Urodziłem się w Polsce na początku lat 70. ubiegłego stulecia. Jestem w 100 % Polakiem, z czego od zawsze byłem i jestem dumny. Zanim poszedłem do szkoły, nie interesowało mnie zbyt szczególnie to, że Polska leży w Europie. Zresztą nie używało się wtedy pojęcia „Europejczyk”. To nie miało znaczenia. Od czwartej klasy szkoły podstawowej uczono nas języka rosyjskiego i wiedzieliśmy, że jedną z najlepiej wydawanych wówczas gazet, drukowanych na kredowym papierze, był „Kraj Rad”. Pierwszy poważny wyjazd zagraniczny do Rzymu, przez Niemcy i Szwajcarię, odbyłem w wieku 26 lat. Była to pielgrzymka autobusowa, po święceniach kapłańskich. Trzy lata później wróciłem do Rzymu, skierowany przez moich przełożonych zakonnych na studia, także autobusem. Pierwszy lot z Rzymu do Krakowa miał miejsce, kiedy miałem 31 lat i do dziś wspominam go jako bardzo ważne przeżycie. Zresztą wtedy, podobnie jak wielu innych, postrzegałem życie na Zachodzie jako wyróżnienie i doświadczenie wolności, które w Ojczyźnie przez cały czas mojego dzieciństwa i dorastania było pojmowane zupełnie inaczej.
Nie zapomnę dnia, w którym Polska oficjalnie stała się członkiem Unii Europejskiej. Był rok 2004. Do integracji Polski z Europą usilnie zachęcał także sam św. Jan Paweł II, czego zresztą byłem świadkiem, słuchając jego pozdrowień kierowanych do rodaków z Pałacu Apostolskiego. Uważał jednak, że Polska, która jest w Europie, a nawet w jej centrum od zawsze, powinna zachować swoje wartości, a nawet wnieść je do Unii. „Rzecz jasna, nie jestem przeciwny – stwierdzał Jan Paweł II już w 1993 roku – tzw. wejściu Polski do Europy, jestem jednak przeciwny próbom uczynienia z tego swego rodzaju bożka, fałszywego bożka. Według zwolenników tego planu wejście do Europy miałoby oznaczać wprowadzenie w Polsce całego systemu ultraliberalnego, konsumistycznego, pozbawionego wartości i wprowadzenie go siłą propagandy. […] W rzeczywistości Polska nie musi wchodzić do Europy, ponieważ jest w Europie, jest w jej centrum. Ważne, by weszła do niej ze swymi wartościami, nie dostosowując się bezkrytycznie i ślepo do zachodnich obyczajów, nie przyswajając sobie tego, co w nich najgorsze”.
Nie zapomnę także chwili, kiedy bez paszportu, jedynie z dowodem osobistym w ręku, wsiadałem w samolot ekonomicznych linii lotniczych, by za kilkanaście euro, za 1,5 godziny móc wysiąść na lotnisku w Balicach. Równocześnie jednak, z perspektywy, zauważałem piękno naszej Ojczyzny, bogactwo kultury, tradycji, folkloru oraz tego wszystkiego, co wytworzył w nas, Polakach, wpływ religii katolickiej i chrześcijaństwa w ogóle, na przestrzeni wieków. Z czasem też padał mit cudownego Zachodu. Czułem, jak staję się Polakiem-Europejczykiem oraz jak bardzo poszerzały się moje horyzonty.
Ostatnie kilka dni spędziłem w Rzymie. To miasto ma dla mnie wielkie znaczenie. Studiując w nim, uczyłem się języka i kultury włoskiej, a także Kościoła katolickiego na przełomie pontyfikatów św. Jana Pawła II i Benedykta XVI. Uczyłem się także bycia Europejczykiem. Nie Polakiem w Europie, ale Europejczykiem, którego częścią od ponad 1000 lat jest Polska. Już pierwsze chwile po opuszczeniu lotniska Fiumicino przywołały dobre emocje i wspomnienia. Dla mnie, katolika, jest to miasto przede wszystkim sercem Kościoła, do którego przyszli apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i tutaj ponieśli męczeńską smierć za wiarę w Jezusa Chrystusa. Tym razem jednak, podobnie jak inne miejsca w europejskim domu, miasto to okazało się inne, jakby okaleczone sytuacjami społeczno-politycznymi w świecie oraz wciąż trwającą pandemią. Już sam fakt, że w ciągu jednego tygodnia, pomimo dwukrotnego szczepienia, musiałem wykonać test, aby móc przekroczyć granicę, o czymś mówi. Szokiem było dla mnie to wciąż wyludnione miasto, wcześniej zawsze i o każdej porze dnia i nocy tętniące życiem, pozamykanych wiele hoteli, wyczekujący na klientów właściciele restauracji, którzy mają szczęście ugościć przy stolikach przed lokalami, gdyż do środka wciąż nie można. Wszechobecny obowiązek noszenia maseczek, wielka anonimowość i wszechobecne poczucie braku pewności, co się może jeszcze wydarzyć. Rozumiem doskonale radość w naszej Polsce, gdzie od kilku dni pozwalają na niezakładanie masek w terenie otwartym, przy zachowaniu dystansu.
W Rzymie jednak uderzyło mnie jeszcze coś, co pamiętam z okresu stanu wojennego w Polsce oraz z pielgrzymki do Ziemi Świętej, którą odbyłem ponad trzy lata temu. To obecność na niemal każdym zakręcie uzbrojonych patroli wojskowych. Nie są one bynajmniej na ozdobę. To trudny do zaakceptowania znak współczesności. Brak poczucia bezpieczeństwa. Stan zagrożenia, który może objawić się w każdej chwili. Ostrzeżenie, że nie jest dobrze. Także by móc wejść do bazylik rzymskich, trzeba oczekiwać w kolejkach przejść przez bramki bezpieczeństwa. Wraz z maskami na twarzach, to trudny i tragicznie smutny symbol naszych czasów.
Tak wygląda obraz Europy (i świata) Anno Domini 2021. Jest jednak coś, czego mogłem doświadczyć wewnątrz tego trudnego kordonu. To jest braterstwo między ludźmi. Miałem okazję przez kilka dni spotykać moich braci i siostry różnych narodowości i praktycznie z wszystkich kontynentów. To dawało i daje mi poczucie wielkiej radości, wewnętrznego pokoju oraz poczucia, że dopóki jesteśmy rodziną, jest dobrze. Życie ponad podziałami rasowymi, kulturowymi, a nawet religijnymi. Możliwość spotkania się z drugim, dzielenia z nim „doli i niedoli”, to jest bezcenne! Pod tym względem na nowo ucieszyła mnie powszechność Kościoła katolickiego, to doświadczenie, że łączy nas jeden Pan, jedna wiara i jeden chrzest. Cieszy mnie też i mobilizuje nieugięta postawa i głos papieża Franciszka, który wzywa, aby w drugim widzieć przede wszystkim człowieka, którego Ojcem i Stworzycielem jest ten sam Bóg. Wierzę mocno, że wypływa ona z Ducha Świętego, który tchnie tam, gdzie chce i jak chce, i jest ponad ludzkim myśleniem. Ta różnorodność, która łączy się w jedność, naprawdę daje nadzieję i przekonanie, że któregoś dnia Europa i świat znów na nowo poczują wolność, która jest darem Bożym.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.