Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 03:36
Reklama KD Market

Ta druga granica USA czyli limuzyną do Toronto

Niemal codziennie ukazują nam się dramatyczne obrazy z granicy USA z Meksykiem. Tymczasem w dobie pandemii na północnej i bliższej nam granicy z Kanadą także dzieją się ciekawe rzeczy. I też mamy do czynienia z dramatami, bo pandemia w bolesny sposób rozdzieliła mieszkające po obu stronach rodziny, znajomych i przyjaciół. 

Ponad rok temu ruch na północnych przejściach granicznych został poważnie ograniczony. Ruch turystyczny został przerwany, a granicę mogą przekraczać tylko osoby zaliczane do ściśle zdefiniowanych kategorii. Stany Zjednoczone w zasadzie wpuszczają tylko swoich obywateli i stałych rezydentów oraz osoby ważne ze względu na bezpieczeństwo państwa. Kanadyjczycy pozwalają jeszcze na wjazd członkom rodzin swoich obywateli i stałych rezydentów oraz partnerów życiowych. Narzucają jednak wymogi odbycia kwarantanny. Nie dla wszystkich takie same, co też wiąże się z dodatkowymi kosztami i… okazjami do obejścia przepisów. A że życie nie znosi pustki, powstały nawet nieoficjalne miejsca spotkań osób z obu stron granicy, takie jak Peace Arch Park na styku stanu Waszyngton z Kolumbią Brytyjską.

Uniknąć hotelowej kwarantanny

W tej chwili Kanadyjczycy próbujący wrócić do swojej ojczyzny zamiast lądować w Toronto, Ottawie czy Montrealu pojawiają się licznie w granicznych miastach po amerykańskiej stronie, takich jak Buffalo, Detroit czy Seattle. Potem przekraczają granicę lądem. Powodem jest niekonsekwencja w obostrzeniach pandemicznych – osoby wjeżdżające do Kanady „na kołach” mają szansę na uniknięcie obowiązkowej kwarantanny w hotelach, za którą trzeba zapłacić z własnej kieszeni. Według szacunków „Business Insider” w grę wchodzą oszczędności rzędu 2 tys. dolarów kanadyjskich ($1600). Obowiązujące od niedawna obostrzenia zobowiązują bowiem mieszkańców Kanady wracających do kraju drogą powietrzną do zamieszkania w hotelu na czas kwarantanny. Na powracających drogą lądową ciąży tylko obowiązek odbycia kwarantanny pod wskazanym przez siebie adresem i poddanie się kolejnym testom na obecność koronawirusa, oprócz wymogu przedstawienia negatywnych badań służbom granicznym. 

Limuzyną do Toronto

Tam, gdzie jest popyt, tam pojawia się podaż. W czasie pandemii przez granicę nie można przejechać Amtrakiem czy za pośrednictwem Megabus Canada, bo przewoźnicy zbiorowi zawiesili swoje połączenia. Ich miejsce zajęły firmy transportowe z takich miejscowości jak Buffalo czy Seattle. Zajmują się one przewożeniem Kanadyjczyków „na drugą stronę”, pobierając za to opłaty na tyle wysokie, że procederem tym zainteresowały się media finansowe czy telewizja z Kraju Klonowego Liścia. Według kanału CBC za przejazd 17-milowego odcinka z Buffalo-Niagara International Airport do leżącego w Ontario Fort Erie trzeba zapłacić 120 dolarów. Do Toronto – już 350 dolarów. Według firmy Buffalo Limousine, przewożącej codziennie na kanadyjską stronę ok. 50 osób, popyt na tego rodzaju usługi wzrósł o 50 proc. W Buffalo Black Car Service twierdzą, że zapotrzebowanie jest jeszcze większe. „Telefony nie przestają dzwonić” – mówił w wywiadzie dla CTVNews.ca szef firmy Tony More – „Przewozimy ludzi do Toronto, prosto do ich domów”. Jak twierdzi, większość zatrudnianych przez niego kierowców jest już zaszczepionych, są też poddawani częstym testom. Po przekroczeniu granicy z Kanadą nie wysiadają z samochodów. Pasażerowie sami pakują torby do bagażnika i cały czas przebywają za szczelnym przepierzeniem. 

