Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 14:32
Reklama KD Market

O nieoczekiwanych skutkach niebezpiecznych zabaw

Holenderski celnik konfiskujący Anglikowi kanapkę, szkocki rybak lamentujący nad gnijącymi rybami, których nie można sprzedać w Unii Europejskiej, puste półki w sklepach z żywnością w Irlandii Północnej – to tylko niektóre obrazki z pierwszych tygodni po rozwodzie Wielkiej Brytanii z resztą kontynentu. Niespodzianek będzie zapewne więcej, z czego na pewno nie do końca zdawano sobie sprawę przy niefrasobliwym rozpisywaniu referendum na temat brexitu. To nie tylko problem politycznej (nie)odpowiedzialności, ale dowód na to, jak często nie dostrzegamy tego, co jest w życiu wygodne i funkcjonuje jakby mimochodem. Ale wcale oczywiste nie jest. 

Lecąc z USA do Europy, przyzwyczailiśmy się do traktowania zachodniej i środkowej części Starego Kontynentu jako jednej całości. Łatwe przesiadki na lotniskach, dużo mniejsze odległości niż w USA, brak kontroli celnych, a tam gdzie nie ma strefy Schengen kontrole graniczne zredukowane do minimum. To się nagle zmieniło. Z dnia na dzień między Wielką Brytanią a resztą zjednoczonej Europy wyrosły bariery, przypominające o tym, jak wyglądały granice przed wielką integracją. 

Kontrole celne kojarzą się raczej z powrotami do USA. Sam byłem świadkiem odebrania na lotnisku JFK przez celniczkę ostatniego banana matce kilkuletniego dziecka, którym nie zdążyła nakarmić swojej pociechy. Zresztą niejeden Polak przylatujący na O’Hare czy właśnie JFK pamięta pytanie o „polska kielbasa” i bolesne skutki prześwietlenia bagaży i rekwizycji domowej szynki czy suszonych grzybów włożonych do bagażu przez zapobiegliwą rodzinę. Teraz tego rodzaju bariery powstają w Europie. Niemal każdy, niezależnie od tego, czy ktoś był zwolennikiem czy przeciwnikiem brexitu musi przyznać, że skutki uboczne rozwoju potrafią być tyleż zaskakujące, co mało budujące. W kampanii referendalnej niewiele mówiono o relacjach post-brexitowych.  Głównym tematem debaty była brukselska biurokracja i mniej lub bardziej dotkliwe uciążliwości związane z jej utrzymaniem. Nie było mowy o barierach handlowych, które przecież musiały się pojawić po opuszczeniu obszaru europejskiego celnego i regulacyjnego. Nie było mowy o możliwych trudnościach osiedlania się brytyjskich emerytów w Hiszpanii czy Portugalii po rozwodzie, ograniczeniach wymiany studentów i znikaniu udogodnień, które w sposób mało spektakularny, często wręcz podprogowy zapewniała odsądzana od czci i wiary Bruksela. 

Brytyjczycy opuścili Europę trochę przypadkiem, bo w 2016 ówczesny premier David Cameron rozpisywał referendum, licząc na to, że poddani Elżbiety II nie poprą brexitu. Skutki tej niebezpiecznej politycznej zabawy okazały się nieoczekiwane i zakończyły karierę polityka. Teraz Brytyjczycy będą podążać swoją własną drogą z własnymi wewnętrznymi problemami, spotęgowanymi przez europejski rozwód. Nie jest bowiem tajemnicą, że wynik referendum rozbudził tendencje separatystyczne w Szkocji, nie mówiąc już o tym, że podczas debaty i głosowania nad brexitem nie zastanawiano się w ogóle nad statusem Irlandii Północnej. W rezultacie probrytyjska część wyspy oddzieliła się od reszty Zjednoczonego Królestwa, pozostając w obszarze celnym UE. To trochę tak, jakby Illinois nagle zostało wyłączone z amerykańskiego obszaru celnego, pozostając nadal częścią terytorium USA. Puste półki w Belfaście to właśnie wynik utrudnień importu żywności z głównej wyspy, która znalazła się za granicą celna. Be careful what you wish for – mówi znane przysłowie. 

Nie inaczej jest też w samej Ameryce, w której na co dzień żyje się na większym luzie niż w zbiurokratyzowanej Europie. Mimo narzekań na tłok i bałagan w urzędach komunikacji, i chaos i biurokrację w magistratach, uciążliwe oczekiwanie na paszport, statystyczny mieszkaniec USA dużo rzadziej styka się z aparatem administracyjnym niż Europejczyk. Zapominamy jednak, że fundamentem tej życiowej wygody jest zawarta ponad dwa wieki temu umowa społeczna. „Life, Liberty and the pursuit of Happiness” jest jednym z najczęściej cytowanych fragmentów Deklaracji Niepodległości. Przez prawie ćwierć tysiąclecia Stany Zjednoczone przechodziły przez różne meandry historii. Przeszłość nigdy zresztą nie jest czarno-biała, w historii każdej nacji znaleźć można zarówno powody do dumy, jak powody do wstydu. Nigdy jednak – za ludzkiej pamięci – nie uderzono w sam fundament Republiki. Tymczasem ostatnie wydarzenia w USA dają powody do obaw, że przekroczono linię, której nigdy nie powinno się przekraczać. Długofalowe skutki podważania legitymacji demokratycznej władzy, wyłonionej w procesie wyborczym  zgodnie z Konstytucją, mogą okazać się niewyobrażalne. Rząd federalny – niezależnie od tego, czy je się kocha, toleruje, czy nienawidzi – jest głównym spoiwem unii 50 stanów, gwarantując jej bezpieczeństwo (wojsko, dyplomacja) i zarówno wolność działalności gospodarczej, jak i wolność samej jednostki. Jeśli ktoś tego nie rozumie, może oczekiwać skutków, przy których dolegliwości brexitu mogą wydać się tylko niewinnym swędzeniem. Jak już napisałem wyżej – Be careful what you wish for.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama