Sięgam wstecz i... taki obrazek. W 1997 roku przedświątecznym problemem w USA było nadanie imienia psu prezydenta Billa Clintona. Czekoladowego labradora otrzymał od kolegi, po tym jak córka Chelsea wyjeżdżając z Białego Domu na studia do Kalifornii zabrała ze sobą kota o imieniu "Socks" ("Skarpetki").
świąteczna wierność
Pies miał wypełnić pustkę po jedynaczce. Biały Dom ogłosił na stronie internetowej, że Clinton oczekuje na propozycje imienia dla labradora, bowiem ten nie powinien spędzać świąt "bezimiennie". Nadeszło ponad 10(!) tysięcy pomysłów. Od pryncypialnych jak "Boris" (na cześć Jelcyna, z którym Clinton się na ogół dogadywał), po "Monstera" ("Potwora"), "Buzzera" ("Gwizdka"), "Boozera" ("Pijaka"), "Dizzyego" ("Odurzonego", "Naćpanego") po świątecznego "Christmasa". Ostatecznie prezydent Stanów Zjednoczonych ochrzcił labradora "Buddy" czyli "Kumpel". Dlatego, że takiej roli od pupila oczekiwał oraz dla uczczenia swego... wuja Henry Orena Grishama, noszącego w rodzinie ksywkę "Buddy".
Przed Bożym Narodzeniem 97 Clinton był w Nowym Jorku i tu robił przedświąteczne zakupy. Miejscem akcji była South Seaport Street na Południowym Manhattanie, w okolicy portu. "Przypadkowo" znalazło się tam kilku dziennikarzy, w tym niżej podpisany. Clinton wybierał podarunki przez 94 minuty, po czym zapłacił kartą kredytową 1419 dolarów i 56 centów. Nabył m.in. trzy eleganckie skórzane aktówki w kolorze ciemnej wiśni, pięć bursztynowych broszy oprawnych w srebro (jantar z Dominikany, a nie znad Bałtyku), srebrną bransoletę, kilka figurek z kamieni półszlachetnych, pięć bluz z flagą amerykańską i trzy z podobizną psa labradora. To rajcowało najbardziej. "Panie prezydenci, czy ON już ma imię?" przekrzykiwali się dziennikarze. "Poczekajcie, już niedługo się dowiecie..." odpowiadał pytany. Istotnie imię ogłoszono podczas konferencji prasowej. Dla III RP była to historyczna konferencja, bowiem Bill Clinton po raz pierwszy publicznie zakomunikował na niej, że Stany Zjednoczone jako pierwsze ratyfikują traktat o rozszerzeniu NATO o Polskę, Czechy i Węgry. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że informacja o wpuszczeniu Polski do Sojuszu była pierwsza, a nadaniu imienia psu wpuszczonemu do Białego Domu druga. Obie pod choinkę.
"Buddy" wiernie towarzyszył Billowi Clintonowi do światecznego sezonu w 2001 roku. Następnego dnia po Nowym Roku 2002 wpadł pod samochód przebiegając drogę 117 w podnowojorskiej miejscowości Chappaqua, gdzie po opuszczeniu Białego Domu zamieszkali Clintonowie. Odwieziony do kliniki weterynaryjnej, mimo intensywnych wysiłków lekarzy, zmarł. Rodzina Clintonów wyprawiła mu wzruszające pożegnanie. Cztery lata spędzone z ulubieńcem były dla nich bardzo ważne. W okresie burzliwej afery z Moniką Lewinsky "Buddy" pełnił rolę cementującą rodzinę i był jedynym jej "członkiem" darzącym Billa niezmiennie ciepłym uczuciem. Prawdziwym Kumplem na dobre i złe.
Amerykański prezent choinkowy dla Polski (NATO) pomyślnie, chwała Bogu, przetrwał "Buddyego". Nie ma kwestii, jesteśmy w Sojuszu Północnoatlantyckim równie wiernym kumplem Ameryki, jak słynny już labrador wobec swego pana.
Zadłużenie Polski pod choinkę
Szaleństwo zakupów świątecznych zaczynające się w Ameryce w długi weekend po Dniu Dziękczynienia, i trwające do Nowego Roku nie jest żadną egzotyką. Wielkie sieci domów towarowych wykonują wtedy dwietrzecie swoich całorocznych obrotów. Może już jednak zaciekawić, że Amerykanie wydają wtedy na prezenty tyle, ile wynosi... zagraniczne zadłużenie Polski. Po około 350 dolarów na statystycznego mieszkańca, a tych w USA conajmniej 295 milionów. Gdyby nas naprawdę kochali, powinni w któryś Christmas uwolnić nas od tego przykrego balastu. Dać pod choinkę Polsce zamiast samym sobie kupować jakieś idiotyczne prezenty. Gdyby udało się to załatwić Balcerowiczowi, być może w Wigilię Lepper przemówiłby do niego ludzkim głosem: "Balcerowicz... może zostać".
Niestety jednak wówczas domy handlowe WalMart, Macy’s, J.C.Penny, A"S czy Sears, który właśnie został wchłonięty przez KMart musiałyby zwijać żagle. To jednak nie grozi.
Fuzja Searsa i KMart przyniosła piękny prezent choinkowy pewnej amerykańskiej Polce. Wielkość prezentu to 33 mln dolarów. Jest to prezent iście amerykański w ideologii tutejszej wolności biznesowej, bowiem dama ta siedzi akurat w... więzieniu. Chodzi o New Yorkerkę z Connecticut Marthę Stewart (z domu Kostyrę), imperatorkę gospodarstwa domowego, która na mówieniu Amerykankom, jak nakryć stół, upiec szarlotkę i posadzić kwiatki przed domem zarobiła już ponad dwa miliardy dolarów. Trafiła do zakładu penitencjarnego, bowiem zdaniem sądu, co jest przedmiotem apelacji wykorzystała poufną wiadomość giełdową do upłynnienia akcji mających spaść, na czym zarobiła... 60 tysięcy. Dostała za to pięć miesięcy odsiadki i tyle samo aresztu domowego z czego pewnie maklerzy warszawskiej giełdy zrywają boki. Siedząc już w Południowej Karolinie dowiedziała się, że akcje KMart, którego potężny pakiet posiada, poszybowały w górę po połączeniu z Searsem. Dlaczego? Proste. Teraz artykuły firmowane nazwiskiem Marthy Stewart, jakim zawalony jest KMart, będą sprzedawane w obu sieciach. To nie koniec dobrych nowin. Z "więzienia" utalentowana rodaczka zawarła także umowę wydawniczą na swoje wspomnienia z pięciomiesięcznej odsiadki. Honorarium 10 milionów. Boże Narodzenie nawet w miejscu, w jakim przebywa KostyraStewart może mieć swój urok. Cud Ameryki.
Najważniejsze drzewko świata
Sławiące cud Narodzenia Pańskiego staje w miejscu cudu ekonomicznego. Jest nim manhattański Rockefeller Center odddany do użytku w 1933 roku, jako znak widomy i wotum za pokonanie Wielkiego Kryzysu. Choinka stanęła tu po raz 72. Zawsze tak samo. Na początku listopada zapada decyzja, która z ofert podarowania drzewka zostanie wybrana. Potem telewizja pokazuje ścinanie choinki, ładowanie jej na ciężarówkę i jej podróż do Nowego Jorku. Następują relacje w ustawiania i zdobienia światłami.
Wreszcie na Mikołaja przychodzi show inauguracji. Artyści śpiewają, politycy gadają, biznesmeni uśmiechają życzliwie, tłum szaleje. Jest wielce prawdopodobne, iż gdyby któregoś roku zapomniano o tym misterium, Boże Narodzenie w Stanach Zjednoczonych po prostu by się nie odbyło.
Tegoroczna choinka jest świerkiem norweskim, w związku z czym liczne polskie media podały, że przywieźli ją tu z Norwegii! W rzeczywistości z trochę bliższa, bo z Suffern w stanie Nowy Jork (jak z Warszawy do Białegostoku). Drzewko hodowano przez 53 lata, a obecnymi właścicielami byli Christine Gabrielides i Denis Kontos. świerk mierzy 21 metrów i 75 centymetrów i waży dziewięć ton bez siedmiu kilogramów. Zawieszono na nim 75 tysięcy świateł, które zapalił burmistrz Michael Bloomberg, a wokalnie oprawił Chris Isaak z grupą innych artystów. Choinka postoi do Trzech Króli, zwanych tu Trzema Mędrcami, co absolutnie nie wychodzi na jedno. Przez ten czas drzewko będzie najchętniej fotografowanym obiektem na kuli ziemskiej. Christmasowa propaganda nowojorska mówi o... 25 milionach zdjęć dziennie! Podobno ma to być tak, że spośród miliona ludzi, jaki ogląda choinkę w Rockefeller Center, każdy robi jeden film. Niemal 300 pstryknięć migawki na sekundę! Pójdźmy nieco dalej w tej arytmetyce. Jeden milion filmów po mniej więcej 3,5 dolara, a drzewo stoi 30 dni. Wynik? 100 mln amerykańskich "zielonych" zostawionych pod zielonym norweskim świerkiem. Cud.
Religia Piątej Alei
Poprawni politycznie do wymiotów Amerykanie powiadają, że Włochom odbiło. Taki komentarz wyglaszają do decyzji wielu włoskich szkół instytucji i biznesów, które zrezygnowały z ekspozycji... szopek wigilijnych. Chodzi o... nieantagonizowanie niekatolickich mieszkańców Italii, których może drażnić taki widok. Doszło do tego, że tradycję musiał wziąć w obronę papież Jan Paweł II.
Ten poziom poprawności politycznej w USA jest niemożliwy, bowiem motyw szopki i wszelkie jego mutacje generują świąteczne miliardy. Z tradycji scen betlejemskich wywodzone jest amerykańskie figuratywne przedstawianie wszelkich innych sytuacji okołoświątecznych. Przede wszystkim związanych ze świętym Mikołajem czyli Santa Clausem. Mikołajowe szopki zdobią wystawy sklepowe jak Ameryka długa i szeroka, a za postać tę przebiera się rocznie w USA co najmniej 15 milionów ludzi.
Wokół tego rozwija się specyficzna "religia Piątej Alei". Chodzi oczywiście o najbardziej znaną aleję Nowego Jorku i świata (jak szybko dodają nowojorczycy).
Miejscem kultowym tej arterii jest jej skrzyżowanie z 49 Ulicą, gdzie mieści się najbardziej znany prestiżowy sklep Saks Fifth Avenue. Jego wystawy co roku wypełniają współczesne szopki, których scenariusze piszą autorzy nierzadko z Nagrodami Pulitzera w dorobku. Inauguracja tych widowisk jest wydarzeniem dla całego miasta oraz kraju. To, co chce zakomunikować Saks jest niecierpliwie wyglądane i potem szeroko komentowane. Niestety bardziej niż bożonarodzeniowe kazanie metropolity nowojorskiego wygłaszane w pobliskiej archikatedrze świętego Patryka.
Posłanie Saksa na ten Christmas jest otóż takie. Radujmy się dobrą nowiną. święty Mikołaj nie jest zdatny tylko przyjąć swego wiernego (jak pies Buddy) renifera Rudolfa. Okazuje się, że ma żonę Mrs. Claus oraz córkę Chrissie (od: Christmas) Claus. Wszyscy żyją zgodnie na Biegunie Północnym, ale Claus taktownie nie chciał mieszać rodziny do swojej działalności międzynarodowej. Chodziło także o zapewnienie rodzinie prywatności. Niestety! Zbrodniczo chciwy Warrie Ransom (Wojenny Okup) prezes ponadnarodowego koncernu Exmas Express Company, dzięki wywiadowi (m. in.
satelitarnemu) zlokalizował siedzibę Mikołaja na biegunie. Przybył tu i zakomunikował: "Jestem tu, aby kupić Biegun Północny. Jestem tu, aby kupić Boże Narodzenie". Od dziś będzie się nazywać nie Christmas a Exmas, tak jak koncern i nabierać charakteru ściśle komercyjnego. świat zostanie zawalony tanimi i podejrzanego autoramentu zabawkami, a Santa przestanie mieć cokolwiek do powiedzenia. świat wkrótce przestanie w niego wierzyć, tak jak i w Christmas. Mikołaj będzie zresztą tak pognębiony, że sam przestanie w to wierzyć. Szczęśliwe życie Chrissie legło w gruzach, gdy słuchała perwersyjnego biznesmena pragnącego przejąć kontrolę nad światowym systemem energii psychicznej płynącej z wspaniałomyślnej działalności jej ojca Santy. Ten zdążył zbiec i przeszedł do konspiracji. I stał się cud! Chrissie wykorzystał moment nieuwagi Ransoma, szybko spakował "dobre zabawki" i nocą przy pomocy wiernego renifera wymknęła się z opresji, pędząc do dzieci całego świata wbrew przeciwnościom zbrodniczych knowań. Cud stał się możliwy. Dlaczego? Bowiem Santa Claus zawsze uczył swoją ukochana córkę: "Pamiętaj, że musisz wierzyć! Musisz wierzyć, że jest coś większego niż... ty sama!"
Tym czymś jest Saks i jego religia. W tym roku scenariusz rozgrywającego się na wystawach widowiska, streszczonego wyżej, został napisany przez popularnego autora dreszczowców Jamesa Patersona w utworze "Santa Kid" i zilustrowany przez Michaela Garlanda. To wszystko zostało przeniesione w witryny szopki z odpowiednim rozmachem i finezją. W oknach Saks Fifth Avenue. Postaci jak żywe. żywi ludzie stoją w kilkusetmetrowej kolejce, aby dotrzeć przed "ołtarz" tej świątyni. Z rana czeka się najkrócej, bo tylko dwadzieścia minut. By dobrze pojąć sens tegorocznego "kazania" nie wystarczy raz je prześledzić. Napierający z tyłu kolejkowicze nie dają czasu na stosowną refleksję i właściwą interpretacją.
W poprzednich latach zwykle wystarczały trzy wizyty, aby mieć pełnię wizji. Amen.
Waldemar Piasecki, Nowy Jork