszak powinien być bardziej Bożym człowiekiem, pokornym i otwartym na misję, której całkowicie ma się poświęcić, idąc wszędzie tam, gdzie będzie posłany. Niestety bywało i bywa, że wychodzi dumny i już od początku zaślepiony sklerykalizowanym obrazem życia i swojego mikro-świata, ustawiając się w kierunku celów, które będą realizacją jego egoistycznego nastawienia, a nie misji Jezusa Chrystusa i Kościoła. Tak się zdarza, gdyż nikt w chwili święceń nie staje się aniołem. Pozostaje człowiekiem, zwyczajnym, słabym i grzesznym, zdolnym do upadków i podatnym na wpływy, niekoniecznie dobre.
Warto jednak, mimo wszystko, patrzeć i szukać tych dobrych przykładów. A jest ich naprawdę wiele. Budują i inspirują swoją gorliwością, zapałem, życiem modlitwy, autentycznością i prostotą życia. Potrafią być ubodzy, radośni, szczerzy. Sumiennie nie tylko wykonują swoje obowiązki, ale też dokładnie przygotowują się do ich realizacji. Wymagają od siebie i wciąż się formują. Przede wszystkim jednak są otwarci na innych i dyspozycyjni. Papież Franciszek często powtarza, że Kościół, a więc także jego księża, powinni odważnie wychodzić i iść na peryferie współczesnego świata. Równocześnie żyjąc prosto i ubogo, nie wynosząc się ponad stan. To jest ideał, trzeba zauważyć jednak, że wielu księży go prawdziwie podejmuje.
Nowo wyświęcony ksiądz pierwsze kroki kieruje w stronę ołtarza, najczęściej w swojej rodzinnej parafii lub w przypadku księży święconych za granicą, w parafii, w której kształtował się w czasie studiów. Idzie tam po to, żeby móc samodzielne, pierwszy raz w życiu, odprawić mszę. Taką mszę nazywa się „prymicyjną”, od łacińskiego słowa primitiae, oznaczającego pierwociny, pierwsze zbiory. To jest kolejny, bardzo ważny moment życia każdego księdza. Do niego także wraca pamięcią każdy ksiądz, przez całe swoje życie. Ten pierwszy raz przy ołtarzu jest niczym matryca, która ma być punktem odniesienia każdej następnej celebracji, której przewodniczy nowy ksiądz. Ksiądz Prymicjant. Jest to moment uroczysty i takim być powinien. Przeżywany w gronie najbliższych, rodziny, przyjaciół, parafian. Z tej okazji drukowane są okolicznościowe pamiątkowe obrazki, aby przypominały o tym, co się właśnie wydarzyło. Kiedy będzie księdzu kiedyś samotnie i smutno, kiedy będzie przeżywał różne kryzysy i rozterki, zawsze może i powinien wracać myślami i sercem do dnia swoich prymicji. Być może niewielu wie, że prymicje rozpoczynają się przyjęciem błogosławieństwa od rodziców. Ksiądz klęczy, a jego matka i ojciec mu błogosławią. Zanim on pobłogosławi innych, prosi o błogosławieństwo swoich rodziców.
Także w tym roku były prymicje. Także wśród chicagowskiej Polonii, a nawet z jej środowiska wyszli nowi katoliccy księża. Dzisiaj prymicje mają o wiele skromniejszy wymiar. Nie są tak hucznym i podniosłym wydarzeniem, jak to bywało kiedyś. Może i dobrze. Nie o to wszak chodzi. Skromniejszy wymiar nie neguje wcale podniosłej atmosfery i znaczenia wydarzenia. Ono takim pozostanie. I choć dla wielu są to sprawy zupełnie obojętne, myślę, że dobrze jest jednak pozwolić tak po przyjacielsku, z chrześcijańską miłością i serdecznością, wejść księdzu prymicjantowi w kapłaństwo. Jestem przekonany, że bardziej niż prezentów potrzeba mu dobrego, szczerego słowa i przyjaźni. Potrzebuje serdecznego przyjęcia, świadomości, że jest częścią tych, którym ma służyć. Trzeba też pozwolić mu na bycie sobą, na tworzenie, działanie, docieranie się. To przecież dopiero początki. Za ileś lat będzie inny, oby bardziej dojrzalszy. Zawsze jednak będzie wracał do swojej „pierwszej miłości”, którą jest jego pierwsza parafia.
Pisząc ten tekst mam przed sobą Piotra, Sebastiana i za chwilę Tomka. Ludzi, których kilka lat temu spotkałem i poznałem w Chicago. Tegorocznych księży prymicjantów. Z perspektywy 22 lat po moich prymicjach, myślę o każdym z nich serdecznie. Doceniam ich odwagę, by zdecydować się na coś, co dzisiaj bardzo niemodne. Choć z drugiej strony ta decyzja jest potwierdzeniem faktu, że każde powołanie, także kapłańskie i zakonne, jest dziełem Boga w człowieku. Niech nam błogosławią nasi nowi księża, niech celebrują sakramenty święte, niech będą rozmodleni, prawdziwi i niech nie zapominają, „na miłość Boską” o służbie. Niech się nie wstydzą służyć wszędzie. I tu, i tam. I w centrum, i na peryferiach, bo tak naprawdę, wszędzie ich trzeba!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.