Przed pandemią częściej obserwowano raczej ruch w drugą stronę. Kanadyjczycy, udając się do USA, chętnie korzystali z takich lotnisk jak Buffalo-Niagara International, Ogdensburg International, Bellingham International, Plattsburgh International Airport, uciekając od wyżej opodatkowanych połączeń międzynarodowych. Żywy też był ruch przygraniczny. Na przykład posiadacze kanadyjskich wiz często udawali się do konsulatu Kanady w Buffalo, aby załatwiać tam formalności imigracyjne związane z przedłużeniem pobytu w Kraju Klonowego Liścia, które trzeba załatwiać poza jego terytorium. Te wyprawy zyskały sobie nawet trudno przetłumaczalny na język polski przydomek Buffalo shuffle

Helikopterem do USA

Sytuację na północnej jeszcze granicy komplikuje jeszcze wymóg, tym razem strony amerykańskiej, zakazujący Kanadyjczykom nieposiadającym drugiego (amerykańskiego) obywatelstwa przekraczania granicy drogą lądową. Zimą tego roku najlepszą opcją dla sąsiadów z północy chcących odwiedzić USA był przelot z Kanady do Stanów, a następnie powrót w pobliże granicy i przejazd przez nią na kołach, aby uniknąć hotelowej kwarantanny. Stworzyło to także niszę po kanadyjskiej stronie, na krótkie międzynarodowe przeloty nad granicą. Pojawiła się nawet oferta w wersji luksusowej – firma Great Lakes Helicopters przewozi Kanadyjczyków z St. Catharines, Ontario do Buffalo za 1500 dolarów kanadyjskich. Biorąc pod uwagę, że to tylko 28 mil, to usługa na pewno nie należy do tanich. Do tego można jeszcze zamówić przewóz własnego samochodu przez granicę (przewóz towarów nie został wstrzymany na czas pandemii) za 700-1600 dol. kanadyjskich. 

Kiedy i jak luzować?

Obecne obostrzenia na amerykańsko-kanadyjskiej granicy obowiązują do 21 kwietnia, ale po stronie kanadyjskiej słychać sygnały, że jest zbyt wcześnie, aby mówić o poluzowaniach. Mówił o tym wyraźnie kanadyjski minister ds. relacji międzyrządowych Dominic LeBlanc. „To nie jest jeszcze właściwy moment” – powiedział dziennikarzom, choć dał do zrozumienia, że ciągle jest szansa na w miarę normalne wakacje. 

Od początku pandemii sytuacja po obu stronach granicy zmieniła się diametralnie. W pierwszych miesiącach to sytuacja w USA budziła w Kanadzie strach na pograniczu paniki, a na drogach tamtejsza policja zatrzymywała samochody z amerykańską rejestracją. Dziś to Amerykanie są dużo bardziej zaawansowani w programie szczepień. Amerykańscy politycy z regionów nadgranicznych zaczęli naciskać więc na prezydenta Joe Bidena, aby rozszerzył listę wyjątków od zakazu podróży. Twierdzą, że Amerykanie posiadający domy letnie w Kanadzie nie są w stanie ich utrzymać. Cierpią także miejscowości nadgraniczne, które w normalnych czasach żyją z nadgranicznych kontaktów handlowych. Teraz wiele zależeć będzie od postępu programu szczepień i powodzeniu inicjatyw pozwalających na podróżowanie z zaświadczeniami o szczepieniach lub nabytej odporności. To nie będzie jednak takie proste, bo kwestia „paszportów” covidowych budzi poważne wątpliwości prawne i etyczne. Na razie więc trzeba być gotowym na to, że północna granica będzie trudna do pokonania. 

Jolanta Telega[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama