W XI dzielnicy Budapesztu plagą stały się schodzące ze wzgórz do przydomowych ogródków dziki. Nie mogąc używać przeciwko nim na terenie zabudowanym broni palnej, władze zdecydowały, że będą je odstrzeliwać… z łuku.
Strażnik leśny Zoltan Somogyi powiedział portalowi Index.hu, że w eleganckiej XI dzielnicy, leżącej w górzystej Budzie, pojawiły się dziki, schodzące całymi watahami ze zbocz parku leśnego Pilisi.
Zwierzęta dostają się przez uszkodzone ogrodzenia do opuszczonych ogrodów i na weekendowe działki i ryją w ziemi w poszukiwaniu glist, pędraków, larw, ślimaków, orzechów czy cebulek tulipanów, powodując ogromne szkody.
Ponieważ w myśl ustawy o myślistwie na terenach zamieszkanych nie można polować przy użyciu broni palnej, postanowiono zatrudnić trzech łuczników, by zmniejszyć liczebność dzików, szacowaną w okolicy na 100-150 sztuk.
Jak zapewnia Somogyi, z łuku bloczkowego bez problemu można zabić dzika z odległości 100 metrów. Dodał, że łucznicy wypatrują zwierząt z czatowni na wzgórzach i czasem kilka tygodni trwa, zanim nadarzy się odpowiednia okazja. Według Somogyiego wystarczy odstrzelić kilka osobników, by reszta watahy wycofała się w góry.
Strażnik mówi, że dziki nie są jedynym gatunkiem, który rozpowszechnił się w XI dzielnicy. Według niego w okolicy można już mówić o „inwazji lisów”. Jak twierdzi, nie można ich nocą zobaczyć tylko dlatego, że obowiązuje godzina policyjna od godz. 20.
Zwierzęta te schodzą nocami ze wzgórz, wyjadają jedzenie zostawiane psom i kotom, a także przegryzają plastikowe opakowania karm. Somogyi twierdzi, że okolice lisich nor nie są już usiane piórami i kostkami, tylko plastikowymi opakowaniami po karmie dla psów i kotów.
Z Budapesztu Małgorzata Wyrzykowska (PAP)