Wystarczy zrobić najprostszą ankietę z zapytaniem: „Które święta są dla ciebie ważniejsze?”, żeby w zdecydowanej większości otrzymać odpowiedź, że to oczywiście Boże Narodzenie. Nie ma wątpliwości, argumentów „za” jest wystarczająco wiele. Próba przekonania do tego, że jest na odwrót może być spisana na porażkę w samym punkcie wyjścia. Bo o czym my tu mówimy, prawda? Nic nie zastąpi niepowtarzalnego klimatu Bożego Narodzenia: choinki, tradycji, Wigilii, kolęd, rozświetlonych kolorowymi lampkami miast, galerii handlowych i oczywiście prezentów. Teologiczne przekonywanie też nie ma większego sensu, jednak jedno jest pewne: To Wielkanoc jest najważniejszym świętem całego chrześcijaństwa, czy się to komuś podoba, czy nie. Świętem, które trwa dłużej niż trzy dni.
Wczoraj na parapecie mojego okna zakwitł oleander. Niby nic, to tylko roślina. Kiedy dwa lata temu wsadziłem kilka szczepek do doniczki, osoba, która mi je podarowała powiedziała, że w domu to on raczej nie zakwitnie i szybko może się zmarnować. Pomimo tego postanowiłem dbać o ten krzew, podobnie jak o inne, dość liczne w moim pokoju. I oto, na kilka dni przed Wielkanocą, pojawił się pierwszy, piękny, różowy kwiat. Za kilka dni będzie ich więcej. Fakt ten dał mi tak wiele radości, że sam nie myślałem, że może on być czymś tak istotnym dla mnie. W końcu jednak całe dwa lata cierpliwie go pielęgnowałem, doglądałem, dając mu szansę życia. Moją radość spotęgowało dodatkowo to, że z kwiatami oleandrów mam osobiste wspomnienia. Lata temu, będąc studentem w Rzymie, latałem na Sycylię, by pomóc na parafii w czasie świąt i wakacji. Pierwszy raz leciałem na Wielkanoc. Na sycylijskiej ziemi, wiosenną porą, przywitały mnie piękne kwiaty oleandrów kwitnące wzdłuż tamtejszych autostrad i w wielu innych miejscach. Nie da się ukryć, że piękne kwiaty zawsze budzą radość.
Wspominam ten fakt głównie dlatego, że Wielkanoc, to są święta radości. Niekończącej się zresztą radości. Chociaż droga do nich prowadzi przez ciemności i wyrzeczenia Wielkiego Postu, zachętę do umartwienia i pokuty, a w końcu przez te trzy dni, które z niedzielą wielkanocną stanowią integralną całość. Dobre przeżycie tych dni, w całości, daje możliwość głębokiego doświadczenia tego, co działo się wtedy w Jerozolimie, dwa tysiące lat temu i co wciąż się dzieje wszędzie, w każdym miejscu, gdzie żyją wierzący chrześcijanie. Dla katolików Wielkanoc zaczyna się już wieczorem w Wielki Czwartek, kiedy to najpierw celebruje się pamiątkę Ostatniej Wieczerzy. Ten moment, ta Eucharystia, kiedy Pan i Nauczyciel umywa najpierw nogi swoim uczniom. Uniża się, wykonuje gest sługi. I chce, by oni powtarzali go do końca świata. W rzeczy samej tym jest każda msza, na której się gromadzimy i z której powinno wypływać całe życie chrześcijańskie. Jest ona przecież „źródłem i szczytem” całego życia chrześcijańskiego. Chrystus uczy postawy wzajemnej służby, delikatności, przebaczenia, czułości. Często myślę o tym, gdyż jest to wciąż wielkie wyzwanie. Służyć bezinteresownie, a nie wykonywać pracę za coś, by zarobić, nawet jeżeli tylko uznanie dla samego siebie. Wciąż niestety, postawa ta wydaje się być daleka od ludzi wiary, od Kościoła. I wciąż trzeba się jej uczyć na nowo. Choć papież Franciszek od ośmiu lat próbuje przypominać o niej w sposób jednoznaczny, to bywa jednak, że opór jest silniejszy. Stąd tak istotne jest właściwe przeżycie wielkoczwartkowej liturgii Wieczerzy Pańskiej.
