Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 17:08
Reklama KD Market

Komu przeszkadza Lewandowski

Prezydent RP Andrzej Duda odznaczył Roberta Lewandowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Oficjalnie „za wybitne osiągnięcia sportowe, patriotyczną postawę, ogromną pracę własną i zasługi na rzecz promocji Polski w świecie”. Było uroczyście i w maseczkach, ale kapitan narodowej reprezentacji odbił też kilka razy piłkę. A potem wylał się prawdziwy strumień hejtu. 

Życie przyzwyczaiło nas już do tego, że w Internecie i w przestrzeni publicznej wolno wszystko, ale przyznam się szczerze, że to, co spotkało jednego z najlepszych (jeśli nie najlepszego) piłkarza na świecie tym razem przekroczyło granice przyzwoitości. Doszło do takich absurdów, że politycy opozycyjni zaczęli głośno przypominać, że Lewandowski głównie strzela gole dla Niemców. Jakby zapomnieli, iż jest on najbardziej skutecznym napastnikiem w historii występów reprezentacji Polski. Zdobył w ciągu 116 meczów 63 gole, znacznie wyprzedzając drugiego w tabeli legendarnego Włodzimierza Lubańskiego (48 bramek w 75 meczach). 

Podobny los spotykał w przeszłości i innych sportowców. Ostatnio Iga Świątek, która jako pierwsza Polka (i Polak) wygrała wielkoszlemowy turniej tenisowy (Rolland Gaross w 2020 roku) także została odsądzona od czci i wiary. Najpierw przez zwolenników rządu, gdy odbierała osobiste gratulacje od Rafała Trzaskowskiego, a tydzień później przeciwników obecnej władzy, bo prezydent Andrzej Duda wręczył jej Złoty Krzyż Zasługi. I to pomimo tego, że osiągnęła największy sukces w historii polskiego tenisa.

Na szczęście nie cały świat zwariował. W obronie Lewandowskiego wypowiedziało się sporo mainstreamowych publicystów, często kojarzonych z krytyką obecnego obozu władzy. „Nie rozumiem krytyki pod adresem Roberta Lewandowskiego. Order mu się należał, uzasadnienie jest sensowne. Każdy może przyjąć albo nie. On zdecydował się przyjąć. I tyle” – napisał Tomasz Lis, naczelny „Newsweeka”. „Robert Lewandowski – przypomnijmy – nie jest politykiem. I nie dostał odznaczenia partyjnego, tylko państwowe” – ocenił w swoim komentarzu Jacek Stańczyk, redaktor naczelny Onet Sport. „Jeśli jakiś czynny sportowiec z naszego kraju jest znany na całym świecie, to jest to Robert Lewandowski.” – przypomniał z kolei Krzysztof Sobczak z Radia Zet. 

Ale Internet pełny jest hejtu wspieranego przez wypowiedzi osób publicznych, których litościwie nie będę tu wymieniać. Narracyjne „bańki”, w których coraz częściej przebywają zwolennicy lub przeciwnicy kolejnych obozów władzy sprawiają, że przestają dostrzegać to, co istotne. Krytykując kolejnego prezydenta (dotyczy to zarówno Polski jak i USA), nie dostrzegają, że pełni on funkcję głowy państwa i w imieniu tegoż ma prawo podejmować decyzje, które po prostu głupio krytykować. I że nie wszystko, co się wokół nas dzieje, jest polityką. 

Próby upolitycznienia postawy Roberta Lewandowskiego po prostu żenują. Piłkarz poszedł po prostu odebrać odznaczenie od głowy państwa, które sam z dumą reprezentuje w najpopularniejszej dyscyplinie sportu na świecie. Trudno dziś zresztą o bardziej rozpoznawalną postać kojarzoną z Polską. Do tego postać pozytywną, z wizerunkiem spektakularnej kariery, wolną także od obyczajowych skandali. A w dzisiejszych czasach naprawdę niełatwo być nieskazitelną ikoną popkultury. Do Pałacu Prezydenckiego piłkarz dotarł zresztą przy okazji zgrupowania reprezentacji Polski, która w tych dniach rozgrywa trzy spotkania eliminacyjne do przyszłorocznych mistrzostw świata – bo byli i tacy, którzy zarzucali mu odbywanie wycieczek w środku pandemii. 

Piszę o tym zjawisku z bólem, bo mam świadomość, że fala hejtu jest dowodem na to, jak bardzo kurczy się nam przestrzeń do normalnej dyskusji. W atmosferze permanentnej wojny i podziału „my” – „oni” dochodzi do zanegowania jakichkolwiek działań podejmowanych przez stronę, z którą akurat się nie zgadzamy. Z takiego nastawienia już tylko krok od przeświadczenia, że tylko „my” mamy zawsze rację, a błędy popełniają tylko „oni”. Stąd już tylko krok do zdeprecjonowania zasług kogoś, kto przez tych drugich został uznany za osobę zasłużoną. 

Politycy zawsze chcieli ogrzewać się w cieple sukcesów sportowców. Prezydenci USA z upodobaniem i nie bez pełnej rutyny przyjmują w Białym Domu zwycięzców corocznych rozgrywek lig MLB, NFL, NHL, czy NBA. Skrzyżowanie świata sportu i polityki, a nawet szerzej świata celebrytów i doczesnej władzy tworzy zawsze dziwny i dwuznaczny mikst, ale przede wszystkim wtedy, gdy to właśnie sportowcy próbują bawić się w politykę. W przypadku Lewandowskiego czy Świątek tak jednak nie było. Z punktu widzenia zasłużonego obywatela i sportowca w szczególności – nie otrzymuje on wyróżnienia od Andrzeja Dudy czy Bronisława Komorowskiego. Odznacza go Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. 

Nie oczekujmy od sportowców politycznych deklaracji. „Przestańmy, w przypadku wybitnych sportowców, zajmować się walką plemion Tutsi i Hutu” – uważa Marcin Możdżonek, były reprezentant Polski w siatkówce, sam odznaczony Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jak wspomina, jedno z odznaczeń nadanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które wręczył mu ówczesny premier Donald Tusk. Można?

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama