Powiedzieć, że Internet zalany jest hejtem, to nie powiedzieć nic. Dla milionów ludzi ograniczonych pandemią i reżimem sanitarnym przestrzeń wirtualna stała się miejscem uwalniania emocji i frustracji. Internet, jeden z największych wynalazków ludzkości, wyzwala w nas nie to, co najlepsze, ale odsłania najgorsze strony ludzkiej natury.
Tu nie chodzi tylko o spory światopoglądowe wyzwalające zawsze ogromne emocje. Politycy są przyzwyczajeni do obrzucania się błotem i przyjmowania ciosów, nawet tych poniżej pasa. Hejt szczepionkowców na antyszczepionkowców i odwrotnie, też nie dziwi. Ale nienawiść wylewająca się przy okazji składania kondolencji po śmierci gwiazdy polskiej muzyki rozrywkowej? Po przekazaniu używanej karetki pogotowia z Polski na Ukrainę? Po zaszczepieniu się celebryty, nawet tym w 100 proc. terminowym? Po informacji o ciężkiej chorobie znanego człowieka, który prosi ze szpitalnego łóżka o wsparcie i modlitwę? A to tylko przykłady z ostatnich kilkunastu godzin.
Czytając wpisy i komentarze, można odnieść wrażenie, że wszystkie zasady, których uczono nas w dzieciństwie przestały istnieć. O tym, że o zmarłych powinno się mówić tylko dobrze albo wcale. O tym, że chorym powinno się życzyć szybkiego powrotu do zdrowia, a ciężarnym – szczęśliwego rozwiązania i wydania na świat zdrowego potomstwa. O tym, że przejawy dobrej woli i pomocy biedniejszym powinny raczej cieszyć, a nie prowokować do agresji. W Internecie o takiej idylli nie ma mowy. Można odnieść wrażenie, że wszyscy hejtują wszystkich – od partii politycznych, poprzez grupy społeczne i wyznaniowe, mniejszości narodowe, etniczne czy seksualne. Dziś zhejtowanym można być z powodu poglądów na temat wyrębu lasów, wyników teleturnieju, zamieszczonego zdjęcia, czy stosowanej diety. Po co zresztą wyliczać – wszystko, co zamieścimy w sieci, może być pretekstem werbalnej agresji. Sami się zresztą do tego przykładamy. Przyzwolenie na to, co nas otacza w wirtualnym świecie, to także „lajkowanie” czy udostępnianie materiałów zawierających treści, których sami byśmy nigdy nie napisali. Któż z nas nie jest tu bez winy? Internet to emocje. O wpisach decydują często własne pierwsze reakcje czy odczucia, najczęściej zgodne z oczekiwaniami grupy czy środowiska, w którym obraca się internauta. Ale często wpis jest także wyrazem frustracji, samotności, poczucia krzywdy. Stąd tylko krok do pokusy poniżania, wyzywania czy zwykłego chamstwa.
Można mówić, że Internet to nasza strefa wolności. Można się zasłaniać amerykańską Pierwszą Poprawką czy europejskimi zapisami o wolności słowa, ale nie można udawać, że nic się nie dzieje. Ale dzieje się i to wiele. Na naszych oczach dorastają kolejne już pokolenia, które uważają przemoc werbalną za rzecz naturalną. Te pokolenia wychowywać będą kolejne, które będą odbierać lżenie, obrażanie czy szczucie już za rzecz zastaną i naturalną. Co więcej, będą to już generacje, dla których wirtualny świat jest już rzeczywistością jak najbardziej realną. Taką, w której można się w całości utopić.
Trzeba także pamiętać o najbardziej ekstremalnych konsekwencjach hejtu. Publiczne poniżanie, ośmieszanie, czy szczucie może prowadzić do depresji, samobójstw, czy aktów przemocy. Dziś prawie dwie trzecie nastolatków przyznaje, że było świadkiem poniżania, wyzywania, czy ośmieszania swoich znajomych w sieci. Co piąty doświadczył tego na sobie.
Jak walczyć z mową nienawiści w Internecie? Prawo wciąż kiepsko radzi sobie z tym problemem. Zresztą jak często mamy ochotę angażować wymiar sprawiedliwości w całą sprawę? W ekstremalnych wypadkach ograniczamy się do powiadomienia serwisowego admina. Pouczanie innych kończy się częściej wyrzuceniem z grona znajomych i ostracyzmem niż z bardziej konstruktywnym efektem.
A przecież zaczyna się od języka tworzącego podstawowe pojęcia i kształtującego wizję rzeczywistości. Jeśli uznamy jego brutalizację za sprawę normalną, to warto sobie zdać sprawę z dalszych konsekwencji. Nawet jeśli to będzie tylko przyciśnięcie ikonki z kciukiem w górę pod jakimś nieprzychylnym komentarzem.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.