Kolejny etap to towarzyszenie Chrystusowi w godzinach Jego męki. Najlepszym przewodnikiem są tutaj opisy w Ewangeliach. Godzina za godziną, scena za sceną. Dramat Boga-Człowieka. I możliwość, aby w nim uczestniczyć. Kilka miesięcy temu zostałem zaproszony do przeżycia jednej godziny w ramach nabożeństwa, które nazywa się „Dwadzieścia Cztery Godziny Męki Pańskiej”. Uświadomiłem sobie wtedy, przez godzinę zatrzymując się zaledwie na jednej scenie męki, że to wszystko, co przecież miało miejsce naprawdę, jest niezwykle głębokim doświadczeniem, dzięki któremu człowiek chciał-nie chciał, musi spokornieć. Jak w ogóle w każdym przeżywaniu dramatu nieszczęść, chorób, cierpień i mąk, z którymi ma do czynienia niemal codziennie. I jest jeszcze coś niezwykłego w tym wszystkim. Człowiek przygotowuje się na swoją własną drogę krzyżową. Ona jest przecież właściwie czymś nieuniknionym w życiu. Dlatego ten etap, podobnie jak wcześniejszy, prowadząc do prawdziwego przeżycia Wielkanocy, uważam za szczególnie ważny. Wszystko to przecież ma związek ze zwyczajnym życiem człowieka i może to życie tak bardzo odmienić i wzmocnić. Wielkopiątkowe nabożeństwa Drogi Krzyżowej, Gorzkich Żali oraz liturgia z lekturą Męki Pańskiej według św. Jana, modlitwą powszechną za cały świat i ludzi, adoracją krzyża i złożeniem Ciała Jezusa w grobie, to jest jedna wielka głębia tajemnicy, w której można się zanurzyć.
A po niej nastaje cisza. Ona ma też swoje miejsce i wymowę. Cisza Wielkiej Soboty, naruszana jest w rzeczy samej przygotowywaniem świątecznego stołu, tradycją „święconki”, szukaniem przez dzieci jajek-niespodzianek. To wszystko jest oczywiście potrzebne, bo święta należy przeżyć jak najbardziej świątecznie. Naprawdę warto jednak znaleźć taką chwilę w ciągu tego dnia, aby znaleźć się w ciszy. Usiąść w pustym kościele, w którym nie ma jeszcze świątecznych kwiatów, pobyć w ciszy, która osłania coś najważniejszego, co się wydarzyło: Chrystus „zstąpił do piekieł”, aby otworzyć ich bramy, będące bramami śmierci. Jak uczył Benedykt XVI: „Brama śmierci jest zamknięta, nikt zza niej nie może powrócić. Nie ma klucza do tej żelaznej bramy. Chrystus jednak posiada ten klucz. Jego krzyż otwiera bramy śmierci, bramy zamknięte nieodwołalnie. Przestają być one niepokonalne. Jego krzyż, radykalizm Jego miłość są kluczem otwierającym tę bramę. Miłość Tego, który będąc Bogiem, stał się człowiekiem, aby mógł umrzeć – ta miłość ma moc otwarcia bramy. Ta miłość jest silniejsza od śmierci.” Wszystko to stanowi misterium Wielkiej Soboty, tak często zupełnie pomijane.
I w końcu przychodzi ta noc. Noc Zmartwychwstania Chrystusa, kiedy Kościół zaśpiewa znów uroczyste „Alleluja!” i zabrzmią wielkanocne dzwony. A o brzasku dnia, wiosenne ptaki będą radośnie śpiewały o życiu, które zwycięża śmierć. I o Chrystusie-Zwycięzcy. Także kwiaty i roślinność budzące się do życia przyniosą ludziom radość. Radość i nadzieja, to dwa klucze wielkanocnego świętowania! Noc Wigilii Paschalnej to także przypomnienie o długiej drodze z niewoli, przez wyjście, do wolności, a także o chrzcie, czyli zanurzeniu w Chrystusie, a byciu chrześcijaninem. To potwierdzenie swojego chrześcijańskiego ID.
Oto są święta wielkanocne, Pascha, czyli przejście. Najważniejsze, najgłębsze i najpiękniejsze w chrześcijaństwie! Nie byłoby ich oczywiście bez Bożego Narodzenia, gdyż zanim dokonało się zbawienie, najpierw Bóg stał się Człowiekiem. Czy potrzeba więcej dowodów? Nie chodzi o to, a raczej, by przeżywać życie chrześcijańskie jak najpełniej i nie bać się głębi tych przeżyć!
Wszystkim Czytelnikom, naprawdę radosnego i pełnego nadziei Alleluja!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.