Wobec braku nowego materiału, finałowa wersja sprawozdania będzie prawie identyczna z tą, jaką wydano przed prezydenckimi wyborami. Wówczas to, na użytek zwolenników wojny i prezydenta Busha, wiceprezydent Cheney zadziałał prewencyjnie. Stawiając na ignorancję wyborców (co nigdy go nie zawiodło) obrócił oczywistą bezzasadność inwazji w atak uzasadniony troską o bezpieczeństwo państwa i Amerykanów. Tom Ridge, szef Departamentu Bezpieczeństwa Kraju, podpierał wyborcze wysiłki Cheneyego strasząc naród wzmożoną aktywnością terrorystów i nowym atakiem.
Przed inwazją prezydent Bush, wiceprezydent Cheney i inni najwyżsi przedstawiciele federalnych władz utrzymywali, że Irak odnawiał program nuklearny, posiadał broń chemiczną i biologiczną oraz utrzymywał kontakty z alKaidą, której to "mógł przekazać broń do użycia przeciw Stanom Zjednoczonym".
O tym, że Husajn pozbył się rzeczonej broni zgodnie z nakazem ONZ po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, już wcześniej zawiadamiał pierwszy szef amerykańskich inspektorów David Kay. Jego raport generalnie zignorowano, a rządowi spece od marketingu zdołali ludziom wmówić, że nawet jeśli Saddam nie posiadał rzeczonej broni, to miał szczerą chęć wejścia w jej posiadanie. Czy był to powód do upartych twierdzeń, że Irak stanowił dla nas i naszych sprzymierzeńców śmiertelne za grożenie?
Raport Charlesa Duelfera znosi nawet i to mizerne uzasadnienie napaści na Irak. Stwierdza bowiem, że nie znaleziono nic, co świadczyłoby o zamiarach wznowienia produkcji broni masowego rażenia.
Na poszukiwania wydano minimum miliard dolarów i niezliczone godziny pracy. I jest to tym większa strata, że przed wojną było wiadomo, że Irak nie przyłożył ręki do terrorystycznego zamachu na USA, ani nie planował ataku. Co więcej, z raportu Duelfera wynika, że Husejn wierzył w możliwość powrotu do stosunków z USA na poziomie lat osiemdziesiątych, gdy cieszył się dużymi względami Waszyngtonu jako świecka bariera dla wojującego (szyickiego) islamu w Iranie. Prez. Bush, który nigdy nie przyznał się do żadnej pomyłki, i jak stanowczo utrzymuje, nie zmieniłby nic w swych wcześniejszych decyzjach nawet gdyby miał taką możliwość, dalej nie ma sobie nic do zarzucenia i za nic nie bierze odpowiedzialności.
"Chociaż nie znaleźliśmy magazynów broni, to i tak mieliśmy rację idąc do Iraku... usunęliśmy zdeklarowanego wroga Ameryki, który miał możliwość produkowania broni masowego morderst wa", mówi prezydent.
Doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego, desygnowana na sekretarza stanu w drugiej kadencji Busha Condoleeza Rice, która przed wojną roztaczała straszliwy obraz nuklearnego grzyba nad Stanami Zjednoczonymi, już w październiku spuściła nieco z tonu, choć nie przyznała zaistnienia pomyłki: "Wszyscy jesteśmy bardzo niezadowoleni, że informacje wywiadu nie były tak dobre jak sądziliśmy. Jednakże mieliśmy absolutną rację, bo Saddam Husajn był zagrożeniem". Sekretarz obrony Donald Rumsfeld, jak wszyscy inni członkowie gabinetu, przenieśli punkt ciężkości z broni masowego rażenia i bezpośredniego zagrożenia atakiem Iraku na USA, na Saddama: "Okazuje się, że nie znaleźliśmy broni. Dlaczego wywiad nie miał racji, nie potrafię powiedzieć, świat jest jednak znacznie lepszy z Saddamem Husajnem w więzieniu".
W środę, zaraz po ogłoszeniu treści raportu Duelfera, rzecznik prasowy Białego Domu Scott McClellan dał do zrozumienia, że prezydent i jego doradcy nie mają zamiaru tłumaczyć się z tej tragicznej pomyłki, albo cynicznego kłamstwa. Rzecznik oświadczył wprost: "Biorąc pod uwagę to co wiemy dzisiaj, prezydent podjąłby taką samą akcję, ponieważ chodziło o ochronę Amerykanów". Ta bezprecedensowa wpadka kosztuje już blisko 200 miliardów dolarów, życie 1350 amerykańskich żołnierzy i dziesiątek tysięcy Irakijczyków nie mówiąc o utracie wiarygodności na międzynarodowej arenie, tak dużej, że Indonezyjczycy nie przyjęli pomocy amerykańskich marines dla ofiar tsunami. W obawie o to, że Amerykanie przejmą kontrolę nad ich krajem zażądano, ażeby marines nie schodzili na ląd z bronią. Nie pozwolono na wystawienie namiotów. Oddziały pomocnicze muszą wracać na nocny wypoczynek na pokład okrętu.
Tak nieprawdopodobnej gafy jak wywołanie wojny na innych od deklarowanych podstawach, nie da się niczym usprawiedliwić. Dlatego nie spodziewajmy się, że rząd wykrztusi na ten temat coś więcej niż już powiedział.
Warto jednak zaostrzyć czujność i zastanowić się nad wypowiedziami sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, jego zastępcy Paula Wolfowitza i szefa personelu Białego Domu Andrew Carda. Gdy wyrażano obawy, że "niezależna" amerykańska prasa, podając obiektywne informacje z Iraku może pokrzyżować działania wojenne, szef Pentagonu zapewnił, że prasa będzie przekazywać tylko to, czego dowie się od niego lub wojskowych dowódców.
Paul Wolfowitz, zniecierpliwiony zaczepkami z powodu braku broni masowej zagłady już w maju ub. roku otwarcie powiedział, że broń nie stanowiła głównego powodu uderzenia na Irak. Wtedy też rządowa propaganda i jej medialne tuby zaczęły kłaść nacisk na "demokratyzację" tego kraju. Andrew Card, który swego czasu ujawnił, że prez. Bush traktuje społeczeństwo jak 10letnie dzieci, potrzebujące jego przewodnictwa, w tym samym wywiadzie szczerze wyznał: "Od teraz my tworzymy rzeczywistość, a wy będziecie o niej pisać tak, jak my ją naświetlimy."
Dorzućmy jeszcze kilka informacji, jak choćby to, że w żadnym z wcześniejszych ataków (na USS Cole w Jemenie, czy World Trade Center w Nowym Jorku w 1993 roku) Irakijczycy nie brali udziału. Osama bin Laden odpowiedzialny za ataki w 2001 roku do dziś pozostaje na wolności. Prezydent nie zawraca sobie tym głowy. Otwarcie przyznaje, że ten temat przestał go interesować. W obozach treningowych talibów w Afganistanie 70% wszystkich bojowników pochodziło z Arabii Saudyjskiej, która nadal pozostaje naszym sprzymierzeńcem.
Wszystko to wskazuje na jedno: pomyłka nie była pomyłką lecz cynicznym planem zawładnięcia krajem bogatym w ropę naftową i uchodzącym za wroga Izraela. Ale o tym w następnym tygodniu. Niewykluczone, że wina prezydenta polega tylko na naiwnej wierze w informacje i rady wychodzące z biura specjalnych planów w Pentagonie, opanowanego przez neokonserwatystów z podsekretarzem ds. polityki Douglasem Feithem na czele. Prezydent przechwalał się swego czasu, że chce rządzić krajem tak, jak prezes dużej korporacji, rozsądnie, z myślą o poszerzaniu jej prestiżu i zysków. W korporacji za naiwność płaci się tak samo, jak za złe decyzje...