Żyjemy często schematami. Niestety, objawiają się one na różny sposób i dotyczą niemal wszystkich sfer naszego życia. Poczucie większości wobec innych, potrzeba dominacji, uświadamiania innym, że jesteśmy „naj”, wyrażają się wszem i wobec. Tak samo jednak, jak uderzamy w innych, nie dostrzegamy, że problem może dotyczyć nas samych i odsłania poczucie mniejszej wartości, przeróżne kompleksy, a przede wszystkim niedojrzałość. To ona także jest powodem tego, że potrafimy niszczyć innych, choć zupełnie nie czujemy tego, że tak naprawdę niszczymy w innych to, czego nie akceptujemy w sobie.
W ostatnim czasie spotykam się z różnymi parafianami. Zagadują o sprawy wiary, o życie. Przyznam, że zawsze bardzo tęsknię do takich rozmów i spotkań. Są niezwykle twórcze, mam nadzieję, dla obu stron, pozwalają lepiej patrzeć na świat, postrzegać go i odnajdywać w nim swoje miejsce. W parafii, w której pracuję, pojawiają się coraz to nowi ludzie. Pochodzą z niemal całego świata. Tutaj już nie ma dużego zgromadzenia Polonii, Irlandczyków czy Latynosów. Dziś mieszkają tutaj już wszyscy. Różnie można reagować na takie zmieszanie. Wielu ludzi, od kilku pokoleń zamieszkujących te miejsca, mogłoby czuć oburzenie na taki stan rzeczy. Jest on jednak naturalnym wynikiem zmian, które dzieją się na świecie i potwierdzeniem, że wszyscy jesteśmy „w drodze”. Mnie to nie dziwi wcale, a różnorodność etniczna oraz wielokulturowość bardzo mnie cieszą. Dlaczego? Gdyż wiele wnoszą do mojego życia. Poznawanie różnych ludzi, ich kultury, zwyczajów, wiary, jest niczym czytanie encyklopedii. Sporo nowych mieszkańców wielkich aglomeracji, to ludzie młodzi. Rozpoczynający życie, zakładający rodziny, bądź też żyjący w innych związkach lub samotnie. Mam wrażenie, że pojawiając się na nowym terytorium, wśród ludzi, którzy przyszli tu wcześniej albo mieszkają od kilku pokoleń, zbyt szybko są zupełnie niesprawiedliwie oceniani. Skąd taka refleksja? Nie można wydawać opinii o kimś, kogo się nie poznało. Sam sposób bycia, zachowania, wyrażania się, o niczym jeszcze nie mówi.
Dzięki moim spotkaniom poznaję ludzi często dobrze wykształconych, ambitnych, swobodnie mówiących kilkoma językami. Gdzie to zdobyli i gdzie się nauczyli? W swoich rodzinnych krajach! Są to głównie ludzie pochodzący z Afryki, Azji, Ameryki Centralnej i Południowej, coraz rzadziej z Europy. Pomijam rodzimych północno-amerykańskich przedstawicieli USA i Kanady, bardzo rzadko spotykam Australijczyków. Obok wiedzy i ambitnego realizowania tego, czego się nauczyli, ci, którzy przychodzą na msze do kościołów, to ludzie albo naprawdę bardzo religijni, albo poszukujący swojej relacji z Panem Bogiem i wspólnoty, dzięki której mogą Go odnaleźć i spotkać. Niejednokrotnie jestem głęboko zbudowany i zdumiony tym, jak bardzo ci ludzie w szczery sposób o tym mówią i jak pięknie dzielą się swoją wiarą z innymi. Także w miejscach pracy, zagadywani przez kolegów i koleżanki, skąd w nich tyle spokoju, opanowania i radości, odpowiadają, że to dzięki wierze.
Różna była ich droga do wiary. Są tacy, którzy wprost mówią o tym, że to zasługa najpierw misjonarzy, którzy na ich terenach zakładali szkoły, kształcili pokolenie ich rodziców, a ci przekazywali wiedzę, wiarę i kulturę swoim dzieciom. Inni opowiadają o swoich poszukiwaniach i odnajdywaniu drogi dzięki sytuacjom życiowym, spotykanym przypadkowo nie raz ludziom, dzięki przyjaciołom. W tle jest jednak zawsze drugi człowiek, jego otwartość, przyjazność i świadectwo wiary oraz życia. W wielu przypadkach wspólnym mianownikiem rodzenia się tych pięknych osobowości i postaw jest… bieda i niedostatek, ubóstwo, dzięki któremu ludzie ci wykorzystywali szanse i z ogromnym wysiłkiem realizowali to wszystko po to, aby osiągnąć cel. Taka sytuacja dotyczyła także wielu naszych rodaków. Nie chodzi oczywiście tylko o wykształcenie uniwersyteckie. Nauczenie się zawodu, rzetelna praca, twórczość, chęć działania. To tworzyło wśród innych i wypracowuje wciąż dobrą markę solidności, fachowości i kompetencji.
Jaki wniosek? Po pierwsze nie oceniać innych. Nie mierzyć swoją, nie zawsze słuszną, a czasami wręcz bardzo niesprawiedliwą miarą. Wszelkie uprzedzenia na tle rasowym, kulturowym, religijnym, społecznym są bardzo krzywdzące. Nie mamy prawa do oceny innych. Możemy wyrazić opinię o czyimś zachowaniu, nie o ludziach. Dalej, warto dostrzec, ile dobra i wzajemnego ubogacenia płynie z różnorodności. Nie ma co zamykać się na nią, izolować się i twierdzić, że moje jest najlepsze. Szanując i dbając o to, co moje, dzieląc się tym z innymi, warto być otwartym także na to wszystko, co inni wnoszą w moje życie. Warto zawsze pamiętać o tym, że bez względu na to, jaki jest ten drugi, jest on przede wszystkim człowiekiem, tak samo jak ja i podobnie jak ja, jest on/ona dzieckiem Bożym. Nie wolno też gardzić ubóstwem, chełpiąc się, że mam wszystko i mogę wszystko. To wszystko łatwo można stracić. Warto więc dać szansę innym. Warto wspomagać ubogich, wspierając zwłaszcza to, co pomoże im w rozwoju.
W okresie wielkanocnym niemal codziennie czytam w kościele fragmenty z Dziejów Apostolskich i Ewangelii, które mówią o „wszystkich”. Bóg posłał swojego Syna, aby zbawił wszystkich, dał szansę wszystkim i każdemu z osobna. Ewangelia była głoszona wszystkim narodom i wszędzie. A z prześladowców takich jak Szaweł z Tarsu, wyrastali tacy jak św. Paweł Apostoł. Bo każdy ma szansę, Bóg kocha wszystkich. To jest istota Dobrej Nowiny, która może dotrzeć do serca każdego, najbardziej pogubionego człowieka. Chodzi zatem o to, by przede wszystkim patrzeć na siebie i nawracać siebie, dając szansę drugiemu. I nie oceniać, nie przekreślać, nie zabijać! Do tego nikt nie ma prawa! Ocenę zostawmy Bogu.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.