Kiedy mówimy o dużych skupiskach imigrantów w USA, mamy przede wszystkim na myśli wielkie miasta Wschodniego Wybrzeża – Nowy Jork czy Filadelfię, Chicago na Środkowym Zachodzie, obszar metropolitalny Los Angeles, Miami na Florydzie czy miasta graniczącego z Meksykiem Teksasu. Ten stereotyp obalają najnowsze zestawienia demograficzne Heartland Forward, think tanku zajmującego się problemami amerykańskiego interioru.
Według danych Biura Spisu Powszechnego imigranci coraz częściej decydują się na osiedlenie poza wielkimi metropoliami, wybierając stany, które do tej pory uważano za mniej atrakcyjne. Najnowszy raport Heartland Forward ogłasza wręcz „zasadniczą zmianę kierunku demograficznej ewolucji w USA”. To już nie tylko Nowy Jork, północne Illinois, Teksas czy Kalifornia. Migranci coraz częściej wybierają miejsca na wielkich równinach czy w cieniu Appalachów i Gór Skalistych.
Odwrócony trend
„Ta zmiana kierunków migracyjnych ma pozytywne skutki nie tylko dla interioru, ale także dla całego kraju – czytamy w raporcie. – Chodzi nie tylko o bardziej równomierne rozłożenie talentów, ale także o zmniejszenie napięć w najbardziej zatłoczonych regionach. Przez zbyt długi okres czasu, w zasadzie od lat 70., środkowa część Ameryki, za wyjątkiem Teksasu, pozostawała na marginesie przemian demograficznych. Efektem był dużo wolniejszy przyrost populacji i przyspieszenie starzenia się społeczeństwa. Teraz trend ten się odwrócił”. Z badań wynika bowiem, że w odsetek wszystkich osób urodzonych poza USA zwiększył się w 20 stanach zaliczonych do „interioru” z 23,5 proc. w 2010 do 31 proc. w 2019 roku.
Aglomeracjami o największym przyroście mieszkańców urodzonych poza USA okazały się w minionej dekadzie miejscowości rzadko kojarzone z imigrantami. Na pierwszym miejscu zestawienia znalazł się Charleston w Karolinie Południowej, gdzie liczba osób urodzonych poza USA wzrosła w ciągu 10 lat o 51,9 proc. Na drugim miejscu znalazło się Des Moines w Iowa (+48,4 proc.). Czołówkę uzupełniły także Louisville w Kentucky (46,2 proc.), Columbus w Ohio (45,9 proc.) i Nashville w Tennessee (45,1).
Ucieczka nie tylko z Los Angeles
Dla równowagi trzeba przyznać, że spory przyrost odnotowały też takie aglomeracje jak Orlando i Jacksonville na Florydzie czy Austin w Teksasie. Ale inne dane raportu zaprzeczają powszechnej percepcji, że imigranci skupiają się głównie na wybrzeżach, ponieważ nie są mile widziani w stanach środka USA – uważa Ross De Vol, prezes think tanku Heartland Forward. Co więcej – migranci zaczęli wyraźnie przeprowadzać się do interioru kosztem wielkich metropolii. Według badań Heartland Forward Los Angeles znalazło się dopiero na 100 miejscu w zestawieniu największych aglomeracji (spadek o 1 proc.), Nowy Jork na 90 (plus 5,3 proc.). Takie miejscowości jak San Francisco, San Jose czy Waszyngton także nie zmieściły się w pierwszej „50”. Ze znanych miast w tej grupie zameldował się tylko Boston (37. miejsce). Ale w Chicago, mieście polskich imigrantów, populacja urodzonych poza USA zmniejszyła się w latach 2010-2019 o 0,3 proc. Liczba wszystkich mieszkańców miasta praktycznie się zresztą nie zmniejszyła (+3 tys.), a w całym Cook County spadła o prawie 30 tys. mieszkańców. Wśród 50 największych metropolii w USA Wietrzne Miasto miało lepszą dynamikę wzrostu populacji od czterech miast z „pasa rdzy” – Buffalo, Cleveland, Hartford i Pittsburgha.
Za pracą i edukacją
Autorzy raportu zwracają uwagę na szersze tło demograficzne. Przyrost naturalny w USA jest dziś najwolniejszy od stulecia. W związku z tym poszczególne gałęzie gospodarki – zarówno te oparte na pracy wysokiej klasy specjalistów, jak i korzystające z niewykwalifikowanej siły roboczej są zmuszone do korzystania z pracy imigrantów. Co więcej – drugie pokolenie okazuje się jeszcze bardziej mobilne i przejawia chęć pięcia się w górę po drabinie społecznej. Według badań sprzed kilku lat aż 38 proc. przedstawicieli tzw. drugiej generacji, czyli dzieci imigrantów, kończy wyższe studia. Dla pierwszej generacji osób osiedlających się w USA odsetek ten wynosi 32 proc., a w przypadku osób urodzonych w USA – 33 proc.
Przeprowadzki imigrantów wewnątrz kontynentu tłumaczone są także zmianami w strukturze samego biznesu i popytem na ręce do pracy. Jako przykład podaje sie tu Des Moines w Iowa czy północno-zachodnią część stanu Arkansas, gdzie ma swoje siedziby sporo dużych amerykańskich spółek. To sprawia, że rośnie tam zapotrzebowanie na wykwalifikowanych i utalentowanych pracowników z wyższym wykształceniem. Z kolei poza miastami na terenach rolniczych, które przez dekady borykały się z odpływem ludności, pojawiło się więcej słabiej wykwalifikowanych imigrantów, w tym uchodźców, którzy znaleźli zatrudnienie na farmach i w przetwórstwie spożywczym.
Kłopotliwa dywersyfikacja?
Ubocznym efektem tego procesu jest jednak dywersyfikacja etniczna i rasowa tych regionów, co w tradycyjnie konserwatywnych regionach może budzić pewne emocje. Autorzy raportu podkreślają tu potrzebę edukowania gospodarzy miast, przedstawicieli biznesu, a nawet gubernatorów stanów na temat pozytywnych efektów obserwowanych procesów. Przypominają także o inicjatywie takich organizacji jak Economic Innovation Group, która intensywnie lobbuje za wprowadzeniem wiz regionalnych, które zobowiązywałyby imigrantów do zamieszkania w określonym regionie. O limitach takich wiz decydowałyby poszczególne miasta lub powiaty. Jednak dla wprowadzenia takich zmian potrzebne by było przyjęcie ustawy przez Kongres, a ten – jak pisaliśmy wielokrotnie – od wielu lat nie jest w stanie wprowadzić zmian w prawie imigracyjnym.
Zmiany, jakie obserwujemy, oznaczają także kłopoty z utrzymaniem jakości życia w wielkich miastach, w tym także tych, które zawsze tradycyjnie przyciągały imigrantów z Polski – Chicago i Nowego Jorku. Imigranci, którzy zawsze byli bardziej mobilni od i tak bardzo ruchliwych Amerykanów głosują tutaj nogami i portfelami. Wybierają miejsca, gdzie koszty życia są niższe niż w przeludnionych metropoliach, a które przeżywają okres gospodarczego rozwoju. Nie mniej ważny jest także dostęp do dobrych szkół i poczucie bezpieczeństwa. A imigranci – jak wskazują wyniki badań przytoczonych powyżej – są mocno zmotywowani, aby zapewnić wykształcenie swoim dzieciom.
Jolanta Telega[email protected]