Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 08:23
Reklama KD Market

Unifikacja parafii, czyli co?

Raz po raz w naszych środowiskach wraca dla wielu dziwny i trudny do zrozumienia temat, jakim jest „unikfikacja parafii” rzymsko-katolickich. Burza i opór pojawiają się w chwili, kiedy do wiernych dociera informacja, że oto, po latach, zmienia się sytuacja, zostaje połączone w jedno kilka parafii, nadaje się nowe wezwanie dla parafii, tworzy się jedno centrum parafialne, nawet jeśli pozostałe kościoły nadal pozostają otwarte i przeznaczone do kultu. Ten trudny proces, zapowiadany od dawna, staje się faktem, który jakoś trzeba zaakceptować, godząc się na nowe warunki. Unifikacja oznacza połączenie różnych elementów w jedną całość. To dzieje się z parafiami w wielkich aglomeracjach Stanów Zjednoczonych. I nie tylko. Jeśli jednak czymś prostym jest połączenie obiektów, dużo trudniejszym jest stworzenie nowej wspólnoty z ludzi, którzy do tej pory tworzyli swoje własne jednostki.

Okazuje się, się wspomniana „burza”, a wraz z nią przywiązanie do swoich własnych kościołów, parafii, duszpasterzy i ludzi, nie jest, jak by się mogło wydawać, jedynie polską kwestią. Dla tradycyjnie katolickich społeczności, do których zaliczaliśmy się jako Polacy, otwarcie własnej parafii i wybudowanie kościoła było priorytetem. Mieczysław Haiman pisał w 1948 roku: „Założenie parafii było najważniejszym fundamentem każdej osady polskiej, jakie zaczynały wyrastać jak grzyby po deszczu na wielkich połaciach Ameryki. Gdziekolwiek osiadła garstka Polaków, tam przede wszystkim starano się o sprowadzenie księdza polskiego. Lud chętnie ponosił najcięższe nawet trudy, byle tylko mógł modlić się w swym własnym kościele, słyszeć polskie słowo Boże i śpiewać pieśni nabożne, przywiezione z Ojczyzny. Z przybyciem kapłana życie polskie zwykle rozrastało się szybko. Z ofiar wychodźców powstawał przede wszystkim kościółek, (…) potem szkółka parafialna. Kapłan polski stawał się nie tylko duchownym przewodnikiem, ale i nauczycielem, pośrednikiem wśród nowego otoczenia, a często wodzem całego życia parafii. Za jego zwykle radą tworzyły się towarzystwa, które uczyły lud pomagać sobie wzajemnie. On zwykle pierwszy mówił ludowi o obowiązkach względem przybranej ojczyzny i rozdmuchiwał iskrę miłości do starej ojczyzny w sercach wychodźców. Często też pomagał parafianom do zdobycia dobrobytu”. Oto piękne świadectwo historii. Dowodów mamy wciąż wiele, w postaci pięknych i przestronnych kościołów oraz obracających się coraz częściej w ruinę pozostałości po przykościelnych szkołach, konwentach sióstr zakonnych i centrach parafialnych.

Czas jednak nieubłaganie zmierza do przodu, przynosząc z roku na rok coraz większe i radykalne zmiany. Przede wszystkim zmniejsza się wciąż liczba Polonii, młodzi emigranci już dawno zaczęli wybierać inne kierunki w świecie. Nowe pokolenie dzieci i młodzieży urodzonych w USA, posługuje się płynniej językiem angielskim. Poza tym społeczeństwo w bardzo szybkim tempie ulega sekularyzacji, ludzie rzadziej uczęszczają do kościołów. To są fakty, o których dobrze wiadomo. Z drugiej strony jest wciąż trudna sytuacja, wynikająca z prostego faktu, że dobra parafialne trzeba utrzymywać. Stąd potrzeba dużego nakładu pieniędzy, który w sposób stały będzie zasilał utrzymanie kościoła i parafii. Nie bez znaczenia jest też fakt spadku ilości powołań kapłańskich i zakonnych.

Wspomniałem, że cała ta problematyczna sprawa dotyczy nie tylko Polaków i dotyka bardzo wielu miejsc na mapie. Dla przykładu, w mieście w stanie New Jersey, w którym od trzech lat żyję i posługuję, do niedawna było jeszcze osiem parafii katolickich, wraz z kościołami i całym wielkim zapleczem. Funkcjonowały szkoły parafialne i lokalne ośrodki kultury. Parafie obejmowały różne grupy etniczne. I tak Polacy mieli swoją parafię, Włosi swoją, Irlandczycy, Słowacy i Litwini – swoje parafie, kościoły i centra. Poza tym istniało kilka kościołów innych obrządków chrześcijańskich. Dzisiaj, po unifikacji, pozostało pięć kościołów w czterech parafiach katolickich. A co będzie dalej? Niestety prognozy nie są zbyt optymistyczne. Nawet jeśli w miejsce sprzedawanych i gruzowanych budynków kościelnych, budowane są potężne domy mieszkalne, to procent nowych ludzi przesiedlających się do tych miejsc, w kościołach jest, póki co, bardzo nikły. Poza tym, coraz mniej osób potrzebuje nabożeństw w językach ojczystych, zdecydowanie więcej uczestniczy w języku angielskim. Może się zatem zdarzyć, że za kilka lat nastąpi kolejna konieczność unifikacji.

Najczęściej w takich momentach szuka się winnych całego ambarasu. Pisane są listy do władz kościelnych, pełne goryczy i oburzenia. Zawsze jest nadzieja, że będzie można coś zatrzymać. Pytanie, czy można zatrzymać proces, który trwa nie od dzisiaj? W jakimś stopniu na pewno! Zatem jak?

Myślę, że my, wierzący, chrześcijanie i katolicy, musimy przede wszystkim wrócić do Jezusa Chrystusa i Ewangelii. Właśnie w czasie wielkanocnym czytamy w Kościele, niemal codziennie, fragmenty z Dziejów Apostolskich. Opisują one początki wspólnoty Kościoła, życie i działalność pierwszych uczniów i ewangelizację, którą z taką gorliwością i odwagą prowadzili. Kościół bez wątpienia potrzebuje tego powrotu! Idzie za tym postawa pełna pokory i uznania, że Kościół jest rzeczywistością Bosko-ludzką i głos oraz dowodzenie trzeba przede wszystkim oddać Duchowi Świętemu, który niczym wiatr tchnie tam, gdzie chce i jak chce. Trzeba Go zatem uważnie słuchać. A dzieje się tak także wtedy, kiedy słucha się głosu papieża, biskupów, nawet jeśli nie zawsze idzie on w parze z naszymi wyobrażeniami. Potrzeba większej jedności i otwartości na drugiego człowieka. Nie tylko, kiedy nagle spotkamy się w jednym kościele, a wcześniej tworzyliśmy inne wspólnoty. Potrzeba większego zrozumienia dla różnic i inności, która między ludźmi po prostu jest. Potrzeba też większego ducha ubóstwa, a co za tym idzie, zdolności dzielenia się z innymi, przekraczania granic swojego egoizmu. Dobrych przykładów, jak Kościół, stając się ubogim, nie boi się podejmować wyzwań do pracy wśród najuboższych oraz na marginesie życia, jest naprawdę wiele. Dlatego też, przyjmując z pokorą trudne decyzje trwających procesów, zanim dokonamy emocjonalnie ich oceny, spróbujmy zacząć odbudowywać Kościół jako wspólnotę silną Bogiem, jednością i wzajemną miłością! 

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama