Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 08:18
Reklama KD Market

Zalew treści

Uświadamiam sobie coraz częściej, jak wiele treści próbuje dotrzeć do mnie każdego dnia. Od chwili, gdy zaczynam rano przeglądać internetowe doniesienia, konta znajomych na Facebooku, Tweeterowe „ćwierkania” i inne temu podobne, czuję się dosłownie zalany treścią. Jeśli owego przeglądu dokonuję, leżąc jeszcze w łóżku, przed wstaniem, mogę czuć się prawdziwie przygnieciony ciężarem treści. A są one różne. Im bardziej „chwytliwe” medialnie, tym bardziej nabrzmiałe w sensacje i negatywne treści, budzące różne, nieraz trudne emocje. Tych lżejszych i bardziej przyjemnych trzeba szukać nieraz z dość sporym wysiłkiem. Gdyż one nie są tak sprzedajne jak bardziej sensacyjne newsy. Polityka, pandemia, skandale seksualne oraz przeróżne tragedie, w tym informacje o śmierci kogoś znanego lub bliskiego. Wszystko to stanowi pierwszy plan przekazywanych treści. Trudno się zresztą dziwić, od tego są media, by przekazać jak najwięcej informacji, które mają dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. W efekcie jednak można się czuć bardzo zmęczonym, nierzadko prawdziwie zdołowanym, nawet nieświadomie, gdyż treści te odkładają się w umyśle, często też rodząc różne uczucia i emocje.

Także katolicki Internet dostarcza bardzo wielu treści. Różnych zresztą. Zwłaszcza w takim czasie jak Wielki Post, czy wcześniej w adwencie. Propozycji różnych, bardzo wartościowych zresztą czasami rekolekcji jest tak wiele, że nie wiadomo, na co się zdecydować. Znam osoby, które każdego dnia godzinami słuchają przeróżnych kanałów z treściami religijnymi, różnymi, jak to już wspomniałem. Treści te wyrabiają często bardzo swoisty sposób myślenia i postrzegania, nieraz bardzo krytycznie i złowrogo nastawiony i trudny do przyjęcia przez ogół. Niestety, w takich sytuacjach brakuje płaszczyzny nie tylko dla zdrowej dyskusji, ale także dla najzwyklejszej rozmowy. Wiele sytuacji, racjonalnego tłumaczenia, z odwołaniem do najwyższych i najświętszych autorytetów, a do takich należy Biblia czy głos papieża, spotykają się z obroną w postaci ataku. Mam wrażenie, że ostatni pandemiczny rok bardzo wzmocnił te internetowe „ambony” i poszerzył grono odbiorców. Sam czasami słucham jednego czy drugiego kanału lub podcastu. Chodzi jednak o to, by nie pozostawać bezkrytycznym wobec treści, które docierają z zewnątrz. Trzeba nauczyć się z nimi dyskutować. A przede wszystkim wybrać coś jednego, konkretnego, co może mi pomóc, a nie nabuzować.

Małgorzata Urbańska, blogerka, żona i matka, pedagog i doradca rodzinny napisała na swoim blogu (www.niezawodnanadzieja.blog.deon.pl): „Nie chcę miliona artykułów ani drugiego miliona rekolekcji. Moje doświadczenie jasno mi pokazuje, że warto wziąć mniej i przeżyć to głębiej. Nie chcę w Wielkim Tygodniu poczuć niestrawności z pustką w sercu, do którego nic nie dotarło, bo zajmowało się zbyt wieloma rzeczami naraz. Chcę smakować, patrzeć, przeżyć”. Bardzo słuszna postawa! Lepiej mniej i głębiej niż dużo i powierzchownie. Nie chodzi bowiem o to, żeby pogrążyć się w treści, ale by przeżyć je najlepiej, jak to tylko można. Wcześniej pisze, jakby uzasadniając tę potrzebę: „Jest we mnie taka pokusa, by korzystać trochę tu, trochę tam. Odczuwając ciągły głód i lęk, że znowu coś się nie uda – jest we mnie pokusa, by brać jak najwięcej. Złapałam się na tym już w adwencie – że to przecież czas, gdy trzeba coś robić, że nie wypada nie mieć nic. No bo jak to?”.

Podejrzewam, że wiele osób w taki sposób podchodzi do takiego rodzaju propozycji. Korzystać z wszystkiego, co możliwe, tak, by zaspokoić głód. Co będzie, gdy mi czegoś zabraknie? To poczucie powinności, które nie daje spokoju. Przypomina mi się obraz z popularnych w USA jadłodajni-bufetów. Wchodzisz, płacisz „wejściówkę” i wszystko twoje! I nawet jeśli tylko chciałbyś popróbować każdej potrawy, wraz ze słodkościami na koniec, wszystkiego nie jesteś w stanie przejeść, można pęknąć z obżarstwa. W innych wymiarach naszego życia bywa tak samo. Można rzucić się na każdą propozycję, a w efekcie pozostaje jakiś niesmak i niestrawności, gdyż było tego za dużo i wszystkiego nie dało się i tak przyswoić. Pytanie: po co to robić?

Pierwszym z grzechów zwanych „głównymi” jest pycha. Zaraz po niej chciwość, a następnie nieumiarkowanie. W żarłocznej postawie, aby zgromadzić wokół siebie i w sobie zbyt wiele, a nawet za dużo treści, kryją się aż trzy z siedmiu grzechów głównych. Problem w tym, że często o tym zapominamy. Chcemy więcej, by czuć się lepiej, mieć poczucie dobrze zagospodarowanego i wykorzystanego czasu, mieć większy zasób wiedzy i argumentów, które, gdy tylko zabraknie przemyślenia i refleksji, stają się prawdziwymi nabojami, wystrzeliwanymi w kierunku innych. Znamy takie ataki ze strony czasami bardzo świętoszkowatych ludzi. Myślę, że warto przyjrzeć się tej kwestii w swoim życiu. Czy aby nie ulegam tej samej pokusie poszukiwania wielości treści. Dla wierzących katolików taka pokusa leży też w tym, że jeśli w kilku kościołach będą interesujące rekolekcje, prowadzone do tego przez wyjątkowych rekolekcjonistów, to należy zaliczyć wszystkie. No właśnie, zaliczyć czy przeżyć? Wszystkie czy tylko jedne, które dadzą duchowy i intelektualny pokarm na długo?

Zalew treści, także tych dobrych i wartościowych, dotyka każdego. Bywa powodem napięć międzyludzkich, kłótni i sporów, swoistej walki na słowa i argumenty. Może trzeba się od tego uwolnić? Zacząć smakować niewiele, ale smakować, idąc w głąb, a nie zatrzymując się na ilości? Jeśli pierwszym odruchem rano po przebudzeniu jest poszukiwanie telefonu, by przejrzeć wiadomości, jeśli namiętnie wyszukuję konferencji i programów, którymi potrzebuję wypełnić mój czas, a które nie wnoszą pokoju, ale wprowadzają zamęt, to należy to przerwać najlepiej od razu. Mój znajomy, widząc, co się z nim dzieje, zrobił bardzo ważny krok. Kupił sobie zwyczajny budzik, a telefon zostawiał na noc wyciszony w kuchni. I jak mówi, od tamtej chwili zaczął się wysypiać lepiej i chodzi mniej sfrustrowany, dostrzega więcej dobra i rozmyśla nad jednym, nie ulegając presji innych spraw. To jest zdecydowanie dobre postanowienie!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama