Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 13 listopada 2024 20:01
Reklama KD Market

Tragiczna kwadratura koła

Ten obrazek można było obejrzeć po Wielkanocy w Internecie i na stronach wielu polskich mediów. Kierowca gdzieś pod Wałbrzychem wyjmuje z tylnego siedzenia kij golfowy, wściekły rozbija w drobny mak boczną szybę jadącego za nim samochodu, po czym odjeżdża jakby nigdy nic. Brutalny pokaz chuligaństwa na drogach – brzmiał to większości komentarzy. Brutalny? Niemal w tym samym czasie po drugiej stronie oceanu parkingowa sprzeczka o porysowany samochód zakończyła się śmiercią Polaka Jakuba Marchewki. Narzędziem agresji był bowiem nie kij czy pałka, ale wyjęty podczas konfrontacji pistolet. 

Nie szukam analogii na siłę. Przypadki agresji na drogach i parkingach zdarzają się pod każdą szerokością geograficzną. Road rage to zjawisko powszechne od czasów, kiedy na wąskich traktach stanęły naprzeciwko siebie dwa zaprzęgi. Tylko że w krajach, gdzie dostęp do broni palnej jest ograniczony, incydenty rzadziej kończą się tragicznie. Po prostu w takiej Polsce w przypadku agresywnych sytuacji na drogach czy parkingach ginie w bójkach mniej ludzi. Nawet gdy chuligan sięga po lewarek czy klucz do opon. 

W USA prawo do posiadania w domach broni palnej daje Druga Poprawka do Konstytucji, uważana za jeden z fundamentów wolności obywatelskich. Na każdych 100 mieszkańców przypada 121 sztuk broni, co sprawia, że Amerykanie tworzą najsilniej uzbrojone społeczeństwo na świecie. Choć w większości stanów obowiązują zakazy noszenia przy sobie załadowanej broni w przestrzeni publicznej, nie wszyscy są w stanie oprzeć się pokusie zabrania ze sobą „gnata”. Większość prawodawstwa dotyczącego broni tworzona jest na szczeblu stanowym, więc to, co legalne w Teksasie czy w Montanie, niekoniecznie musi być zgodne z prawem w Illinois czy w Connecticut.

Wszystko to sprawia, że problem kontroli broni przypomina kwadraturę koła – za ograniczeniem dostępu do niej wypowiada się w sondażach większość społeczeństwa, jednak na drodze staje zwykle lobby związane z National Rifle Association oraz  republikańscy wyborcy z rzadziej zaludnionych stanów, gdzie poparcie dla posiadania broni jest dużo wyższe niż np. na Wschodnim Wybrzeżu. „Broń nie strzela sama, to ludzie pociągają za spust” – argumentują od lat zwolennicy powszechnego dostępu do broni palnej, odpierając argumenty, że taki stan rzeczy przyczynia się do wzrostu przestępczości i wypadków spowodowanych przez dzieci, które przypadkowo znalazły w szufladzie rewolwer taty. Paradoksalnie też po każdej masakrze z użyciem broni palnej, gdy w Kongresie pojawiają się projekty bardziej restrykcyjnych legislacji (np. zakaz sprzedaży broni półautomatycznej czy ostrzejsze sprawdzanie przeszłości nowych nabywców) popyt na nowe wyroby przemysłu rusznikarskiego zaczyna rosnąć. 

Mark Berg, profesor kryminologii na University of Iowa, twierdzi, że Amerykanie jako społeczeństwo nie są agresywniejsi od innych nacji. Wysokie wskaźniki zabójstw wynikają jedynie z faktu powszechnego posiadania broni palnej. Reszta to przede wszystkim prawa statystyki, które sprawiają, że rok w rok od kul ginie prawie 40 tys. Amerykanów, niemal tyle samo, co w wypadkach drogowych. 

Śmierć Jakuba Marchewki także tonie w tragicznej statystyce aktów przemocy w użyciem broni. Tylko w tamtą wielkanocną niedzielę w Chicago zginęło od kul co najmniej 7 osób, a 27 odniosło rany. Zgon Polaka był tylko jednym z wielu incydentów odnotowanych podczas tylko jednej doby w jednym z wielu wielkich amerykańskich miast. I to chyba jeden z najtragiczniejszych aspektów życia w kraju, gdzie powszechny dostęp do broni palnej należy do fundamentalnych praw obywatelskich. Ze zwykłych praw statystyki wynika, że wśród milionów legalnych posiadaczy zawsze znajdzie się szaleniec czy furiat gotowy wyjąć w przypadku konfrontacji „gnata” gdzieś zza pazuchy czy z samochodowego schowka. Nie mówiąc już o tych, którzy w posiadanie broni weszli niezgodnie z obowiązującym prawem. Ponieważ problem ograniczenia dostępu do broni wydaje się politycznie nierozwiązywalny, pozostaje tylko modlić się, że podczas następnej stłuczki czy otarcia auta nie natrafimy na nikogo, kto chciałby rozwiązywać problemy za pomocą pistoletu. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama