Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 00:22
Reklama KD Market

Zabawy szpiegowskie - ciąg dalszy

Coś jednak musi być na rzeczy, bo wiadomości podane w poprzednim przeglądzie o przejściu przez Pentagon kontroli nad działalnością wywiadowczą (na podstawie artykułu Michaela Hirsha z tygodnika "New Yorker") potwierdzają się w bieżącym wydaniu tygodnika "Time". Potwierdza się zatem, że sekretarz obrony, Donald Rumsfeld, coraz usilniej dąży do przejęcia w swe ręce tajnych operacji poza granicami i że nie wystarczają mu rutynowe gry w ramach CIA.

Jak pisze autor komentarza, Douglas Waller, Rumsfeld wymusza na swych umundurowanych podwładnych wysyłanie w świat coraz liczniejszych grup z zadaniem prowadzenia szpiegowskich działań przeciwko terrorystom. Jak podano do publicznej wiadomości, grupy liczące 10 agentów, czasami nawet mniej, ruszają w świat z Agencji Wywiadu Departamentu Obrony (am. Defence Intelligence Agency - DIA). Podobno działalność takich grup jest skuteczniejsza niż akcje CIA - przykładem ma być agent DIA, któremu udało się zdobyć informacje o kryjówce Saddama Husseina.

Działania przeciwko terrorystom prowadzone są także przez Dowództwo Operacji Specjalnych (w Tampie na Florydzie), mające do dyspozycji 50.000 komandosów a także kilkuset tajnych agentów - specjalistów od zakładania podsłuchu elektronicznego dla zlokalizowania terrorystów.

Już na początku lat 80. Pentagon tworzył własne grupy wywiadowcze, których istnienie trzymano w tajemnicy przed Kongresem. Stąd działania obecnie podejmowane przez Pentagon niepokoją kongresmanów, którzy łatwo mogą stracić nadzór nad tajnymi operacjami. Z Departamentu Obrony wychodzą jednak zapewnienia, że odpowiednie przepisy są przestrzegane, na przykład w wypowiedzi Stephena Cambone’a, podsekretarza stanu w Departamencie Obrony odpowiedzialnego za sprawy wywiadu. Pod tym względem zadowolony jest także John Warner, przewodniczący senackiej komisji ds. sił zbrojnych.

Nowe twarze albo zmierzch neokonserwatystów
Wyraźną pochwałę zyskuje sobie Condoleeza Rice ze strony komentatora Joe Kleina, który jako antagonista republikanów nie jest skłonny do chwalenia administracji. Klein pochwala dobór osób, z którymi pani Rice zamierza prowadzić dyplomację amerykańską zgodnie ze stwierdzeniem, że "the time for diplomacy is now". Jej zastępcą ma być Robert Zoellick, określany przez Kleina silnym, konserwatywnym realistą. Doradcą sekretarza stanu ma zostać Philip Zelikow, wcześniej dyrektor wykonawczy komisji kongresowej ds. wydarzeń z 11 września. Nicholas Burns, zawodowy dyplomata, zostanie podsekretarzem stanu ds. politycznych. Stanowisko asystenta sekretarza stanu ds. bliskowschodnich obejmie David Welch, również zawodowy dyplomata, ale ten pozostanie pod nadzorem Elliota Abramsa z Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Oceniając dokonywane zmiany kadrowe, Klein pisze, że "występują oznaki, iż administracja Busha przygotowuje się do przyjęcia nowego kursu w Iraku i na świecie. Możliwe jest nawet i to, że stajemy się świadkami zmierzchu neokonserwatystów". Komentator ma na myśli zapowiedziane odejście Douglasa Feitha ze stanowiska podsekretarza ds. politycznych w Departamencie Obrony. Swego czasu, Feith był doradcą izraelskiego premiera Benjamina Netanyahu (w latach 1996 do 1999), któremu doradzał m.in. dokonanie inwazji na Irak. To Feith kierował planowaniem prac politycznych na czas po zakończeniu działań wojennych w Iraku i jednocześnie jemu podlegało Biuro Planów Specjalnych, będące źródłem informacji wywiadowczych opartych głównie na spreparowanych raportach uchodźców irackich, ukierunkowanych przez Chalabiego. To Feith ponosi odpowiedzialność za wyolbrzymienie zagrożenia bronią masowego rażenia ze strony Iraku.

Ze źródeł bliskich Donaldowi Rumsfeldowi dochodzą sygnały, że zmienia się, jak pisze Klein, podejście sekretarza obrony do neokonserwatywnego otoczenia. Rumsfeld ma teraz podchodzić do neokonserwatystów z większą ostrożnością, której wyrazem może stać się m.in. odejście Paula Wolfowitza ze stanowiska zastępcy sekretarza obrony i jego przejście na szefa amerykańskiej misji przy ONZ.

Biorąc wszystkie oznaki pod rozwagę, Klein ocenia, że istnieje pilna potrzeba zmiany kursu politycznego z nakazowego na pojedynawczy, bowiem tylko ugodowa polityka może zmienić stan spraw, w którym sytuacja w Iraku jest już nie do uratowania, Iranu nie można przekonać do rezygnacji z programu zbrojeń nuklearnych, ale jest też nadzieja na przełom w stosunkach palestyńsko-izraelskich

. Czy wybory w Iraku to już demokracja
Irackie wybory już się odbyły, jeszcze parę dni i ogłoszone zostaną ich wyniki. Czy sam ten fakt stanowi, że Irak przekształcił się w państwo o ustroju liberalnej demokracji? - takie pytanie stawia Fareed Zakaria w komentarzu o sytuacji w Iraku. Jest to próba określenia, czy Amerykanie mają powody do zadowolenia z rozwoju sytuacji w tym kraju. I tak, jak Klein mówi, że sytuacja ta jest nie do uratowania, tak samo Zakaria powiada, że perspektywy irackie są ponure, bo same wybory to jeszcze nie demokracja. Nawet jeśli przyjmie się, że gdzieś tam (jak pisze Zakaria Rosja czy Nigeria) przeprowadzono wybory, to rządy, które powstały po wyborach, nie spełniają warunków przewidzianych dla rządów w pełni demokratycznych.

Dla pełnej demokracji w kraju takim jak Irak, spełnione muszą być, jak dodaje autor komentarza, trzy warunki. Po pierwsze, nie można dopuścić do walk na tle etnicznym i religijnym. Tego warunku nie spełniono, bo Szyici, Sunnici i Kurdowie podchodzą do siebie z coraz większą podejrzliwością. Po drugie, gospodarka i rząd iracki nie mogą polegać wyłącznie na wydobyciu i eksporcie ropy. Wpływy z eksportu ropy miały być dobrze wykorzystane dla rozwoju kraju a nie tylko dla pokrycia prac rządu jako takiego. Tymczasem Ameryka ładuje w ten kraj miliardy dolarów i dostaje za to niewiele, poza tym, że dolary te i tak przejmowane są prawie wyłącznie przez firmy amerykańskie. Trzecim warunkiem jest praworządność, ale i z tym jest prawie źle.

Warunki bezpieczeństwa wewnątrz kraju wyjaśniają wszystko. "Stany Zjednoczone," pisze Zakaria, "właściwie przestały budować ustrój demokratyczny w Iraku i najzwyczajniej dążą do zwalczenia powstania i do zyskania jakiej takiej stabilizacji i legitymizacji. Jeśli nawet wynikiem miałby być wzrost napięcia między grupami etnicznymi, dalej korupcja, kolesiostwo aż po wyraźnie zcentralizowany system sprawowania władzy, to niech i tak będzie".

Konkurencja - dobrze czy źle
Po zabawach szpiegowskich, zmianach kadrowych i wyborach irackich przychodzi czas na gospodarkę. O roli konkurencji w amerykańskiej gospodarce pisze komentator Robert J. Samuelson w tygodniku "Newsweek".

Są to z pewnością kwestie oczywiste, ale bez zmian rynkowych wyzwalających konkurencyjność nie byłoby zamożności, ale nie byłoby też niepokojów społecznych. Konkurencja w gospodarce amerykańskiej pozwala na obniżenie cen, większy zakres wyborów i generalnie na większą swobodą działania; z drugiej strony zmniejsza się zatrudnienie, upadają przedsiębiorstwa i następują wstrząsy społeczne. Tłumi się inflację s i podnosi się poziom życia jako efekt większej wydajności.

Przykłady są bardzo widoczne. Ofiarą większej konkurencji stała się firma telefoniczna AT&T, która niegdyś miała monopol, a teraz musi walczyć ostro z Cingular Wireless. Zlikwidowano Civil Aeronautics Board w trakcie deregulacji rynku lotniczych przewozów pasażerskich. Upadła firma handlu detalicznego Kmart. Efektem ostrej walki konkurencyjnej są trudności linii lotniczych, jakich jesteśmy świadkami, olbrzymów takich jak United Airlines czy Delta Airlines - i rozwój linii Southwest Airlines. Gwałtowne, jeśli nie wręcz rewolucyjne, zmiany następują na rynku detalicznym, na którym Wal-mart, firma handlu detalicznego, zbiera $250 miliardów rocznych obrotów i spycha na bok K-mart.

Szczególnym zjawiskiem są zmiany w amerykańskim przemyśle stalowym, w którym zatrudnienie zmniejszyło się o 400.000 pracowników, ale nie zmniejszyła się produkcja w postaci ilości gotowych produktów hutniczych.

Samuelson podsumowuje komentarz następująco: "pilnowanie przez konkurencję płac i cen oznacza, że Zarząd Rezerw Federalnych, realizując politykę antyinflacyjną, nie wchodzi w kolizję z połączonymi siłami biznesu i związków zawodowych na tle podwyżek płac czy cen. W Europie, gdzie naciski konkurencyjne są słabsze, kolizja taka doprowadziła do zmniejszenia tempa wzrostu gospodarczego i do wzrostu bezrobocia (...) Wydaje się, że mamy do czynienia z pozornym paradoksem: chociaż konkurencja zwiększa indywidualne poczucie zagrożenia, to jednocześnie pogłębia bezpieczeństwo zbiorowe. Obniżając spiralę płac i cen, minimalizuje ona recesję. Powodując większą zamożność u Amerykanów, zwalcza tym samym nędzę. Nawoływania do ograniczenia konkurencji przez regulacje rządowe i ograniczanie importu są zrozumiałe, ale zazwyczaj są one błędne. życie z konkurencją jest trudne. życie bez niej byłoby trudniejsze".

źródła:
- o zabawach szpiegowskich za tygodnikiem "Time", wydanie na 7 lutego, artykuł "How Rumsfeld Plans to Shake Up the Spy Game", autor Douglas Waller, str. 16-17, - o zmianach kadrowych sygnalizujących zmierzch neokonserwatystów za tygodnikiem "Time", wydanie na 7 lutego, artykuł "The End of Rose-Petal Fantasies", autor Joe Klein, str. 23,

- o odejściu Ameryki od budowy ustroju demokratycznego w Iraku za tygodnikiem "Newsweek", wydanie na 7 lutego, artykuł "Elections Are Not Democracy", autor Fareed Zakaria, str. 13,

- o konkurencji w gospodarce amerykańskiej za tygodnikiem "Newsweek", wydanie na 7 lutego, artykuł "Competitions Quiet Victory", autor Robert J. Samuelson, str. 37.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama