Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 14:25
Reklama KD Market

Ten wredny Waszyngton

Kiedy przeczytałem, że Rada Oświatowa San Francisco zdecydowała o zmianie patronów 44 szkół okręgu, rezygnując z takich postaci jak Jerzy Waszyngton, Tomasz Jefferson, a nawet Abraham Lincoln, na dłuższą chwilę oniemiałem. Oto w imię kolejnej odsłony politycznej poprawności wydano wyrok na osoby będące dotąd symbolami nie tylko najpotężniejszej demokracji świata, ale całego eksperymentu, jakim jest amerykańska umowa społeczna. 

Wszystkim wyżej wymienionym panom, a także wielu innym, zarzucono grzechy kardynalne: posiadanie niewolników lub prześladowanie innych ludzi. W przypadku Ojców Założycieli – korzystanie z usług ludzi niewolnych, Abrahama Lincolna – eksterminację amerykańskich Indian. Według edukatorów z San Francisco szkoły powinny wyrzec się imion osób, które „miały swój udział w ujarzmianiu lub zniewalaniu istot ludzkich albo prześladowały kobiety, hamowały rozwój społeczny tych, których działania prowadziły do ludobójstwa, albo w jakikolwiek inny znaczący sposób pomniejszały szanse innych żyjących wśród nas osób do życia, wolności i dążenia do szczęścia”. Tak przynajmniej można przeczytać w rezolucji Rady Oświatowej kalifornijskiego miasta. 

To nie wyjątek. Oto w południowej Pensylwanii swoją szkołę straci inny były prezydent – Andrew Jackson, głównie za patronowanie akcjom brutalnych przesiedleń Indian. Jackson może wkrótce zniknąć także z banknotu o nominale, którym posługujemy się najchętniej – na 20-dolarówce ma go zastąpić abolicjonistka Harriet Tubman. W Nowym Jorku burmistrz chce usunąć pomnik prezydenta Theodore’a Roosevelta sprzed Muzeum Historii Naturalnej ze względu na sposób przedstawienia na nim Indian i Afroamerykanów. Princeton University, jedna z najbardziej prestiżowych uczelni w kraju, chce z kolei usunąć z jednej ze swoich szkół nazwisko prezydenta Woodrowa Wilsona, bo uważa go za rasistę. Na czarnej liście z San Francisco znalazło się m.in z tego powodu jeszcze czterech innych prezydentów – James Monroe, Herbert Hoover, James Garfield i William McKinley. Co będzie dalej? Wszyscy ci prezydenci mają przecież swoje ulice w każdej większej miejscowości, nie mówiąc już o nazwanych na ich cześć całych miastach, mostach, zaporach i innych obiektach. To też będziemy rewidować?

Historia jest i zawsze powinna być tematem sporów i dyskusji. Interpretacje faktów zależą od wielu uwarunkowań: państwowych, narodowych, etnicznych, społecznych, klasowych itd., itp. Ale polityczna poprawność zmusza nas do traktowania przeszłości według nowego, narzuconego obrazu świata i związanej z tym nowej wrażliwości. Wówczas przestaje się brać pod uwagę jakikolwiek historyczny kontekst. 

Doprowadzając do absurdu tok myślenia edukatorów z San Francisco, Polacy powinni wymazać ze swojej przeszłości takie postacie jak Józef Piłsudski, który na pewnym etapie życia był przecież terrorystą, albo Bolesław Chrobry, który jak wiemy z lektury szkolnej  Niziurskiego „Sposób na Alcybiadesa”, kazał wybijać ludziom zęby. Zresztą większość naszych władców z dynastii Piastów (i nie tylko z tej) miałoby co nieco na sumieniu. Choćby Bolesław Krzywousty, który walczył z własnym ojcem, a starszego brata oślepił tak nieszczęśliwie, iż ten zmarł – jak przekazał nam Gall Anonim. Ba, z podręczników filozofii powinni zniknąć Sokrates i Platon, bo przecież wolny czas na przemyślenia zawdzięczali pracy niewolników. 

Historię piszą zwycięzcy i to oni decydują o widocznych symbolach przeszłości. To dlatego obalane są jedne pomniki, a w ich miejsce, często na tych samych cokołach stawiane są następne. Zmieniają się też nazwy patronów szkół, placów i ulic, a nawet miejscowości, choć to najczęściej wiąże się z politycznymi i wojennymi zawieruchami, a nie ze zmianami sposobu myślenia mieszkańców. 

Uznając polityczną poprawność jako jeden ze sposobów na poszanowanie praw mniejszości i grup nieuprzywilejowanych czy wręcz prześladowanych, warto pamiętać o konieczności zachowania umiaru i unikania skrajności. Nachalne forsowanie nowych, poprawniejszych wizji może prowadzić – i często prowadzi – do spłycania publicznych debat i autocenzury. Jest też jeszcze jeden nie mniej ważny aspekt –  każdy naród, grupa etniczna czy państwo ma też coś takiego jak swój mit założycielski. W przypadku Amerykanów, jego elementem jest wspólne państwo oparte na oświeceniowej umowie społecznej utworzone przez Ojców Założycieli, które do dziś zachowuje oryginalną Konstytucję. To jedno z nielicznych – obok wspólnej, burzliwej, ale dość krótkiej historii – spoiw tożsamości narodowej. Dzisiejsze zabawy z rozbijaniem tych więzi mogą być po prostu niebezpieczne w i tak już podzielonym kraju. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


church-3186966_1280

church-3186966_1280

crucifixion-1749008_1280

crucifixion-1749008_1280

pexels-pits-riccardo-4198277

pexels-pits-riccardo-4198277

pexels-cottonbro-4069291

pexels-cottonbro-4069291

pexels-pixabay-209235

pexels-pixabay-209235

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama